To nie była, z pewnością , miłość od pierwszego wejrzenia… Ale od drugiego -już tak!
I wtedy sushi zadomowiło się u nas na dobre.
Oczywiście, nie jemy go codziennie, bo poza wszystkim innym, byłoby przecież nudno.
Ale zawsze, gdy przygotowuję sushi kolację, jestem tak miło podekscytowana. Bo to zawsze jest wyjątkowa kolacja.
Jest w Londynie przy  Charing Cross Road taka księgarnia, Foyles, gdzie mogłabym wydać wszystkie pieniądze! Tam jest wszystko. Kiedyś mój Mąż, kiedy planował zakup pierwszego swego motocykla,  „zlecił” mi przywiezienie z Londynu poradnika „Jak się kupuje Moto Guzzi”. Bo to miał być właśnie taki motor. Pamiętam, że pytałam w wielu miejscach o tę książkę, bez rezultatu. Wtedy Stryj poradził, żebym tam zajrzała. Bingo! Była książka. Od tej pory w poszukiwaniu książek najpierw idę tam. To dobry wybór. Mogę tam stać przed półkami  pełnymi książek o wszystkich kuchniach tego świata i zupełnie nie czuć upływającego czasu. Właśnie tam kupiłam w zeszłym roku dwie fantastyczne książki na temat sushi. To nie są tylko receptury, to też informacje na temat używanych produktów, technika przygotowania, dodatki, no i savoir-vivre dotyczący podawania i jedzenia sushi.
Jeśli lubicie sushi, ale wątpicie, czy sobie poradzicie, spróbujcie! To naprawdę proste. Wyszło mi zupełnie przyzwoicie, nawet  kiedy pierwszy raz je robiłam. A za  uramaki (odwrócone, czyli te które mają algi w środku a z zewnątrz ryż i sezam) zabrałam się już za drugim razem. I tez wyszły.
Technikę najlepiej podpatrzeć w sushi barze, albo obejrzeć  filmiki na youtube i po kłopocie!
Ryż ugotować według przepisu na opakowaniu, tam zwykle jest też przepis na zaprawę octową. Zaprawę można też po prostu kupić gotową, ale chyba jest taniej zrobić ją samemu. I całkiem łatwo.
Ja najczęściej do sushi daję łososia, krewetki, paluszki krabowe.  Ogórek i awokado też obowiązkowo. Jasny prażony sezam, czarny sezam, serek kremowy typu Philadelphia, siekana cebulka dymka, sałata, czasem marchewka, czasem kawior (tych wszystkich dodatków są naprawdę bardzo małe ilości). Oczywiście nie wszystko naraz.
I wasabi obowiązkowo, oczywiście!
Musi być też marynowany imbir ( dla Męża, bo ani ja, ani Córka nie przepadamy za nim, mówiąc oględnie) i sos sojowy jasny . U nas jest też sos ostrygowy, choć jest to już nasz pomysł.
Do sushi pasuje wino śliwkowe, ale nie jestem jego przesadną entuzjastką, choć oczywiście wypiję (cóż, Cygan dał się powiesić  dla towarzystwa). Dla mnie najlepszy jest „nasz” austriacki Weisburgunder albo Savignon Blanc od Michaeli, ale o winach będzie innym razem…
A wracając do produktów do przygotowania sushi, zupełnie nie rozumiem, czemu one wszystkie są takie drogie w Polsce?  Zresztą, niezrozumiały jest też dla mnie koszt sushi w polskich barach.
O wiele taniej można to wszystko kupić w Londynie. Mam taki ulubiony sklepik w Chinatown, gdzie zaopatruję się w nori, wasabi etc. Niestety, w Londynie jestem raz czy dwa razy w roku… A ile tego można przytargać do Polski samolotem?
Ciągle obiecuję sobie wyjazd do Londynu samochodem! Eh, ile tego dobra  można by  zapakować do kombi…?
Chyba w końcu musimy to sprawdzić!!
Basia