Archwium dla

marzec, 2010

...

Wielkanocna Pascha

1 komentarz

Bakalie do paschy już pokroiłam wczoraj.

Z całych świąt  najfajniejsze i najważniejsze są dla mnie przygotowania do nich.

Dzięki nim radość ze świąt jest znacznie większa  i jakby je wydłuża.

Pamiętacie co Lis powiedział do Małego Księcia? Potrzebny jest obrządek. Dzięki niemu pewien dzień odróżnia się od innego. To prawda, dzięki oczekiwaniu i przygotowaniu do świąt bardziej cieszy ich wyjątkowość. I choć z pracami domowymi wiąże się zwykle zmęczenie i niedospanie, to nie chciałabym takich świąt, których przynajmniej w części nie mogłabym sama przygotować.

Kiedyś, wiele lat temu (nawet nie potrafię powiedzieć dokładnie ile?), gdy niewiele umiałam jeszcze gotować, znalazłam w gazecie przepis na paschę wielkanocną.  Zaciekawił mnie, bo nie był to taki zwykły sernik.  Z wypiekami na twarzy przygotowywałam paschę wtedy po raz pierwszy na Wielkanoc.

Teraz co roku przed Wielkanocą wyciągam z mojego kuchennego notesu tę wyciętą ze „Zwierciadła” kartkę z przepisem ( trochę już zmaltretowaną!) i  od lat w ten sam sposób ( no prawie…) przygotowuję świąteczną paschę.

Pewnie nie wychodzi zawsze tak samo, bo różny bywa ser. To chyba główna przyczyna. Nauczyłam się przez te lata absolutnie nie kupować mielonego twarogu. Wolę zabawę z mieleniem, ale chociaż mam pewność że nie wtłoczono do  tego sera wody, co niestety już się kiedyś zdarzyło. Pascha była wtedy raczej w płynnej wersji.

Pascha jest odrobinę pracochłonna, ale efekt końcowy rekompensuje wszelkie trudy powstałe podczas przygotowania. Naprawdę!

Pascha Wielkanocna

( ja robię z podwójnej porcji :-))

800 g  tłustego twarogu, niekwaśnego  ( ja kupuję z Hajnówki albo z Miechowa)

150g masła miękkiego

5 żółtek

150-200 g cukru ( ja daję 150 g, bo bakalie są słodkie)

250 g śmietanki kremówki

wanilia ( ja daję naturalny ekstrakt )

mnóstwo bakalii ( w oryginalnym przepisie jest w sumie około 350 g rodzynek, migdałów lub orzechów laskowych i konfitur gruszkowych i z pigwy).

Ja daję minimum 500g i to są:

rodzynki, skórka pomarańczowa, śliwki suszone, morele, orzechy laskowe i włoskie, migdały, konfitura z pigwy ( fajnie kwaskowa!), czasem figi i daktyle, żurawina.

Bakalie są pokrojone, orzechy i migdały( obrane ze skórki) również wyprażone na suchej patelni.

Ser przekręcić przez maszynkę ( minimum 2 razy), żółtka utrzeć z cukrem . Do puszystej masy w trakcie ubijania dodać gorącą śmietankę. Ubijać dalej w naczyniu ustawionym w gorącej kąpieli.

U mnie to jest szklana misa postawiona  w rondlu z gotującą się wodą. Ubijać aż masa zgęstnieje.

Odstawić, wystudzić. W trakcie stygnięcia często mieszać trzepaczką.

Masło utrzeć w osobnej misce. Ma mieć konsystencję gęstej śmietany. Następnie ciągle ubijając dodawać stopniowo na zmianę ser i masę żółtkową, dodać  ekstrakt waniliowy ( jeśli dajecie cukier waniliowy, to można go dodać wcześniej, do ubijanych z cukrem jajek). Doskonale wymieszaną masę połączyć z bakaliami.

Durszlak wyłożyć czystą ściereczką lnianą, włożyć masę, zawinąć, obciążyć z góry i postawić (na podstawce koniecznie) w lodówce na minimum jedną noc. Najprawdopodobniej odcieknie trochę płynu, takiego jakby syropu, z paschy.  Obciążenie pomoże temu.

Gotową paschę należy odwinąć ze ściereczki i zgrabnym ruchem przełożyć na talerz.  Do krojenia dobrze jest mieć ostry nóż, a czasem też kubek z gorącą wodą. Ja tę wielkanocną paschę podaję obłożoną cienkimi plasterkami brzoskwini z puszki. Pycha!

P.S. Fotka będzie, jak odcieknie:-)

Sałatka z mango, kurczaka i fety w oczekiwaniu na Wielkanoc

1 komentarz

Już Wielki Tydzień! Jeszcze dosłownie parę dni i mamy Święta. Wybrałam się dziś na zakupy, bo nasza lodówka przedstawiała się już naprawdę żałośnie.

To były również świąteczne zakupy,  więc miałam przygotowaną długą listę tego co jest potrzebne.

Wprawdzie nie zapisałam tam mango, ale gdy zauważyłam je w sklepie –  miękkie i dojrzałe- byłam pewna że muszę je kupić! Pamiętam, jak urodziła się nasza Córka, wkrótce po tym mój Mąż jechał do Egiptu w interesach. I chciałam, żeby mi przywiózł  tylko jedną rzecz stamtąd, mango! Bo najlepsze mango świata pochodzi według mnie właśnie stamtąd. Pisałam  Wam już o tym kiedyś…

I tak się rozmarzyłam, że musiałam mango kupić. Egipskie – nie egipskie, nieważne. Mango!

Kiedy wróciłam do domu i wypakowałam z auta chyba 12 wielkich siatek z zakupami, zaczęłam układać w głowie plan świątecznego gotowania i pieczenia.

Będzie ( jak co roku ) pascha wielkanocna, pasztet, ćwikła i polski sos chrzanowy, baba drożdżowa z lukrem cytrynowym,  no i taki nasz mazurek-nie mazurek  z orzechami ( pychotka!).

Tymczasem jednak, trzeba cos zjeść. Ale co?

Sałatka z mango, kurczakiem i fetą. Co myślicie o tym?

Sałatka z mango, kurczakiem Teriyaki i fetą

½ małej główki sałaty masłowej

½ małej główki sałaty lodowej

około 300g filetu z kurczaka

sos Teriyaki ( około 2 łyżek)

oliwa nie z pierwszego tłoczenia

rozgnieciony ząbek czosnku

1 dojrzałe mango, obrane i pokrojone na kawałki  około 1,5 cm x 2 cm

100g fety pokrojonej na kawałki 1,5 cm x 1,5 cm

cebulka dymka posiekana

świeża kolendra ( opcjonalnie)

pieprz świeżo zmielony

odrobina chili

2 łyżki octu balsamicznego

kilka orzechów włoskich posiekanych

Na rozgrzanej patelni, na oliwie podsmażyłam kawałki filetu z kurczaka, wlałam sos Teriyaki, dodałam chili. Smażyłam przez chwilę, aż mięso było miękkie. Odstawiłam, żeby wystygło. Następnie pokroiłam na kawałki  około 2 cm X 1,5 cm

W misce ułożyłam sałatę lodową pokrojoną i masłową lekko poszarpaną.

Na sałacie ułożyłam kurczaka, mango pokrojone na podobnej wielkości kawałki co kurczak.

Następnie położyłam kawałki fety, dymkę, orzechy. Posypałam pieprzem.

Z sosu, który został ze smażenia kurczaka, czosnku  i z octu balsamicznego zrobiłam sos, którym polałam sałatkę. Na końcu położyłam listki świeżej kolendry.

Ciekawe połączenie smaków.

I potem  zabrałam się do krojenia bakalii do paschy.

Basia

Łosoś w bekonowym kocyku

Komentarzy - 2

Uwielbiam być w domu. I bardzo jestem nieszczęśliwa, jeśli nie mogę spędzić w domu weekendu.

Choć lubię wyjeżdżać, to  jednak najchętniej tylko na krótki czas. Jak najkrótszy!

Kiedyś uświadomiłam sobie, że jadąc na wakacje, najchętniej … wracałabym na noc do domu!

Tak się złożyło ostatnio w moim życiu zawodowym, że całe dnie spędzałam poza domem. Wieczorem wracałam zmęczona do domu i nie miałam ani siły, ani ochoty zająć się tym, czym  bardzo lubię się zajmować, czyli domem.

Zwykle w soboty i niedziele zjadamy wspólnie i śniadania i kolacje. Dziś nie mogło być inaczej.

I choć znów wróciłam do domu późno, kolacja musiała być taka, jak na sobotę przystało.

Na szczęście, mimo że brak czasu nie pozwolił mi na zrobienie zakupów, w zamrażarce było kilka kawałków łososia, dzięki którym  z łatwością poradziłam sobie z przygotowaniem kolacji, czyli łososia w bekonowym kocyku z sosem z anchois i Creme de Cassis.

Kawałki łososia skropiłam sokiem z cytryny. Każdy kawałek owinęłam cienkim plastrem boczku i spięłam wykałaczką. Nie soliłam łososia z myślą, że słony boczek odda wystarczająco dużo soli rybie.

Rozgrzałam oliwę, smażyłam łososia z każdej strony aż zaczął się rumienić. Zmniejszyłam ogień i zostawiłam pod nieszczelnym przykryciem, żeby powoli „doszedł do siebie”.

W tym czasie przygotowałam sos. Na niedużej rozgrzanej patelni rozgniotłam widelcem ½ puszki  anchois. Dosłownie 5 małych kawałków filetów anchois. Dodałam duży  ząbek  czosnku i dalej smażyłam, uważając żeby się nie przypaliło. Dodałam około 20g masła, łyżkę oliwy  i dalej smażyłam. Dodałam około 2-3 łyżek Creme de Cassis i około łyżkę octu balsamicznego i dalej gotowałam  sos na niewielkim ogniu jeszcze przez krótką chwilę.  Wreszcie sos był gotowy.

Przygotowana w międzyczasie sałata z rukolą, awokado, winegretem i podsmażonymi cząstki ziemniaków z tymiankiem  sprawiły, ze mieliśmy iście królewską sobotnią kolację, mimo  że ugotowaną naprawdę  w biegu!

Basia

Kulki mięsne z brandy

Brak komentarzy

Ciągle szukam  inspiracji do nowych pomysłów na gotowanie.

Choć często wracam do lubianych w domu,  wypróbowanych i wielokrotnie już przygotowanych potraw, to myślę, że wszyscy lubimy również próbować nowych kompozycji kulinarnych.

Często zdarza się, że przez dłuższą chwilę stoję w Empiku przed półką z książkami kucharskimi i je przeglądam. Zauważyłam, że najmniej przemawiają do mnie polskie wydawnictwa. Mam wrażenie, że są nudne po prostu. Dlatego z prawdziwą  przyjemnością  odwiedzam księgarnię amerykańską  i sięgam po brytyjskie albo amerykańskie książki, albo te,  które choć nie angielskie, to zostały wydane po angielsku.

Aniołek, który odwiedził nas podczas ostatniego Bożego Narodzenia, musiał mnie dobrze znać, bo dostałam od niego w prezencie coś cudownego: „ The Silver Spoon”!

To jest biblia włoskiej” la mamma”, 2000 prawdziwie włoskich receptur. Samych przepisów na sosy jest w niej  sto kilkadziesiąt! To jest najlepiej sprzedająca się książka kucharska przez ostatnich 50 lat. Po raz pierwszy przetłumaczona na język angielski w 2005 roku i od tego czasu było już kilka reprintów.

Jedyną jej wadą, jest zbyt mała ilość zdjęć proponowanych potraw.

A wszyscy wiemy,  że je się też oczami. A czasem, to właśnie najpierw oczami!

Tak to bywa w przypadku książek kucharskich.

Ale z drugiej strony,  brak zdjęcia pozostawia przecież ogromne pole do działania wyobraźni. Więc nie ma co się boczyć na brak ilustracji, bowiem jest szansa na własną interpretację!

Dziś, kiedy chciałam ugotować coś nowego i jednocześnie z pewnością pysznego, wzięłam w ręce „The Silver Spoon”, z pełnym przekonaniem,  że znajdę  to czego szukam. Inspirację.

I nie pomyliłam się.

Kulki z mielonego mięsa  z sosem z cebuli i brandy

dla 4 osób

( wersja przeze mnie zmodyfikowana :-))

na kulki

450 g mielonego mięsa (u mnie było chude wołowo-wieprzowe 1:1)

100g szynki  cieniutko pokrojonej ( może być też jakaś inna wędlina np.: polędwica sopocka)

Worcestershire Sauce 2 -3 spore chlusty

2 rozgniecione ząbki czosnku

2 jajka

2 łyżki siekanej natki pietruszki

90g parmezanu świeżo utartego

pieprz świeżo zmielony

sól

bułka tarta do obtoczenia kulek

olej do smażenia

na sos

cebula drobno pokrojona

50g masła

łyżka mąki

½ szklanki wody ( może będzie trzeba jej więcej niż pól szklanki. Jeśli na dużym płomieniu zbyt szybko wyparuje, to trzeba będzie dolać więcej wody)

2-3 łyżki brandy

Worcestershire Sauce ( 1-2 chlusty)

odrobina octu winnego

szczypta cukru

szczypta soli

pieprz

Połączyłam w misce wszystkie składniki kulek mięsnych i dobrze wymieszałam. Formowałam małe kulki o średnicy około 3-4cm i obtoczone w bułce tartej smażyłam je na rozgrzanym oleju, uważając żeby nie przypaliły się. Odwracałam często, żeby usmażyły się ze wszystkich stron równomiernie.

Usmażone przełożyłam do innego naczynia  i przykryłam, żeby nie wystygły. Do rozgrzanego na patelni  oleju ze smażenia dodałam masło, a gdy się rozgrzało,  wrzuciłam cebulę.  Smażyłam aż się zeszkliła i zmiękła, dodałam mąkę, wymieszałam i przez chwilę jeszcze smażyłam. Dolałam wodę i zagotowałam ciągle mieszając. Następnie dolałam brandy i dalej gotowałam, potem dodałam Worcestershire Sauce , ocet winny, sól, cukier i pieprz. I tyle.

Sos był już gotowy, a kulki jeszcze całkiem gorące!

Basia

P.S. Kilka kulek zostało z obiadu.

Zimne były co najmniej tak dobre,  jak ciepłe ( a może nawet lepsze!)

Krem z brokułów

Brak komentarzy

Późno zjedzone śniadanie często sprawia, że kolejnym posiłkiem jest dopiero kolacja. Tak było i tym razem. To w sumie zrozumiałe, choć jednocześnie trochę smutne.

Żeby choć trochę  poprawić ten nastrój żalu, ugotowałam zupę.

No bo zupa to przecież nic takiego, prawie nic.

I choć wreszcie robi się wiosennie ciepło,  a zupy są podobno  na zimną porę, pomyślałam że zielona zupa (jak wiosna!)  chyba jednak nie podlega tej zasadzie.

Ugotowałam krem z brokułów z dodatkiem ( kolejnego ulubionego przeze mnie!) sera  Cheddar. Bo moja rodzina to miłośnicy serów i ich namiętni zjadacze.

Dzięki mojej koleżance Ewie, o której pisałam przy okazji szarlotki, mamy często w domu doskonałe sery prosto z Anglii. Tak jak wspomniany właśnie Cheddar  Montgomery niepasteryzowany.

To świetny, po prostu szlachetny i niepowtarzalny, ostry angielski ser, który kruszy się podczas krojenia i gdy ścierany jest na tarce,  a roztapia i rozpływa się, gdy jest podgrzewany. Fantastycznie komponuje się z wieloma zupami, tak jak z tą brokułową.

Ale z pewnością można do zupy dodać inny, ostry i  rozpływający się  ser (ale absolutnie nie może to być ser ciągnący i gumowy!!).  Może być Gruyere, albo jakiś inny Cheddar, który dostępny jest w naszych dobrych sklepach. Ostatecznie może być  też Parmezan albo Dziugas.

Spróbujecie?

Zupa krem z brokułów

3 porcje

1 nieduży brokuł

1 średni ziemniak  pokrojony w niedużą kostkę

1 cebula

2 rozgniecione ząbki czosnku

bulion z drobiu albo z kostki ( ja dałam 1,5 kostki bulionu warzywnego)

2 łyżki mąki

2 łyżki oliwy nie z pierwszego tłoczenia

100ml białego wina

łyżeczka octu winnego

sól, cukier

pieprz świeżo zmielony

filiżanka utartego sera Cheddar

około 1200ml wody

Na dużej patelni rozgrzałam oliwę, położyłam posiekaną cebulę i czosnek, podsmażyłam  aż cebula się zeszkliła. Następnie dodałam pokrojonego w kosteczkę ziemniaka i pokrojonego na różyczki brokuła.

Podsmażyłam, aż zmiękły.

Posypałam mąką i dalej smażyłam przez chwilę, wreszcie dolałam wodę i dodałam kostki bulionu.

Dodałam sporo pieprzu, posoliłam, dodałam szczyptę cukru, wino i ocet winny.

Gotowałam jeszcze przez chwilę, aż warzywa zmiękły.

Wtedy przelałam zupę do blendera, zmiksowałam na krem.

Przelałam  do garnka, podgrzałam.

Nalałam zupę do miseczek, posypałam ulubionym serem i listkami świeżej kolendry.

I humor powrócił, … przynajmniej do kolacji!

Basia

Tarta z porami i tuńczykiem

Brak komentarzy

Wczoraj uświadomiłam sobie, że jeszcze nie pisałam tu nic o tuńczyku. A co znacznie gorsze, nie jadłam go dawno!! Postanowiłam więc zrobić coś z tym fantem, to znaczy dosłownie ugotować „coś” z tuńczykiem. Puszka tuńczyka obowiązkowo zawsze leży w spiżarce. Minimum jedna. To jest tuńczyk w oleju, bo jednak ten w sosie własnym  nigdy nie jest taki dobry… Puszka tuńczyka w spiżarce jest dla mnie, w pewnym sensie,  gwarantem bezpieczeństwa spożywczego. Sałatka z tuńczykiem, omlet z tuńczykiem, kanapka z tuńczykiem, makaron z tuńczykiem… ileż możliwości przygotowania supersmacznego i do tego ekspresowego dania !

W  lodówce natomiast  leżała i czekała na swą kolej rolka ciasta francuskiego.

Decyzja była szybka i właściwa (co  można było przewidzieć :-) ), tarta z tuńczykiem!

Jeszcze tylko chwila zastanowienia … i co do tego?

Pory!

Włączyłam piekarnik żeby się już nagrzewał do 200st. Posiekałam pory( tylko jasne części), wrzuciłam je na rozgrzaną na  patelni oliwę. Podsmażyłam, uważając żeby się nie przypaliły. Dolałam wino, posoliłam trochę i dodałam łyżeczkę cukru. Dodałam sporo mielonego pieprzu. Na koniec odcedziłam tuńczyka z oleju i dodałam do porów. Wymieszałam delikatnie, uważając żeby z tuńczyka nie zrobiła się ciapa. W międzyczasie wysmarowałam oliwą naczynie do pieczenia, wyłożyłam je ciastem francuskim, wywijając brzegi około 2-3 cm powyżej dna.

Do przygotowanej formy przełożyłam nadzienie porowo-tuńczykowe. Z wierzchu posypałam utartym parmezanem i włożyłam do piekarnika. Kiedy brzegi ciasta zrobiły się złote, wyjęłam tartę z piekarnika.

Część zjedliśmy na gorąco a resztę na zimno. Obie wersje trafione!

Tarta z porami i tuńczykiem

(forma około 20 cm x 30 cm)

około 130-140 g  ciasta francuskiego ( połowa opakowania 275 g)

2 pory ( jasne części)

2 łyżki oliwy nie z pierwszego tłoczenia

puszka tuńczyka w oleju ( duże kawałki)

ok. 100ml białego  wina

pieprz, sól, cukier

oliwa do wysmarowania formy ( albo papier do pieczenia)

około 30 g parmezanu utartego

liście kolendry  lub natki pietruszki do posypania gotowej tarty( opcjonalnie)

Basia

Najłatwiejsze ciasto w świecie

Komentarzy - 2

Kiedy moja Córka była mała,  pojawiła się w jakimś programie  telewizyjnym dla dzieci  piosenka „Najłatwiejsze ciasto w świecie”.  Dzieci piekły ciasto ze śliwkami  do słów śpiewanej przez siebie piosenki.

„Żeby w domu było miło, tak, tak, tak,
Żeby coś dobrego było, tak, tak, tak,
By pachniało wakacjami, tak, tak, tak,
Zrobię ciasto ze śliwkami, tak, tak, tak”

W dalszej części piosenki jest konkretny przepis, jak je zrobić.

Bardzo szybko wpadła nam w ucho ta piosenka i zaraz zrobiłyśmy ciasto. Raz, a potem kolejny  i znowu.

Wprawdzie (jak zwykle u mnie :-) ) trochę zmieniłam recepturę, ale ciągle ciasto pieczone było według słów zawartych w piosence.

„Szklankę mąki, cukru szklankę zaraz wsypię do miseczki

potem proszku do pieczenia dodam jeszcze dwie łyżeczki

i dwa jajka i na koniec pół topionej margaryny

i zamieszam tylko tyle, by się rzeczy połączyły”

U  mnie było pół szklanki cukru, masło zamiast margaryny i jedna łyżeczka proszku do pieczenia, tylko takie zmiany.

Nigdy oczywiście nie miałam tego przepisu zapisanego, bo piosenka po prostu od razu została w uszach. Więc  to ciasto zawsze piekę z pamięci i kiedy zabieram się za pieczenie, to zaczynam od śpiewania!

Choć w  piosence do ciasta daje się śliwki, ja daję to, na co mam ochotę albo to na co jest właśnie sezon. Teraz jest  sezon na jabłka no i na mrożone owoce, oczywiście . Dlatego dzisiejsze ciasto upiekłam z truskawkami, malinami i borówkami, mrożonymi.

Najłatwiejsze ciasto w świecie

( tym razem z truskawkami, malinami i borówkami)

na tortownicę  o średnicy 20cm

szklanka mąki

½ szklanki cukru

cukier waniliowy

1 spora łyżeczka proszku do pieczenia

2 jajka

100g roztopionego masła

2 łyżki płatków migdałów

cukier puder do posypania z wierzchu po upieczeniu

w sumie około 2 szklanek mrożonych owoców

Nagrzałam piekarnik do 180 st.

Do miski wrzuciłam wszystkie składniki ( poza owocami, migdałami i cukrem pudrem) i szybko wymieszałam mikserem.

Dno tortownicy wyłożyłam papierem do pieczenia, brzegi posmarowałam masłem.

Włożyłam ciasto do tortownicy, na wierzchu położyłam owoce, lekko wcisnęłam truskawki i maliny, borówki zostały na wierzchu, posypałam płatkami migdałów i włożyłam do piekarnika na około 40minut.

Kiedy patyczek wbity w środku ciasta był suchy ( to znaczy nieoblepiony ciastem, bo z powodu owoców może być wilgotny), wyjęłam ciasto z piekarnika.

Pozwoliłam mu wystygnąć trochę zanim zdjęłam obręcz tortownicy i pokroiłam.

Spróbujcie, bo to naprawdę bardzo wdzięczne i zarazem niezwykle proste ciasto!

„Najłatwiejsze ciasto w świecie, tak, tak, tak,

nic a nic się go nie gniecie, tak, tak, tak,

ty potrafisz także upiec, tak, tak, tak,

nawet gdy nie jesteś zuchem, tak, tak, tak”

:-)

Basia

Makaron z bakłażanem, pomidorami, kurczakiem i serem Pecorino

Brak komentarzy

Dziś mam dla Was coś zarówno ekspresowego, jak i łatwomodyfikowalnego. No i do tego całkiem smacznego, jak myślę.

Choć może tego nie widać w pierwszej chwili, to zapewniam Was, że gotowałam  ten makaron jedynie  kwadrans. Z zegarkiem w ręce! (No, przesadziłam. Zegar wisiał na ścianieJ :-)  )

A jeśli chodzi o jego modyfikowalność, to polega na tym że można to danie podać  tak, jak ja to zrobiłam dziś albo można też podać  je solo, to znaczy bez makaronu. Albo z  pieczywem.

W dodatku z niewielkimi zmianami można z tego przepisu zrobić wersję wegetariańską. Wystarczy zamiast kurczaka dać na przykład pieczarki albo pokrojonego w kostkę  ziemniaka.

I z pewnością można dodać coś jeszcze, co tylko chcecie. Znów macie pole do popisu!

Dodałam tu ser Pecorino Romano, jeden z moich ulubionych serów. To jest ser wyprodukowany z mleka owczego. Jeśli dojrzewa wiele miesięcy, jest dość twardy, podobnie jak Parmezan. Ten miał tylko 8 miesięcy, to nie jest dużo, ale ser mimo że nie bardzo twardy,  jest całkiem w porządku. Jeśli nie macie takiego, z pewnością możecie użyć Parmezanu albo wspominanego tu już sera Dziugas.

Makaron z pomidorami, bakłażanem, kurczakiem i serem Pecorino

na 4 porcje

1 nieduży bakłażan ( albo pół większego)

1 mała cukinia ( albo  j.w.)

nieduża cebula

2 rozgniecione ząbki czosnku

2 łyżki oliwy nie z pierwszego tłoczenia

300-400g filetu z kurczaka

10 oliwek czarnych

10 oliwek zielonych

puszka pomidorów bez skórki

100 ml białego wina

oregano  suszone

tymianek świeży

pieprz mielony

sól, cukier

ser Pecorino Romano ( 200g kawałek zapakowany próżniowo, kupiony w Auchan)

makaron tagliatelle ( ja ugotowałam 200g suchego makaronu, ale zwykle na 4 osoby gotuje się trochę więcej, najczęściej w Polsce gotuje się ok. 80-100g).

Na dużej patelni rozgrzałam oliwę, wrzuciłam na nią pokrojonego w kostkę kurczaka i czosnek, podsmażyłam, dodałam pokrojoną cebulę a następnie pokrojonego w kostkę bakłażana i cukinię. Posoliłam. Po chwili smażenia dodałam pokrojone pomidory z puszki, wino, oliwki, przyprawy  i zioła (oprócz tymianku). Dusiłam aż kurczak i bakłażan były miękkie (dolewając parokrotnie nieco wody), w sumie to był kwadrans.

Im mniejsza kostka, w którą się pokroi kurczaka i bakłażana, tym krótszy czas gotowania.

Starłam ser na duże, szerokie wióry. Oberwałam listki z łodyżek tymianku.

W czasie, gdy bakłażan z pomidorami się dusił, ugotowałam makaron (tagliatelle z dodatkiem szpinaku). Gdy  makaron  był ugotowany al dente, odcedziłam go i wrzuciłam na patelnię z sosem, wymieszałam.

I właśnie nadeszli głodni! Mieli szczęście, że to takie ekspresowe danie :-) .

Ze smakiem zjedli makaron posypany grubymi wiórami sera Pecorino i posypany świeżymi listkami tymianku.

Basia

Kotleciki z cukinii

Brak komentarzy

Przyznam, że mam wiele pokory wobec kuchni wegetariańskiej, a właściwie wobec tych którzy przez całe lata potrafią wymyślać i gotować wyłącznie wegetariańskie dania.

Myślę, że trzeba być bardzo kreatywnym, żeby ciągle mieć jakiś fajny pomysł na jedzenie,  bez mięsa w ogóle!

A przecież  wcale nie jestem  jakimś ekstremalnym mięsożercą … Mogę przez długi czas żywić się ziarnami , mlekiem  i  serami i wcale nie odczuwam potrzeby zjedzenia kawałka mięsa. Jednak podziwiam tych, którzy potrafią tak  przez całe życie.

Pozostając w tej  wegetariańskie konwencji  mam dla Was ciekawy pomysł, a mianowicie  kotleciki z cukinii.

Można je podać  zarówno na ciepło (np.: na obiad czy kolację), jak i na zimno. Taka wersja na zimno (można je dużo wcześniej przygotować) może być elementem menu na imprezę z jedzeniem typu „finger food”,  czyli takim jakie  najbardziej lubię przygotowywać na imprezy! Małe i ładne kanapeczki, crostini, koreczki  etc. Na raz do buzi!

W wersji obiadowej rozmiar kotlecików może być większy, oczywiście. Jednak z doświadczenia wiem, że te mniejsze, choć bardziej pracochłonne, zawsze bardziej się podobają.

Do tych kotlecików dobrze przygotować sos. Wprawdzie ja lubię ich smak niezakłócony innym smakiem, ale moja rodzina lubi sosy i ostatnio ze smakiem zjadła cukiniowe kotleciki z sosem tzatziki.

Kotleciki cukiniowe

2 nieduże cukinie (w sumie około 450g)

1 jajko i 1 białko

około 130 g bułki tartej

ser cheddar  około 70g ( ewentualni parmezan albo dziugas, o którym pisałam przy okazji przepisu na pappardelle z suszonymi pomidorami i kurczakiem)

cebulka dymka

spora szczypta gałki muszkatołowej i  cynamonu

pieprz mielony

pół łyżeczki octu winnego

pół łyżeczki soli

olej do smażenia

Włączyłam piekarnik, żeby nagrzał się do około 200st.

Około 8 łyżek bułki odłożyłam, resztę położyłam na papierze do pieczenia , włożyłam do nagrzanego piekarnika i  zrumieniłam. Zrumienioną  wyjęłam z piekarnika i zostawiłam, żeby wystygła.

Cukinie obrałam, odcięłam końce i starłam na grubej tarce. Położyłam utartą cukinię na sitku, posoliłam i zostawiłam na kwadrans. Następnie mocno odcisnęłam sok z cukinii. Wylałam około ¾ szklanki zielonego soku.

W misce wymieszałam utratą i odciśniętą cukinię, odłożoną część bułki tartej, utarty cheddar, posiekaną dymkę, jajko i białko, wszystkie przyprawy.

Rozgrzałam olej na patelni.

Formowałam małe kulki o średnicy około 3cm i obtaczałam w zrumienionej wcześniej bułce,  potem je lekko spłaszczyłam i smażyłam na rozgrzanym tłuszczu z obu stron, aż się  zrumieniły .

Jeszcze tylko tzatziki  (produkcji mojej Córki)  z kosmiczną ilością czosnku :-)  i danie gotowe!

Niech żyje kuchnia wegetariańska!

Kurczak (chyba) po meksykańsku

Komentarzy - 2

Bardzo dawno nie gotowałam tego dania, o którym zaraz napiszę. Kiedy dziś zrobiłam je na kolację, moja Córka zwróciła uwagę na to, że dawno go nie było.  Usiłowałyśmy sobie przypomnieć, kiedy ostatnio je zrobiłam i zgodnie stwierdziłyśmy, że pewnie nie mniej niż dwa lata temu.

Córka dodała, że ja, jak coś mi się spodoba, to potrafię to tak często gotować, aż wszyscy mają tego serdecznie dość.

Wtedy następuje przerwa… i czasem trwa nawet parę lat, jak widać!

I teraz myślę sobie, że faktycznie zapomniałam o tym kurczaku z fasolą…

To jest danie mające znamiona meksykańskiego. Podobno.  Nie byłam w Meksyku , więc mogę jedynie podejrzewać je o meksykańskość, bo jest z czerwoną fasolą i jest pikantne.

Meksykańskie czy nie, nieważne. Jest po prostu bardzo smaczne i dlatego je lubię.

Kurczak z czerwoną fasolą i pomidorami ( meksykański?)

8 kawałków kurczaka ( udo i/lub podudzie )

puszka czerwonej fasoli

puszka pomidorów bez skórki ( mogą być pokrojone, albo nie. Ja dałam całe)

cebula posiekana

100-150 ml czerwonego wina

sól

szczypta  cukru

szczypta chili

spora szczypta cynamonu i  gałki muszkatołowej

2 ząbki czosnku

łyżeczka czerwonej , mielonej papryki( łagodnej)

pieprz

2 łyżki oliwy

Rozgrzałam piekarnik do 180stopni.

Na patelni, na rozgrzanej oliwie obsmażyłam nieco z każdej strony posolone kawałki kurczaka. Przełożyłam je do żaroodpornego naczynia. Na tłuszczu, który pozostał na patelni , podsmażyłam przez parę minut cebulę z rozgniecionym czosnkiem, dodałam wszystkie przyprawy, dodałam pomidory z puszki. Pomidory wrzuciłam w całości, na patelni lekko rozgniotłam te większe, małe zostały w całości. Następnie dodałam odsączoną czerwoną fasolę i zdjęłam z ognia.

Przelałam zawartość patelni do naczynia, w którym był kurczak, przykryłam i wstawiłam do piekarnika. Piekłam kurczaka około 1 godziny. Wyjęłam, kiedy mięso było całkiem miękkie i łatwo odchodziło od kości. Takie lubię!

Do kurczaka podałam żółty ryż, z curry i kurkumą. I sałatę z rukolą, oliwkami i winegretem.

Chyba to nie były meksykańskie dodatki…  Nie wiem…

Ale chętnie pojadę kiedyś do Meksyku, żeby to sprawdzić :-)

Facebook

Likebox Slider for WordPress