Archwium dla

grudzień, 2010

...

Bigos!

Brak komentarzy

Okres pomiędzy świętami Bożego Narodzenia i Nowym Rokiem, to bardzo przyjemny czas. Życie wtedy płynie jakoś tak inaczej, odświętniej, leniwiej. Świat wokół wciąż zdobią dekoracje świąteczne, wielu ludzi ma wtedy wolne dni, i pewnie mamy w domach jeszcze  różne świąteczne pyszności, dzięki którym  ciągle jeszcze świętujemy .

Nawet, jeśli musimy chodzić do pracy w tych dniach, pracuje się całkiem miło.

Z tym właśnie okresem kojarzy mi się najlepszy bigos.

Bigos, który powstaje właśnie po świętach. Do takiego bigosu dodaje się kawałki  upieczonych świątecznych mięs, których jak zwykle zrobiliśmy się za dużo :-),  suszone grzyby i  koniecznie dużo suszonych śliwek!

Nie obejdzie się też bez cebuli, garści owoców jałowca, rozgniecionych porządnie w moździerzu, no i bez czerwonego wina, rzecz jasna.

Bigos musi być „stary”. To nie może być po prostu  ugotowana kapusta .

Tej „starości” w ekspresowym tempie dodają suszone śliwki ( można też wykorzystać śliwki z kompotu wigilijnego, jeśli  go trochę zostało). A jeśli trzeba superekspresu, to polecam dobre powidła śliwkowe, koniecznie domowe! W mgnieniu oka przeistoczą wspomnianą ugotowaną świeżą kapustę w  szlachetny bigos.

Moja Córka lubi kawałki kiełbasy w bigosie, więc nawet jeśli  w bigosie są już pieczone mięsa, zawsze dodaję  też sporo kiełbasy,  … bo zwykle zanim bigos jest gotowy, połowa kiełbasy jest już z niego wybrana :-)

W zależności od kwaśności kiszonej  kapusty dodaję świeżej kapusty,  jeśli kapusta jest bardzo kwaśna, a jeśli jest zupełnie odwrotnie i potrzeba ją właśnie dokwasić,  dodaję koncentrat pomidorowy.

Jeśli chodzi o przyprawy, to poza wspomnianymi wcześniej rozgniecionymi owocami  jałowca  daję liście laurowe, pieprz, angielskie ziele i koniecznie kminek.

Mój bigos jest słodko-kwaśny, taki lubimy najbardziej. Dobrze, żeby był aromatyczny i esencjonalny, ale jednocześnie,  żeby kapusta nie było rozgotowana. Trzeba więc znaleźć umiar jeśli chodzi o czas jego gotowania. Parę godzin na małym ogniu wystarczy.  A jeśli, przez przypadek , nawet troszkę się przypali, to prawdopodobnie też mu  to nie zaszkodzi ! Potem dobrze go schłodzić. Taki bigos może poleżeć dobrych kilka dni w lodówce czy innym chłodnym miejscu, można też go zamrozić, jeśli jest potrzeba.

A w ogóle, to jest niezastąpiony podczas spontanicznych spotkań towarzyskich, o które w tym przyjemnym okresie tak łatwo.

Zatem zapraszam do gotowania bigosu!

Basia

Indyk bożonarodzeniowy

Brak komentarzy

Święta, Święta i ..po Świętach!

Kończy się drugi dzień, a trzeciego nie ma w programie, niestety.

Poleniuchowałoby się jeszcze…

Ale z drugiej strony, zgubne byłoby dla figury ciągłe jedzenie. Przecież nie ma co się czarować: są święta, jest jedzenie!

No właśnie, wczoraj był  bożonarodzeniowy indyk faszerowany.

Tak jak wspominałam, oparłam się na przepisie pochodzącym z The Silver Spoon, czyli indyk był trochę po włosku.

Przed Świętami przejrzałam trochę przepisów i ten mnie najbardziej zachęcił. Pokazałam go Córce, a ona zaakceptowała, i tak decyzja została podjęta. Nie mam zbyt dużego doświadczenia  jeśli chodzi o przyrządzanie indyka, piekłam go do tej pory zaledwie parę razy.

Ten, którego miałam teraz przygotować,  miał ciekawe nadzienie, choć nie bardzo wyszukane.

Potrzebowałam do niego włoskie kiełbaski. Nie bardzo wiedziałam skąd mam je wziąć, a poza tym  te włoskie kiełbaski, to są takie surowe, niewędzone  przyprawione koprem włoskim i anyżem, jakoś nie miałam na nie ochoty. Być może mogłabym zastąpić je białą kiełbasą, ale w rezultacie zdecydowałam się   poeksperymentować. Zdecydowałam się na cienkie kiełbaski drobiowe w stylu frankfurterek.

Pokroiłam je w drobne plasterki , pokroiłam też w paseczki plastry wędzonego boczku.

Dodałam zamoczoną wcześniej w wodzie, a następnie odciśniętą  bułkę, całe suszone śliwki, orzechy laskowe również w całości.  Dałam  miękkie masło, szczyptę soli  i chili, sporo pieprzu.

Wymieszałam dobrze  wszystkie składniki farszu ,  włożyłam farsz do indyka, a Córka zaszyła szczelnie nadzienie w ptaku i związała mu nogi.

Indyk odrobinę posolony,  trafił do brytfanny wyłożonej papierem do pieczenia,  a potem  został obłożony  z wierzchu  na korpusie plastrami boczku i kawałkami  masła.

Odkąd  kiedyś po pieczeniu indyka nie mogłam domyć mocno zapieczonej  brytfanny, zawsze już przezornie kładę  w niej na spód papier do pieczenia:-)

Wstawiłam  brytfannę do nagrzanego do 200 stopni piekarnika na tryb pieczenia z góry i z dołu, po około godzinie zmniejszyłam moc piekarnika i dalej piekłam, polewając kilkakrotnie indyka  tłuszczem, który wytapiał się oraz wodą. Po kolejnej godzinie zdjęłam plastry boczku, które zaczęły już się przypiekać, przełączyłam na tryb z termoobiegiem, żeby pomóc indykowi się trochę zarumienić. W sumie pieczenie trwało około 3 godzin. Zawsze mam  problem z czasem pieczenia indyka. Boję się żeby nie był niedopieczony i zwykle wychodzi ł za bardzo wyschnięty.  I choć wiem, że indyk jest gotowy, kiedy po wbiciu patyczka w okolice pomiędzy nogą i piersią wypływa z niego przeźroczysty sok, dopiero tym razem naprawdę zastosowałam się do tej wskazówki.

Dzięki temu czas pieczenia indyka tym razem był optymalny.

Po wyjęciu z piekarnika przez kwadrans indyk odpoczywał sobie przykryty folią aluminiową, aż wreszcie ( po zdjęciu szwów) został podany na stół.

Towarzyszyły mu podsmażane cząstki ziemniaków, a dla chętnych również, jak to było w dotychczasowej tradycji,  pozostałe z kolacji wigilijnej potrawy.

:-)

Basia

Bożonarodzeniowy indyk faszerowany

indyk ( około 4 kg)

300g kiełbasek ( ja dałam drobiowe typu frankfurterki, ale na pewno można dać jakieś wieprzowe lub inne)

100g boczku wędzonego w plastrach do farszu  + plastry do obłożenia indyka

150 g śliwek suszonych kalifornijskich

100 g orzechów laskowych

większa bułka pszenna podzielona na mniejsze kawałki,  zamoczona w wodzie i odciśnięta

około 50 g masła do farszu plus drugie tyle do obłożenia indyka przed pieczeniem.

sól, pieprz, chili

Wesołych Świąt!

Brak komentarzy

Wesołych Świąt!

Wprawdzie  Święta  już trwają, ale na życzenia nigdy nie jest za późno:-)

Ogrom pracy przed Wigilią i Świętami  sprawił, że  zupełnie nie miałam czasu  na pisanie.

Ale najważniejsze, że Wigilia się pięknie udała.

Goście dopisali i  było bardzo wesoło.  Wszystkie potrawy  wigilijne wyszły smakowicie. Śpiewaliśmy kolędy  i rozpakowywali górę  prezentów  od Aniołka,  aż przyszedł czas na Pasterkę.

Poza zaplanowanymi wcześniej potrawami wigilijnymi pojawiła się na naszym stole jeszcze jedna potrawa, którą  przygotowała Synowa mojej Siostry, moczka.

Moczka, którą jadłam pierwszy raz w życiu, to  słodka śląska potrawa bożonarodzeniowa, która  w różnych częściach Śląska przyrządzana jest inaczej, zawsze jednak na bazie pierników, suszonych moreli, śliwek i innych  suszonych owoców, rodzynek , migdałów  i orzechów.  Dawniej moczkę gotowało się w piwie albo w wywarze z jarzyn z dodatkiem łbów rybich. Na szczęście dzisiejsza moczka jest już inna :-)  Owoce i bakalie gotowane są w kompocie wraz ze specjalnymi  piernikami i czekoladą,  tworząc rodzaj leguminy.

Moczka spotkała się w naszym domu z bardzo życzliwym przyjęciem!

W mojej rodzinie był taki  zwyczaj,  że w pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia nie gotowało się żadnych specjalnych potraw. Jadło się pozostałe z Wigilii dania oraz oczywiście przygotowane z myślą o Świętach, upieczone wcześniej pasztety czy  mięsa.

Gospodyni jednak nie robiła typowego obiadu. Świętowała.

Dwa lata temu gościliśmy na Boże Narodzenie Rodzinę z Londynu. Wigilię przygotowaliśmy my, natomiast oni przygotowali dla nas następnego dnia tradycyjny Christmas Dinner.

To były niezapomniane Święta!

Mam nadzieję, że jeszcze uda się kiedyś zorganizować takie Święta…

Zatęskniłam trochę za nimi, dlatego postanowiłam przełamać dotychczasową tradycję  i  zrobić bożonarodzeniowy obiad w tym roku.

Będzie faszerowany  indyk,  przygotowany w oparciu o przepis na Christmas Turkey  z książki  The Silver Spoon.

Idę więc  zabrać się za niego!

Do zobaczenia wkrótce :-)

Basia

Lukrowania pierników dzień drugi i kutia

Komentarzy - 2

Lukrowanie pierników skończone.

Jest ich naprawdę dużo, jak widzicie! A dzięki rozłożeniu pracy na dwa dni nie było momentu zwątpienia:-)

Z tego powodu mamy mało pierników z czekoladą…

W tym roku pojawiła się u nas nowa metoda zdobienia lukrem, dzięki mojej koleżance Dorocie.

Dostałam w prezencie prześliczne pierniczki jej produkcji i właśnie u niej podpatrzyłyśmy z Córką  nowy, bardzo interesujący  sposób.

Cieniutka linia lukru (u Doroty białego, u nas również kolorowego) to nowy pomysł dekorowania. Bardzo ciekawy efekt!

Kiedy zobaczyłam po raz pierwszy, myślałam, że to bardzo trudne. W rezultacie okazało się, że wcale nie.  Nowa metoda urozmaiciła naszą dotychczasową i w tym roku pierniki są naprawdę przeróżne.

Myślę, że również dzięki temu nie nudziła nam się praca z piernikami, a jest ich pewnie ze dwieście.

Do jutra pierniki poleżą na wierzchu, jutro wrócą do pudełka i będą czekać na ich czas.

A ja zabieram się za przygotowania do Świąt.

Tradycyjnie  Wigilia odbędzie się u nas w domu, będzie pewnie 15 osób.

Potrawy wigilijne przygotowuję nie tylko ja, również moja Mama, Teściowa i  Siostra.

Podajemy potrawy wywodzące się z rodzinnych  domów Rodziców.

Jak zwykle ja robię barszcz ( kisi się już od paru dni kwas buraczany), kutię, kompot z suszonych śliwek, sałatkę śledziową. W tym roku chcemy z Córką zrobić jeszcze  kulebiak z rybą.

Poza tym będą uszka w barszczu produkcji mojej Mamy i również  jej produkcji paluszki z makiem.

Siostra robi sałatkę z kiszonej kapusty z fasolką perłową, Teściowa przygotuje pierogi z kapustą i grzybami, smażonego karpia, kapustę z grzybami.

Potraw musi być minimum 12, choć  zwykle jest ich jednak więcej, jeśli policzyć opłatek (co podobno  się robi) i  ciasta na deser:-)

Bakalie na kutię już pokroiłam. Kutia, to potrawa podawana w domu mojego Taty i według tamtej receptury  ją przygotowuję.

Przyznam, że nie jestem fanką większości  potraw wigilijnych, przygotowuję je i jem, bo taka jest tradycja, jednak kutię  bardzo lubię!  Daję do niej mnóstwo bakalii, prażone orzechy włoskie, laskowe i migdały, morele suszone i śliwki, smażoną skórkę pomarańczową, rodzynki , a ostatnio również smażoną pigwę, która dzięki swemu kwaskowemu smakowi przełamuje monotonię słodyczy pozostałych bakalii.

Jeszcze tylko ugotowana pszenica, taka pozbawiona wierzchniej łuski, mielony mak i dużo miodu. Tyle miodu, żeby rzucona przez gospodarza porcja kutii przykleiła się do powały, jak mówi tradycja :-)

Basia

Lukrowanie pierników

Komentarzy - 2

Przyszedł czas na lukrowanie pierników.

Okazuje się, że upiekłam ich całe mnóstwo!  Zdecydowałyśmy więc z Córką, że rozłożymy pracę na dwa dni. Z doświadczenia wiemy, że po dłuższym czasie siedzenia  nad piernikami lukrowanie i zdobienie ich przestaje być już taką przyjemnością, jak na początku…

Najpierw przygotowałyśmy nasz „warsztat  pracy”:

barwniki, talerzyki na których rozrabiamy kolorowe lukry, wykałaczki  (najlepsze przybory do precyzyjnego nakładania lukru), groszki, maczki i inne cukiereczki do zdobienia.

Potem Córka zrobiła lukier, od dawna to ona właśnie uciera go w glinianej makutrze.

Pamiętam,  że jako dorastająca dziewczynka,  była bardzo dumna, kiedy mówiłam, że u nas w domu to ona właśnie jest specjalistką od ucierania lukru.

Najładniejszy lukier, to jest lukier z białek ucieranych z cukrem. My z Córką najbardziej lubimy, kiedy lukier jest cytrynowy, z dodatkiem  esencji cytrynowej i sporej j ilości soku  cytrynowego.

Niestety taki lukier po kilku dniach traci połysk i  jednolity kolor,  robi się jakby „oszroniony”. Dlatego pozostajemy przy tradycyjnej recepturze, takiej według której robi moja Mama. jej lukier jest zawsze pięknie błyszczący, nawet po wielu dniach.

Przepis na kwaskowy, cytrynowy lukier zostawiamy do baby wielkanocnej!

Nasz dzisiejszy lukier zrobiony był w proporcji  1 białko: 100g cukru pudru. Dałyśmy tylko odrobinę cytryny i  naturalnej esencji cytrynowej.

Dobry lukier jest bardzo ważny, ale nie mniej ważne są barwniki spożywcze.

Bez nich nie ma kolorowego lukru, przecież!  Teraz można już chyba kupić je w dobrych delikatesach, ja jednak z przyzwyczajenia ciągle przywożę je z Londynu. Poza tym tam jest znacznie lepszy wybór kolorów.

Również bez  kolorowych cukiereczków, perełek, groszków,  maczków itp. nie byłoby tej zabawy.

Wyszukuję ich  więc przez cały rok, tu i tam, gdziekolwiek jadę i gromadzę ich zapasy.  Ogromną radość sprawiają nowe wzory, kształty i kolory.

I tak zabieramy się w końcu za lukrowanie.

Cały stół  mamy zastawiony  piernikami, talerzykami z lukrem  i tymi wszystkimi potrzebnymi  do pracy rzeczami, o których wspomniałam.

Dzisiaj zdobiłam głównie anioły ( jakoś dużo ich w tym roku powycinałam) i parę choinek, Córka – renifery i dużo małych serduszek i gwiazdek.

Bo ja zasadniczo jestem od dużych form, a Córka od małych :-)

Na jutro zostają serca, choinki, buty, księżyce, gwiazdy i mnóstwo przeróżnych maleńkich pierniczków.

Część z pierników pokrywamy też czekoladą i siekanymi, prażonymi orzechami.

…Zwykle to jest wtedy, gdy już nie mamy siły na dalsze lukrowanie…

Ale jutro jeszcze ciąg dalszy lukrowania.

Zatem do jutra!

Basia

Tort kawowo-orzechowy z powidłami

Komentarzy - 6

No i mogę teraz już napisać!

Spotkanie się odbyło i tort został podany i  zjedzony:-)

(no nie cały, ale prawie …)

A było tak:  na dzisiejsze miłe spotkanie z Koleżankami , zorganizowane z niezwykle sympatycznej okazji , przygotowałam tort.

Chciałam, żeby był naprawdę dobry…

Postanowiłam zrobić coś, co ostatnio sprawdziłam i uważam, że jest godne uwagi.

To jest propozycja z najnowszej książki Nigelli „Kitchen”, ale jednak  zmodyfikowana. A właściwie – nie bójmy się tych słów-  według mnie po prostu ulepszona.

Oryginalnie to jest tort kawowo-orzechowy, z włoskich orzechów.

Ciasto jest naprawdę fajne, ale z doświadczenia już wiem, że dodanie dwukrotnie większej ilości  orzechów i kawy czyni je znacznie bardziej wyrazistym i konkretnym. Tym razem natomiast postanowiłam zastąpić orzechy włoskie laskowymi. To zdecydowanie nie powinno tortu zepsuć.

Nie zdecydowałam się też na zrobienie masy według oryginalnego przepisu, bo z opisu nie wyczułam, żeby była wystarczająco interesująca. A intuicja przecież jest bardzo ważna w gotowaniu!

Wolałam dać sprawdzoną masę, której jestem wierną fanką, autorstwa mojej Cioci z Londynu.

I tak powstał tort na dzisiejszą okazję.

Tort kawowo-orzechowy przekładany masą kawowo-czekoladową

na tortownicę o średnicy około 26 cm (co najmniej kilkanaście kawałków tortu)

ciasto:

150 g orzechów laskowych mielonych

330 g cukru

330 g masła miękkiego

300 g mąki

6 jajek

10-12 łyżeczek kawy rozpuszczalnej espresso ( niegranulowanej)

Jeśli jednak nie macie takiej, tylko granulowaną, trzeba ją rozpuścić w mleku

30-45ml mleka

3 ½  łyżeczki proszku do pieczenia

½ łyżeczki sody oczyszczonej

W robocie kuchennym zmiksowałam orzechy i  cukier, dodałam miękkie masło, mąkę, proszek i sodę, kawę, mleko i jajka i miksowałam na gładką masę.

Tortownice wyłożyłam papierem do pieczenia, boki posmarowałam masłem. Masę podzieliłam na 2 części, jedna z części wlałam do tortownicy, wyrównałam  i piekłam w temperaturze około 150-160 stopni przez około 40 minut, aż patyczek wbity w ciasto wychodził suchy.

Po upieczeniu jednej części to samo zrobiłam z drugą. Jeśli macie dwie tortownice o tej samej średnicy, można piec razem oczywiście. Ja nie mam takich samych, niestety.

Upieczone placki wystudziłam, a kiedy wystygły,  przekroiłam każdy na dwie części.

masa:

2 jajka

2 żółtka

260 g cukru

5 łyżek czekolady rozpuszczalnej ( ja dałam Nesquick)

1 ½ łyżki kakao

½ filiżanki mocnej zimnej kawy

alkohol ( według uznania, ja dałam około 3 łyżek brandy)

2 ½ kostki masła

Jajka ubiłam z cukrem na pianę. Osobno ubiłam miękkie masło.

Do masła stopniowo, po łyżce,  dodawałam masę jajeczną, kakao, czekoladę, kawę, alkohol.

Każdy placek smarowałam najpierw powidłami śliwkowymi i morelowymi (produkcji mojej Mamy, oczywiście) a następnie dawałam warstwę masy. I tak kolejno każdy placek. Do jednej z warstw masy  dodałam też około ½ tabliczki czekolady, drobno pokrojonej. Po prostu posypałam nią posmarowany placek, zanim położyłam kolejny.

Wierzch i boki posypałam wiórami z gorzkiej czekolady.

Pomysł z dodaniem powideł, jest według mnie bardzo dobry. Kwaskowa nuta w torcie sprawia, że nie jest on nudno-słodki. Zapamiętałam ten sposób urozmaicenia tortu z czasów, kiedy co roku mój Tata dostawał  na imieniny tort, zrobiony przez znajomą  Rodziców. Doskonale pamiętam, że tamte torty stanowiły dla mnie co roku niebywałą przyjemność. A teraz sama  piekąc, nigdy nie zapominam o warstwie powideł w torcie.

Zanim  podałam tort Gościom musiałam jednak zrobić zdjęcia, mając na uwadze opisanie go.

Zaplanowałam podać  kawałki tortu posypane  soczystymi ziarnami granatu, tak jak na zdjęciu.

Niestety,  zapomniałam w ostatniej chwili o zabraniu ich ze sobą…

Szkoda, bo sprawdziłam już, że to jest ciekawe połączenie.

Spróbujcie kiedyś!

Smacznego ,

Basia

Ryż z makaronem po arabsku

1 komentarz

Pisząc niedawno  o kurczaku tandoori, do którego  na kolację podałam  ryż z makaronem, obiecałam kiedyś więcej   o tym napisać.

To pewnie dla niektórych dziwnie brzmi: …ryż z makaronem.

W rzeczywistości to bardzo ciekawa alternatywa dla „zwykłego” ryżu i całkiem  interesujące  jego  nowe wcielenie.

Dla mnie jednak nie takie nowe, bo to kolejna,  zaimportowana przed laty  z Egiptu potrawa.

Po arabsku to roz bi shi’riyya, ryż ugotowany wraz z podsmażonym wcześniej na oleju cieniutkim makaronem nitki.

Pamiętam, że gdy pierwszy raz go jadłam w kairskiej restauracji, podano go z pysznie przyrządzonymi drobiowymi wątróbkami.

Przygotowanie takiego ryżu jest niezwykle proste. I właściwie jest tylko jeden krytyczny moment,  czyli smażenie makaronu. Trzeba go wystarczająco długo smażyć, żeby był odpowiednio brązowy i jednocześnie na  tyle wcześnie to smażenie przerwać, żeby makaron się nie przypalił.

W wysokiej temperaturze, w jakiej ten proces przebiega, dość  jeszcze długo po zdjęciu z ognia ciągle trwa smażenie i wtedy może właśnie się makaron przypalić. Dlatego trzeba dobrze wyczuć moment zdjęcia smażącego się makaronu z ognia. Poza tym,  żadnych problemów nie przewiduję.

Roz bi shi’riyya ( ryż z makaronem typu nitki )

2 filiżanki ryżu ( dałam  zupełnie zwykły,  długoziarnisty)

spora garść makaronu nitki

3-4 łyżki oleju

sól (według uznania)

4 filiżanki wody

W rondlu z dość grubym dnem rozgrzałam olej.

Gdy był gorący wrzuciłam do oleju makaron. Ciągle go mieszając  smażyłam aż  zrobił się ciemnobrązowy, ale jeszcze nieprzypalony.  Wtedy dodałam  ryż i zamieszałam. W gorącym tłuszczu ryż zaraz się zaczął prażyć. Jednak żeby nie przypalić ciemnego już makaronu, przerwałam  to prażenie dodając wodę. Posoliłam i doprowadziłam do wrzenia, a potem zmniejszyłam moc gotowania do minimum, po chwili przykryłam i zostawiłam, aż ryż wchłonął całą wodę i był gotowy do jedzenia.

Taki ryż można podawać  właściwie do wszystkiego, … a ja go najbardziej lubię solo:-)

Polecam!

Basia

Pierniki bożonarodzeniowe c.d.

Brak komentarzy

Pierniki upieczone!

Strasznie mało mam ostatnio czasu, niestety. Chętnie pisałabym częściej, ale zupełnie nie mam kiedy.

Całe szczęście, że chociaż w weekend to jest możliwe:-)

Udało mi się dziś wreszcie upiec pierniki. Koniecznie chciałam zrobić to na początku grudnia, bo one muszą mieć przecież czas, żeby zmięknąć! Dwa lub trzy tygodnie są zdecydowanie niezbędne, żeby na święta pierniki były przyjemnie miękkie.

Odpoczywające od paru tygodni ciasto  na pierniki podgrzałam, żeby ułatwić jego wyrabianie. Wstawiłam miskę na parę minut do kuchenki mikrofalowej na pełną moc, po chwili ciasto było ciepłe, ale nie gorące.

Roztopiłam masło i wlałam do ciasta, wyrobiłam ręką,  dodałam sodę oczyszczoną i jajka i dalej wyrabiałam. Trwało to chwilę, nie ukrywam, że ręka zaczęła mnie boleć od tego wyrabiania.

Dodałam trochę wody, bo ciasto wydawało się dość twarde.  Biorąc pod uwagę, że było przy tym jeszcze ciepłe, trzeba było koniecznie je rozluźnić nieco. Nie pamiętam dokładnie ile dałam wody, ale pewnie około filiżanki w sumie.

Wyrobione ciasto było gładkie, lśniące i pachnące!

Wprawdzie nie było bardzo słodkie( był w nich tylko miód, który dodałam do mąki nastawiając ciasto), ale nie dosładzałam go więcej, przecież pierniki będą lukrowane słodkim lukrem, albo smarowane czekoladową polewą, również słodką.

Gotowe ciasto rozwałkowałam na stolnicy na  grubość około 0,7- 0,8 cm, odrobinę podsypując mąką.

Wykrawałam  małe pierniczki foremkami , a duże po prostu nożem, jak zwykle.

W nagrzanym piekarniku do około 180 stopni piekłam pierniki na papierze do pieczenia rozłożonym na blasze.

Pierwsze niestety troszkę zbyt mocno przyrumieniłam, ale tak zwykle bywa u mnie  z pierwszą partią.

Pierniki muszą być  tylko troszkę  przyrumienione i jeszcze odrobinę miękkie, kiedy się je wyjmuje z piekarnika.

Wyjęłam je i ułożyłam na płaskich tacach i deskach kuchennych.  Bardzo ważne, żeby pierniki wystygły na całkiem płaskiej powierzchni, żeby nie powyginały się.

Do jutra będą stygły, a jutro włożę je do pudełka metalowego i zostawię, żeby miękły  sobie spokojnie. A tuz przed Wigilią będziemy je lukrować i zdobić!

Ale będzie wtedy zabawa :-)

Basia

Pierniczki bożonarodzeniowe

przygotowane przed paroma tygodniami i dojrzewające do dziś ciasto na pierniki, o którym pisałam tu 20 listopada ( 1 kg mąki żytniej razowej drobnozmielonej , około kilograma miodu, 2 opakowania przyprawy do pierników Kamis).

375 g masła roztopionego

2 czubate łyżeczki sody oczyszczonej

3 jajka

około filiżanki wody

Facebook

Likebox Slider for WordPress