Archwium dla

sierpień, 2011

...

Pizza z dojrzewającą szynką i rukolą

Brak komentarzy

Czekając na swą kolej u fryzjera  przeglądałam kolorowe magazyny.

W jednym z nich, nie pamiętam którym, znalazłam ciekawy przepis, który bardzo mi się spodobał. Myślałam, że go zapiszę, ale okazało się właśnie,  że już mam siadać na fotelu, więc jedyne, co mogłam zrobić, to spróbować go zapamiętać.

Wiedziałam, że wkrótce będziemy mieć Gości na kolacji, będzie więc okazja go wypróbować!

No i wygląda na to, że recepturę zapamiętałam!

Upiekłam tę pizzę i wyszła świetnie.

To jest pizza z pomidorami, mozzarellą, dojrzewającą szynką (w przepisie oryginalnym była parmeńska), parmezanem i świeżą rukolą.

Piecze się jedynie ciasto z sosem pomidorowym i mozzarellą,  a resztę składników kładzie  się już na upieczonym, gorącym spodzie.

Przecież profanacją byłoby pieczenie szynki parmeńskiej, nie sądzicie?

Przechodząc do rzeczy zacznę od tego, że bardzo fajny jest przepis na ciasto.

500g mąki

5 g suchych drożdży ( ja dałam cale opakowanie 7 g)

175 ml wody ( ja w rezultacie dolewania w trakcie przygotowania ciasta dałam 200)

75 ml tłustego mleka ( tu też dałam 100 ml)

2 łyżeczki cukru

spora szczypta soli

2-3 łyżki oliwy

Wszystkie składniki wrzucić do robota i wyrabiać około 20 minut, zrobi się z ciasta kula.

Po czasie wyrabiania podzielić ciasto na porcje ( przewidzianych jest zasadniczo 5, są spore). 5 kulek z ciasta ułożyć w odstępach (bo urosną!) na posypanej mąką desce czy na  stolnicy.

Po około godzinie można  już rozwałkować  porcje na cieniusieńkie, dosłownie kilkumilimetrowej grubości placki.  Z wałkowaniem można poczekać też dłużej, nie zaszkodzi.

Kolejna sprawa, to sos:

w blenderze zmiksowałam puszkę pomidorów bez skórki, 2 łyżeczki oregano, łyżeczkę bazylii, rozgnieciony ząbek czosnku, łyżeczkę cukru, 1-2 łyżki oliwy i szczyptę soli.

3 kule mozzarelli ( nie pamiętam ile było w przepisie, chyba 5, ale to wydaje się być za dużo) porwałam palcami na mniejsze kawałki.

Każdy cieniutki placek posmarowałam sosem, zostawiając dosłownie 0,5-1 cm pasek z brzegu. Na sosie położyłam kawałki mozzarelli.

Pizze wstawiłam do piekarnika nagrzanego wcześniej do około 220 stopni.

Położyłam je na papierze do pieczenia na płaskich blachach. Udało mi się wszystkie razem piec jednocześnie. Ale żeby to osiągnąć, musiałam nadać im  właściwy kształt, żeby zmieściły się po 2 na dużej blasze.

Po około 10-15 minutach pieczenia wyjęłam pizze z piekarnika.

Na każdej położyłam plastry dojrzewającej szynki ( u mnie była suszona szynka wiejska i szynka hiszpańska z Lidla w sumie zużyłam około 300 g), cieniutkie, obieraczką do warzyw zrobione wióry parmezanu i  liście świeżej rukoli na wierzchu ( w sumie około 100 g, może trochę mniej).

W oryginalnym przepisie polecano do tej pizzy szampana, a my zjedliśmy ją popijając  wyśmienitym winem Cava, które zawsze bardziej mi smakuje niż szampan :-)

Bardzo polecam!

Basia

Malinowe semifreddo

Brak komentarzy

Wprawdzie uważam, że lody można jeść zawsze i wszędzie, to jednak lato sprzyja im bardziej niż innym porom roku.

Dlatego wymyślając menu na spotkanie z Przyjaciółmi, postanowiłam po raz pierwszy zrobić semifreddo!

Nigdy do tej pory nie zastanawiałam się nad zrobieniem takiego deseru i pewnie dlatego, zupełnie błędnie, wydawało mi się, że to jest trudne.

Nic takiego!  Semifreddo malinowe, które podpatrzyłam w „The Silver Spoon”, to deser jednocześnie prosty w wykonaniu i bardzo pyszny.

Potrzeba do niego tylko jajek, cukru, śmietanki kremówki i malin. Czyż może być coś prostszego, zatem?

„The Silver Spoon” ma wadę, o której wspominałam Wam już, choć ma mnóstwo przepisów, ma jednocześnie bardzo mało zdjęć! A ja tak lubię przepisy, których potwierdzeniem są zdjęcia… Zawsze więc, w książkach kucharskich, szukam takich właśnie zestawów.

No i tak się szczęśliwie złożyło, że malinowe semifreddo, na które miałam właśnie ochotę, było zaopatrzone w zdjęcie.

Przystąpiliśmy do pracy, ja i Mąż, który tym razem dzielne mi pomagał.

Malinowe semifreddo

6 jajek

250 g cukru

750 ml śmietanki

450 g malin

Używając robota ubiliśmy jajka z cukrem. W oryginalnym przepisie trzeba ubić jajka z cukrem w gorącej kąpieli, a kiedy zgęstnieje masa, ubijać dalej, już bez kąpieli, aż masa wystygnie. My najpierw robotem ubijaliśmy masę przez dobrą chwilę, aż cukier się rozpuścił i masa podwoiła co najmniej objętość. Potem dalej ubijana w gorącej kąpieli jeszcze powiększyła swoją objętość, wreszcie ubijając dalej pozwoliliśmy jej wystygnąć.

Osobno ubitą na sztywno śmietankę dodaliśmy do masy jajeczno-cukrowej, ciągle ubijając. W misce rozgniotłam pałką maliny. Wprawdzie oryginalny przepis przewidywał ich 250 g, ale po dodaniu takiej właśnie ilości masa zupełnie nie przypominała tej na zdjęciu, klasyczny przykład, że do zdjęcia robi się zupełnie co innego, niż podaje w recepturze (kolejny minus dla „The Silver Spoon”!). W związku z tym, że chciałam, żeby było dobrze widać maliny w deserze, postanowiłam dać malin więcej niż w przepisie, stąd moje 450 g.

Wymieszaną masę jajeczną z ubitą śmietanką i dodatkiem rozgniecionych i dobrze wymieszanych malin, przełożyłam do wyłożonych folią spożywczą keksówek, jednej większej, drugiej mniejszej. Przelałam masę, przykryłam folią z wierzchu i wstawiłam do zamrażarki.

Następnego dnia, na dobrą chwilę przed podaniem, wyjęliśmy semifreddo z zamrażarki.

Wprawdzie masa dość szybko rozmarza, ale dodatek malin, pełnych wody, sprawia, że momentami, w środku, masa jest mocno zmrożona. Trochę czasu w temperaturze pokojowej jej nie zaszkodzi :-)

Książka kucharska przewidziała podaną wyżej ilość semifreddo, jako porcję dla kilku osób, według mnie to jednak jest porcja dla kilkunastu osób!!

Ja przygotowałam jeszcze sos do tego deseru, sos-mus malinowy. Garść malin  zmiksowałam z cukrem i potem przetarłam przez sito (tym razem proporcje „na oko”, przepraszam…) . Sosem polałam deser, ozdobiłam kilkoma malinami i listkami mięty.

Naprawdę warto spróbować!

Pyszne niezmiernie… :-)

Basia

Pomidory z chrupiącymi czapeczkami :-)

Komentarzy - 3

Uwielbiam pomidory o tej porze roku. Mają taki piękny zapach, są soczyste i aromatyczne. Takie prawdziwe pomidory!

Szkoda, że lato trwa tak krótko…. i nie tylko ze względu na pomidory :-)

Greckie pomidory, które jeszcze całkiem niedawno jadłam będąc w Grecji, były absolutnie fantastyczne, zresztą wspominałam Wam już o tym, pisząc o sałatce greckiej.

Muszę jednak sprawiedliwie przyznać, że te nasze też są teraz całkiem niczego sobie!

Najlepsze pomidory to, podobnie jak maliny i truskawki, świeże i jedzone na surowo.

Ale też warto z nich coś ugotować. Albo upiec.

Co myślicie o pomidorach z pyszną chrupiącą czapeczką?

Pomidory zapiekane z parmezanową czapeczką

8 niedużych pomidorów (o średnicy około 6 cm)

oliwa do wysmarowania naczynia

50 g parmezanu

50 g bułki tartej

50 g oliwy

pieprz

garść listków oregano (ale jeśli wolicie bazylię, to również świetnie się tu sprawdza)

rozgnieciony spory ząbek czosnku

ewentualnie inne przyprawy, jeśli takie lubicie

Z pomidorów odcięłam równo górną część, jakby kapelusik, o wysokości ok. 1 cm, ułożyłam pomidory w wysmarowanym naczyniu do zapiekania.

W misce wymieszałam bułkę tartą z parmezanem, oliwą , czosnkiem, pieprzem i listkami oregano.

W dłoniach formowałam kulki i lekko zgniatając je układałam na górze pomidorów robiąc im jakby czapeczki w miejscu odciętej górnej części.

Wstawiłam do piekarnika nagrzanego do około 180 stopni. Piekłam około 30 minut, w międzyczasie zmniejszyłam temperaturę do 150 stopni, bo czapeczki zaczęły się niebezpiecznie rumienić. Wyjęłam, kiedy czapeczki były mocno złociste i  przypiekły się z wierzchu tworząc chrupiącą skorupkę.

Takie pomidory mogą być dodatkiem do jakiegoś mięsa (u mnie był filet z kurczaka pokrojony w paski, zamarynowany w gęstym  jogurcie bałkańskim z dodatkiem przyprawy garam masala, kminu rzymskiego, chili, czosnku i odrobiny soli, a potem usmażony na patelni), ale można też je podać na przykład na przystawkę.

No i oczywiście można po prostu takie pomidory zjeść solo :-)

I takie właśnie lubię najbardziej!

Polecam,

Basia

Zupa z cukinii i szpinaku

Komentarzy - 2

Zaczęły dojrzewać nasze ogrodowe cukinie. Wygląda więc na to, że przechodzimy na dietę cukiniową :-)

W zeszłym roku musiałam wykazywać się sporą kreatywnością w zakresie przygotowania dań z cukinii i pewnie tak też będzie w tym sezonie.

Zaczynam od zupy.

Dziś ugotowałam zupę z cukinii z dodatkiem szpinaku.

Ten szpinak zastosowałam głównie ze względów kolorystycznych. Cukinia, mimo swej zielonej skórki, jest raczej blada i  z pewnością po zmiksowaniu taka byłaby zupa z cukinii.

Dodanie szpinaku, dosłownie na sekundy, podczas gotowania pozwoliło na uzyskanie obłędnie soczyście zielonego koloru tego dania.

Myślę, że i smak zupy skorzystał na tym dodatku.

Spróbujcie, proszę :-)

Zupa z cukinii i szpinaku

porcja dla 3-4 osób

1 średnia zielona cukinia pokrojona drobno

1 spory ziemniak pokrojony drobno

1 cebula pokrojona drobno

około 100 g mrożonego szpinaku, oczywiście można dać świeży, ja akurat  nie miałam takiego w domu

oliwa do podsmażenia cukinii

2 ząbki czosnku

sól

pieprz

ocet winny

oliwa extra vergine dodana do gotowej już zupy

kilka liści świeżej bazylii do zmiksowania i kilka do przybrania

utarty ser Bursztyn do posypania gotowego dania

Na patelni rozgrzałam oliwę i podsmażyłam rozgnieciony czosnek, cebulę i cukinię uważając, żeby się nie przypaliły, dodałam trochę wody do duszących się warzyw. W tym czasie ziemniak gotował się w osolonej wodzie.

Odcedzony, miękki ziemniak włożyłam do duszącej się cukinii z cebulą, dodałam szpinak i dosłownie przez chwile tylko dusiłam, aż szpinak rozmroził się.

Warzywa przełożyłam do blendera, zmiksowałam wszystko dodając jeszcze kilka liści bazylii. Dodałam trochę wody, żeby uzyskać właściwą konsystencję zupy. Doprawiłam solą, cukrem, octem winnym, oliwą extra vergine.

Gotowe danie przed podaniem posypałam utartym serem Bursztyn.

Jeśli nie znacie tego sera, to muszę Wam powiedzieć, że warto spróbować go, bardzo fajny ser, taki trochę podobny w smaku do Oldamsterdamera (i też ma czarną skórę z wierzchu :-) )

Smacznego,

Basia

Grecka opowieść cd

Komentarzy - 2

No to wreszcie ciąg dalszy greckiej opowieści i obiecana mussaka.

Właściwie, to powinnam chyba napisać musaka, no albo moussaka.

Niech zostanie jednak musaka.

To jest danie podpatrzone w greckiej tawernie. Przygotowane według mojego przepisu i doświadczenia, na podstawie degustacji oryginalnego dania. Oczywiście nie wiem, jak dokładnie brzmi zastosowana przez kucharza receptura, mogę się jedynie spodziewać :-)

Taką wersję musaki widziałam po raz pierwszy. Ale spodziewam się, że przepisów na musakę jest co najmniej tyle, ile u nas na bigos!

Zaskoczyły mnie w niej ziemniaki. Nigdy do tej pory nie spotkałam  się z musaką z ziemniakami, ale to nie przeszkadzało mi jej przyrządzić.

Ugotowałam obrany  jeden duży ziemniak w osolonej wodzie. Gdy był prawie miękki pokroiłam go na plasterki o grubości około 0,5 cm.

2 średnie bakłażany pokroiłam wzdłuż w plastry o grubości około 0,8-1 cm i na oliwie grillowałam na patelni z obu stron.

Około 0,5 kg wołowego, chudego mięsa mielonego podsmażyłam bez tłuszczu na patelni, dodałam czosnek, a potem puszkę pomidorów z puszki, 2 kopiate łyżki koncentratu pomidorowego (bo sos wydawał m się za mało pomidorowy) i trochę wody, pewnie około 100 ml. Dusiłam mięso z pomidorami, dodałam oregano, pieprz i sól, na koniec doprawiłam jeszcze odrobiną octu balsamicznego i szczyptą cukru.

Przygotowałam sos beszamelowy, na dość głębokiej teflonowej patelni (mam złe wspomnienia z gotowania beszamelu w rondlu) roztopiłam kopiatą łyżkę masła, wsypałam 2 łyżki mąki i zrobiłam jasną zasmażkę, wlałam powoli, ciągle mieszając, 2 filiżanki mleka ( ok.300 ml) i kiedy sos zgęstniał, odstawiłam. Dodałam do niego sporą szczyptę gałki muszkatołowej, pieprz i odrobinę posoliłam (z solą trzeba uważać, bo jeszcze do beszamelu dodaje się ser). Kiedy sos przestygł dodałam do niego około 50 g startego  sera dziugas (taki  dojrzewający ser niby-parmezan, o którym już tu wspominałam, taki miałam w domu. Ale może być  oryginalny parmezan albo inny ostry ser np. prawdziwy cheddar, albo  też gruyere). Wymieszałam sos z serem i odstawiłam.

W naczyniu do zapiekania wysmarowanym oliwą ułożyłam na dnie jedną warstwę plasterków z ziemniaków. Na ziemniakach położyłam warstwę bakłażanów, na nich rozłożyłam rozgnieciony ząbek czosnku, posypałam pieprzem i skropiłam lekko octem balsamicznym, położyłam połowę sosu mięsno-pomidorowego, położyłam znów warstwę bakłażanów, sos mięsno-pomidorowy a na wierzch beszamel wymieszany z serem. Posypałam listkami oregano.

Wstawiłam do piekarnika rozgrzanego do około 180 stopni, piekłam około 40 minut, aż wierzch zaczął się złocić.

Zjedliśmy ją z radością, …i myślę, że nie była daleka od oryginału:-)

Musaka rodem z Zakynthos

porcja dla minimum 4  osób, a pewnie jednak 6 :-)

1 duży ziemniak

2 średnie bakłażany

oliwa do smażenia bakłażanów

ok.500 g mielonego mięsa wołowego

puszka pomidorów krojonych

2 kopiate łyżki koncentratu pomidorowego

2-3 ząbki czosnku

sól, pieprz, oregano, cukier, ocet balsamiczny

ok.300 ml mleka

2 łyżki mąki

1 kopiata łyżka masła

50 g sera dziugas ( albo parmezanu)

gałka muszkatołowa, pieprz, sól

Smacznego,

Basia

Grecka opowieść

Komentarzy - 4

Dawno tu nie pisałam, bo byłam na wakacjach.

Niestety, tylko tydzień.., ale lepszy rydz niż nic :-)

To był mój pierwszy pobyt w Grecji.

Byłam wprawdzie kiedyś w greckiej części Cypru, ale  w samej Grecji jeszcze nie.

Pojechaliśmy na wyspę Zakynthos, która jest trzecią co do wielkości wyspą z archipelagu Wysp Jońskich,  położoną na zachód od Peloponezu.

Spędziliśmy tam cudowne wakacje!

Było wszystko to, co powinno być na wakacjach: piękne plaże, ciepła woda, słońce, niesamowite widoki i  pyszne jedzenie.

Wykupiliśmy w hotelu opcję bed & breakfast, żeby nie być kulinarnie przywiązanym do hotelu, móc swobodnie zwiedzać wyspę i jeść w tradycyjnych greckich tawernach.

I to był świetny pomysł!

Pewnie byłoby jeszcze lepiej nie kupować również śniadań (niestety były bardzo kiepskiej jakości), ale jednak przygotowywanie śniadań samodzielnie w pokoju hotelowym byłoby pewnie trochę kłopotliwe.

Tak więc po mało interesującym śniadaniu wsiadaliśmy na skuter, żeby zwiedzać uroczą wyspę i  równocześnie testować kuchnię grecką :-)

W każdym miejscu, w którym zatrzymywaliśmy się, żeby coś zjeść, zamawiałam sałatkę grecką, bo bardzo chciałam dowiedzieć się, jak wygląda taka stuprocentowo grecka.

I teraz już wiem!

Pokrojone pomidory, ogórki, zielona papryka, czerwona cebula, oliwki kalamata, oliwa i kawał fety na wierzchu posypany ziołami, to jest sałatka grecka. Koniecznie w misce.

Proste i genialne!

Pomidory w Grecji są obłędne, dojrzałe i pachnące.  Podobnie rewelacyjne są oliwki kalamata, moje ulubione.

A do tego po prostu kawałek sera, nie pokruszony, czy pokrojony, ale położony w całości na warzywach około 100 gramowy gruby plaster fety.

I pyszna grecka oliwa, zielonkawa i aromatyczna niesłychanie.

To danie, to mój faworyt!

Właśnie zrobiłam je na obiad, a do tego jeszcze podpatrzoną w Grecji  mussakę ( ale o niej opowiem następnym razem :-)  )

Sałatka prawdziwie grecka

duża porcja dla 1 osoby

2 dojrzałe pomidory pokrojone na cząstki

2 ogórki, obrane i pokrojone dość grubo

kawałek zielonej papryki pokrojonej w wąskie paski

kawałek czerwonej cebuli pokrojonej w cienkie krążki

kilka oliwek kalamata

100 g greckiego sera feta

szczypta mieszanki ziół ( majeranek, oregano, tymianek, pietruszka i pieprz)

oliwa z pierwszego tłoczenia

W misce położyłam pomidory pokrojone, ogórki, na nich kawałki papryki, czerwoną cebulę, kilka oliwek, na wierzchu kawałek sera feta. Posypałam ser mieszanką ziół, całość polałam grecką oliwą.

Smacznego,

Basia

Facebook

Likebox Slider for WordPress