Archwium dla

listopad, 2010

...

Kurczak tandoori i raita

Komentarzy - 2

Wprawdzie miałam zrobić sushi na kolację, na którą zaprosiliśmy znajomych, ale  na szczęście wystarczająco wcześnie okazało się, że  byłby to chyba nienajlepszy pomysł. Cóż, nie wszyscy są fanami tego jedzenia, tak jak ja…

W związku z tym zdecydowałam się na danie kuchni indyjskiej: kurczak tandoori.

Robiłam już tę potrawę nie raz. Zawsze wszystkim bardzo smakowała, więc  miałam nadzieję że i tym razem tak będzie.

Nazwa tandoori  oznacza wszelkie dania upieczone w specjalnym piecu tandoor, wcześniej  zwykle marynowane w jogurcie i przyprawach (chyba że to są owoce i warzywa , to  oczywiście bez tej marynaty) . Tandoor to  gliniany piec w kształcie dzbana, używany w Indiach i innych krajach Azji południowej.

Bardzo wysoka temperatura pieczenia ( dobrze powyżej 450 st) sprawia, że pieczenie następuje bardzo szybko, a potrawy zachowują intensywny kolor i niepowtarzalny smak. Do przygotowania  tego dania potrzeba kilku przypraw, których trzeba poszukać w sklepach  orientalnych albo przynajmniej w sklepach ze zdrową żywnością. Pewnie można je kupić również w dobrze zaopatrzonych delikatesach.

Potrzebne są  garam masala, mielony kmin rzymski, mielona kolendra. Poza tym jeszcze kilka innych , popularnych przypraw i  świeży imbir, ale ten można już kupić  bardzo łatwo nawet w supermarketach.

Z przypraw i jogurtu sporządza się gęstą marynatę,  którą pokrywa się kawałki kurczaka, najlepiej udka, i zostawia na minimum kilka godzin, a najlepiej na całą noc.

Do kurczaka tandoori  bardzo pasuje raita. To również danie pochodzące z kuchni indyjskiej, rodzaj dipu czy sosu przygotowanego na bazie jogurtu. Łagodne połączenie jogurtu, warzyw i przypraw stanowi doskonałe uzupełnienie zwykle bardzo ostrych,  indyjskich potraw.

A do tego podałam jeszcze orientalny  również, ale jednak nie indyjski tylko  pochodzący z krajów arabskich  ryż z makaronem. Ale o nim opowiem następnym razem.

Wygląda na to, że kolacja się dobrze udała!

Kurczak tandoori

20 udek z kurczaka

250-275 g jogurtu naturalnego

2 kopiate łyżeczki kolendry mielonej

2 kopiate  łyżeczki garam masala

5 rozgniecionych ząbków czosnku

sok z ½ cytryny

2 łyżki mielonego kminu rzymskiego

kopiata łyżeczka chili

2 łyżeczki utartego imbiru

Wszystkie składniki marynaty wymieszać, a następnie posmarować nią kawałki kurczaka. Ja zwykle zanurzam udka z kurczak w marynacie i układam w misce tak, żeby marynata dokładnie pokrywała mięso.

Zostawić mięso przykryte w chłodnym miejscu najlepiej na całą noc. Można ewentualnie odwracać kawałki   w trakcie marynowania, ale jak zostawia się na noc, to raczej to nie wchodzi w grę:-)

Rozgrzać piekarnik do maksymalnej temperatury. Wyjąć kurczaka z marynaty (nie ściągać jej z kawałków!) i ułożyć  kawałki na blasze, najlepiej wcześniej wyłożonej papierem do pieczenia i wstawić do piekarnika.

Piec około 40 minut, jeśli udka są maleńkie, to można pewnie krócej. Ja lubię, kiedy mięso samo odchodzi od kości, więc piekę je tak długo, jak tylko się da, żeby tylko nie przypalić.

Można wcześniej podpiec na przykład przez pół godziny i przed samym podaniem wstawić ponownie do piekarnika na  kilkanaście minut.

Kurczak tak przyrządzony jest fantastyczny! Mimo, że nieposolony w ogóle ,  zupełnie nie robi wrażenia niewystarczająco przyprawionego. Jest pikantny, ale wcale nie za ostry, choć sama marynata wydaje się bardzo ostra.

Polecam!

Raita

400 g jogurtu greckiego lub innego bardzo gęstego

4 dojrzałe pomidory

ogórek ( dałam cały wężowy)

mielona kolendra (opcja)

2 łyżki uprażonego na suchej patelni  sezamu

świeże zioła  ( po indyjsku byłaby świeża kolendra, ale spokojnie można dać takie zioła, jakie się lubi. Ja dałam bazylię 😉

Pomidory pokroić w kosteczkę i zostawić na sitku, żeby odciekły. Ogórek obrać i zetrzeć na grubej tarce, tez odcisnąć nadmiar soku.

W misce wymieszać warzyw a z jogurtem, przyprawić mieloną kolendrą.

Dodać posiekane świeże zioła. Całość posypać prażonym sezamem.

Smacznego,

Basia

Ciasto potrójnie śliwkowe

Brak komentarzy

Tej jesieni  nie upiekłam ani jednego ciasta ze śliwkami! To aż nieprawdopodobne!

Stwierdziłam więc, że muszę się trochę zrehabilitować.

Właśnie skończyły się w domu wszystkie poprzednie wypieki i zaniepokoiłam się , że zostanę bez żadnego ciasta. Tak więc czas na pieczenie był właściwy!

Nie szukałam żadnych przepisów, miałam ochotę na jakąś improwizację .

I w efekcie zrobiłam ciasto potrójnie śliwkowe.

Wprawdzie nie było w nim świeżych śliwek, były za to śliwki suszone, śliwki z takiej korzennej, delikatnie octowej i słodkiej  marynat  produkcji mojej Teściowej, oraz powidła śliwkowe produkcji mojej Mamy. Miały być  też orzechy, ale mimo, że je przygotowałam  ,  w rezultacie zapomniałam  je do ciasta wrzucić:-)

Z mąki, szczypty soli i proszku do pieczenia, jajek,  cukru demerara, śmietany, mleka i esencji pomarańczowej zrobiłam ciasto. Wymieszałam wszystkie składniki łyżką, choć z  pewnością można to zrobić również  mikserem.

Do ciasta dodałam pokrojone śliwki suszone i  połówki  marynowanych śliwek, wymieszałam wszystko.

Dno tortownicy o średnicy około 22cm wyłożyłam papierem do pieczenia, a boki posmarowałam masłem.

Do tortownicy przełożyłam około połowy masy. Na tej warstwie położyłam powidła  rozsmarowane tak, żeby nie dotykały brzegu. Nie chciałam, żeby się zaczęły przypalać.

Na warstwie powideł położyłam druga część ciasta.  Wyrównałam wierzch i wstawiłam do piekarnika rozgrzanego wcześniej do około 180 stopni.

Piekłam około 40 minut, kiedy patyczek wbity do ciasta był suchy po wyjęciu, wyciągnęłam ciasto z piekarnika.

Posypałam z wierzchu cukrem pudrem.

Ciasto było przyjemnie wilgotne, to chyba dzięki zarówno owocom, jak i powidłom w środku.  Marynowane śliwki dawały przyjemny korzenny aromat. Ale jeśli nie macie takiego rodzaju marynaty, to na pewno można dać do tego ciasta połówki śliwek z kompotu, byle nie rozgotowane. Choć  teraz pewnie nie robi się już kompotów na zimę, jak dawniej, ale może są jednak jeszcze takie domy, gdzie

przyrządza się tego rodzaju przetwory?  A jeśli nie znajdziecie niczego w tym rodzaju, to zawsze można dać więcej suszonych śliwek, albo jakieś inne owoce z kompotu, na przykład brzoskwienie, czemu nie ?

Smacznego,

Basia

Ciasto potrójnie śliwkowe

300g mąki

szczypta soli

2 jajka

150g cukru demerara

150g masła roztopionego

150g śmietany

50ml mleka

2 łyżeczki proszku do pieczenia

naturalna esencja pomarańczowa

śliwki suszone( bez pestek ) garść lub według uznania

powidła śliwkowe ( domowe, około 2/3  słoiczka, ale można trochę więcej)

śliwki w delikatnej słodkiej zalewie octowo-korzennej ( domowe),  pół słoiczka tzw. dżemowego

cukier puder  do posypania z wierzchu

Ciasto na pierniki bożonarodzeniowe i zakręcona kanapka

Komentarzy - 4

Ciasto na pierniki zrobione!

To znaczy pierwszy etap, oczywiście.

Zwyczaj pieczenia pierników wprowadziła do naszego domu moja  starsza o 3 lata, jedyna  Siostra, kiedy byłyśmy kilkunastoletnimi dziewczynami. Wypatrzyła  je w jakimś zagranicznym czasopiśmie i  od tego się zaczęło. I potem już każdego roku piekłyśmy pierniki na  Boże Narodzenie. Jak tylko była okazja,  przywoziłyśmy z zagranicy kolorowe barwniki spożywcze do barwienia lukru, kolorowe cukiereczki , maleńkie „groszki” i „maczek” do zdobienia pierniczków.

Kiedyś, nie pamiętam dokładnie kiedy, ale na pewno kilkanaście już lat temu, przeczytałam o dawnym, tradycyjnym  sposobie przygotowania  ciasta na pierniki  na wiele tygodni, czasem miesięcy albo nawet lat(!),  przed pieczeniem.

Ciasto odstawione w chłodne miejsce dojrzewało,  żeby pierniki z niego upieczone były najsmaczniejsze.

Czytałam też o  zupełnie współczesnych,  choć oczywiście wywodzących się z tradycji,  sposobach przygotowania ciasta na wypieki  we włoskiej kuchni, tam tez ciasto leżakowało wiele miesięcy zanim zostało upieczone.

Bardzo spodobał mi się pomysł rozpoczęcia przygotowań do pieczenia świątecznych pierników na długo przed świętami, bo zawsze przygotowania świąteczne mnie ogromnie cieszyły i jakby wydłużały radość ze świąt.  A teraz ta radość mogła zacząć się jeszcze wcześniej.

Wprawdzie według starych receptur dojrzewające ciasto na tradycyjne  polskie pierniki składało się z mąki, przypraw, miodu, jajek i tłuszczu, ja miałam obawy przed tym, czy zostawione na  kilka tygodni jajka i tłuszcz się nie zepsują.  Dlatego wtedy, wiele lat temu zaczęłam przygotowywać ciasto w oparciu o ten włoski zwyczaj, tam jajka i tłuszcz dawało się później.

I tak, od tamtego czasu co roku przygotowuję pierniki na wiele tygodni przed świętami.

Czasem wcześniej, czasem później, im mniej czasu jest  do świąt, tym wyższa temperatura dojrzewania. Jeśli zrobię ciasto na miesiąc przed pieczeniem, to trzymam je w chłodnej spiżarce, jeśli na 2 tygodnie, to już czeka w kuchni, gdzie jest ciepło.

A piekę pierniki zaraz na początku grudnia, żeby zdążyły jeszcze zmięknąć do Bożego Narodzenia.

Na kilka dni przed Wigilią lukrujemy i zdobimy je.

Z pewnością Wam o tym opowiem.

(A to kilka zeszłorocznych pierników, które własnie znalazłam! Były dobrze schowane w metalowym pudełku i zapomniane… trzymają się jednak  całkiem nieźle! Są mięciutkie, tylko lukier trochę wypłowiał :-) Pewnie powiesimy jej na choince).

A zrobione właśnie  ciasto na pierniczki  odpoczywa sobie, dałam kilogram mąki żytniej ( pierniki robi się z mąki żytniej właśnie, między innymi dlatego, że taka mąka zatrzymuje wilgoć), 2 opakowania przyprawy do pierników , około 1000g dobrze   ciepłego miodu. Wymieszałam wszystko dokładnie, przykryłam ściereczką żeby oddychało i zostawiłam. Tym razem już  w kuchni, bo do pieczenia pozostały 2 albo  najwyżej 3 tygodnie.

Ale żeby nie obyło się dziś bez jedzenia, proponuję „zakręconą kanapkę” z kurczakiem, warzywami i dressingiem curry . Naprawdę pycha!

Wrap z kurczakiem,  warzywami i dressingiem curry

 

na 3 porcje

3 tortille pszenne

olej

około 250-300 g filetu z kurczaka

rozgnieciony ząbek czosnku

sól

kawałek sałaty lodowej posiekanej ( około ¼ średniej główki)

kilka pokrojonych w plasterki czarnych oliwek

siekana świeża  bazylia, ale może być kolendra, natka pietruszki czy co tam lubicie:-)

2 nieduże  pomidory pokrojone w kostkę  lub  niewielkie plasterki

nieduży ogórek pokrojony w plasterki

cebula dymka albo szalotka albo drobno posiekana cebula po prostu

około 3 łyżek majonezu ( nigdy nie używam kieleckiego!!)

spora szczypta curry, ja dałam pewnie około płaskiej łyżeczki plus szczypta do przyprawieni kurczaka

odrobina octu winnego

około 30-40 g sera cheddar utartego

Na  rozgrzanej patelni usmażyłam pokrojonego w małą kostkę kurczaka, przyprawiłam go curry, solą, czosnkiem. Podlałam nieco wodą, dusiłam, aż zmiękł. Ostudziłam trochę.

Zrobiłam sos mieszając majonez, curry , odrobinę octu winnego.

W misce wymieszałam pokrojone warzywa, oliwki, kurczaka i zioła.

Na patelni posmarowanej tylko delikatnie olejem ( przy pomocy pędzelka) podgrzałam  tortille aż zarumieniły się nieco z jednej,  a potem z drugiej strony.

Wymieszałam warzywa z sosem. Na każdej podpieczonej tortilli położyłam 1/3  nadzienia, zrolowałam, przekroiłam na ukos, położyłam oba kawałki na talerzu i posypałam serem cheddar.

Smacznego,

Basia

Hiacynty i pierniki

Komentarzy - 2

Kiedy kończy się zima, ale wiosny jeszcze nie widać zbyt dobrze,  często kupuję  pojawiające się wtedy w sprzedaży hiacynty. To są właściwie cebule hiacyntów z nieśmiało wychodzącymi dopiero pąkami kwiatów.

Kupuję kilka naraz, sadzę je w doniczkach i stawiam na oknie w kuchni. Na bieżąco obserwuję, jak kwiaty rosną i rozkwitają. Chcę w ten sposób wywołać wiosnę. Często bywa tak, że kilka razy pod rząd na parapecie dojrzewają hiacynty, a wiosny wciąż nie ma… Ja natomiast mam potem mnóstwo przekwitniętych  cebul hiacyntowych!

Kiedy już jest prawdziwa wiosna, zwykle sadzę je w ogrodzie. Chyba że coś przeszkodzi  mi w tym, albo po prostu zapomnę .

Tak właśnie było w tym roku, i w rezultacie cebule przeleżały całe lato na tarasie,… aż w okolicy września zaczęły puszczać nowe pędy!

Zmiłowałam się wtedy nad nimi i posadziłam je w donicy.

A one  tak się odwdzięczyły właśnie:

Ostatnie ciepłe i słoneczne dni ( zupełnie jakby nielistopadowe) nastrajają pozytywnie. Jakoś trudno uwierzyć, że za chwilę będzie już grudzień. A skoro grudzień, to i Święta. No i  przygotowania do Świąt!

Właśnie! Muszę przecież już  nastawić ciasto na pierniki, żeby miało czas dojrzeć. Ale o tym napiszę  innym razem.

Na pewno zaraz na początku tygodnia musze kupić  mąkę i miód i zrobić ciasto.

A tymczasem, na prośbę mojej Córki,   upiekłam piernikowe muffiny.

Muffiny piernikowe

na 12 sztuk

250 g mąki

2 płaskie łyżeczki przyprawy do pierników

90 g oleju

150g miodu

łyżeczka sody oczyszczonej

1duże lub 2 małe jajka

100g kwaśnej śmietany ( dałam 12%)

powidła śliwkowe

2 łyżki cukru muscovado

mała płaska łyżeczka cynamonu

garść orzechów włoskich grubo posiekanych

Rozgrzałam piekarnik do około 200 stopni.

Do miski wsypałam mąkę, przyprawę do pierników, sodę, dodałam jajka, olej i podgrzany miód.

Dodałam śmietanę i wymieszałam całość dokładnie.

Do formy na muffiny włożyłam papilotki, do każdej włożyłam trochę ciasta i zrobiłam małe zagłębienie, w które   następnie włożyłam łyżeczkę powideł, a następnie powidła przykryłam znów ciastem. W miseczce wymieszałam muscovado z cynamonem i orzechami. na wierzchu każdej muffinki położyłam łyżeczkę tej mieszanki. Wstawiłam do piekarnika na około 20 minut. Gdy patyczek wbity w muffinki po wyjęciu był suchy, wyjęłam je z piekarnika.

Trzeba uważać  sprawdzając patyczek,  bo można to  błędnie odebrać,   kiedy jest  mokry  od powideł, a nie z nieupieczenia :-)

Zamiast cukrowo-cynamonowej posypki można muffinkom zrobić też  „czapeczkę” z czekolady.

Te muffinki są dość mało słodkie, więc czekolada im  z pewnością nie zaszkodzi, a do powideł można dodać  konfiturę z róży.

I ja tak właśnie  zrobię następnym razem!

Smacznego,

Basia

Tarta z karmelizowaną cebulą

Brak komentarzy

Znalazłam w lodówce pudełko ricotty, którą kupiłam kilka dni temu  i zupełnie o niej zapomniałam.

Kiedy się natknęłam dziś na nią, to od razu  zaczęłam zastanawiać się, do czego jej użyć?

I wtedy wpadł mi ten pomysł do głowy: tarta z ricottą, karmelizowaną cebulą i orzechami.

Moja Rodzina bardzo lubi cebulę w różnych postaciach, a taką karmelizowaną szczególnie.

Zaczęłam więc od przygotowania wspomnianej cebuli. Pokroiłam ją na cienkie dość krążki.

Rozgrzałam  na patelni oliwę z masłem, a następnie wrzuciłam cebulę. Dusiłam chwilę, aż się zeszkliła, dodałam ocet balsamiczny, sól, cukier, creme de cassis, pieprz i dalej dusiłam, uważając żeby się nie przypaliło. Dolałam nieco wody , zmniejszyłam  płomień i zostawiłam, żeby dalej się dusiło. Po około godzinie wyłączyłam, kiedy była miękka i ciemnobrązowa, ale oczywiście nieprzypalona!

Rozgrzałam piekarnik do około 200 stopni.

Naczynie do zapiekania wysmarowałam delikatnie olejem,  a następnie wyłożyłam na nie ciasto francuskie. Wymieszałam ricottę i rozłożyłam ja równą warstwą na cieście. Nie soliłam jej,  bo zaplanowałam wierzch posypać utartym serem, ale jeśli lubicie dobrze posolone, to być może powinniście ricottę najpierw odrobinę posolić i wymieszać i  dopiero kłaść na cieście.

Na serze położyłam warstwę cebuli, dałam świeżo zmielony pieprz, grubo połamane orzechy włoskie, a na końcu położyłam warstwę utartego sera cheddar.

Wstawiłam naczynie do piekarnika i zmniejszyłam  temperaturę do 180 stopni.

Piekłam około pół godziny,  a kiedy brzegi się zrobiły złociste i zaczął rumienić się ser, wyjęłam gotową tartę z piekarnika.

Tarta z karmelizowana cebulą, ricottą i orzechami

opakowanie ciasta francuskiego mrożonego ( 275 g)

4 spore cebule

2 łyżki oliwy + łyżeczka masła

sól

łyżeczka cukru demerara

2 łyżi creme de cassis

2 łyżki octu balsamicznego

opakowanie ricotty ( 250 g)

około 60 g sera cheddar

garść orzechów włoskich

pieprz

Smacznego.

Basia

Zupa tajska z makaronem ryżowym

1 komentarz

O ile szczerze nie lubię zimy, to  cieszę się, że są takie różne miłe akcenty z nią związanie.

Na przykład duży lampion u nas w kuchni, który w zimowe weekendy zapalony jest niemal ciągle.

Zapalone świece kojarzą mi się zdecydowanie świątecznie i zimowo. I choć przecież stawiamy w letnie wieczory kolorowe lampiony na stole i tarasie, to one  mają jednak zupełnie inny, wakacyjny  charakter.

Przyjemnym akcentem zimowej pory jest zmiana menu, pojawiają się w nim zupy!

Tak, zupy zagościły już na dobre u nas w domu.

Gotuję te dobrze znane i wypróbowane , które lubimy  bez względu na pojawiające się nowości . Krupnik z kaszą jęczmienną i udem z indyka, jego soczystym i mięciutkim  mięsem od długiego gotowania, jest zawsze hitem.

Ale oczywiście nie unikam też nowości i pierwszy raz ugotowałam zupę z dodatkiem makaronu ryżowego.

Zupa jest tajskiego pochodzenia, z mlekiem kokosowym, które bardzo lubię.

Choć makaron ryżowy jest u nas dostępny od lat, jeszcze nigdy go nie przyrządzałam! I aż sama się temu dziwię.

Ta zupa- jak to bywa w kuchni tajskiej-  jest bardzo lekka, a dodatek makaronu ryżowego, choć ją zagęszcza przecież, jednocześnie wcale  jej nie obciąża .

I mamy zupę w sam raz na teraz, czyli na całkiem jeszcze przyjemną i ciepłą  późną jesień.

Tajska zupa z kurczakiem, mlekiem kokosowym i makaronem ryżowym

na  około 4 porcje

około 200 g filetu z kurczaka pokrojonego na kawałki i uduszonego na odrobinie oleju

około 1 litra bulionu z kurczaka (może być z kostki)

około 200ml mleka kokosowego

3 łyżeczki sosu rybnego

szczypta chili

pół łyżeczki kurkumy

sok z ½ limonki

sól

1 łyżeczka cukru demerara

około 100 g fasolki szparagowej

około 100 g groszku zielonego mrożonego

około 120 g makaronu ryżowego

W garnku zagotowałam  bulion, dodałam  kurczaka wcześniej już uduszonego, dodałam też mleko kokosowe, wszystkie przyprawy, fasolkę. Gotowałam  chwilę, a gdy fasolka była  jeszcze twardawa dodałam groszek. Gotowałam  jeszcze przez chwilę, aż warzywa były miękkie ale nierozgotowane.

Przygotowałam makaron zgodnie z przepisem na opakowaniu, czyli zalałam wrzącą  wodą i odstawiłam na kilka minut. Gdy był gotowy  odcedziłam  go i rozłożyłam porcje  do miseczek, a potem nalałam zupę.

Można oczywiście posypać  zupę ulubioną zieleniną (ja pewnie posypałabym  siekaną dymką, ale niestety nie miałam jej akurat w domu…)

Smacznego,

Basia

Meksykańska lazania

Komentarzy - 9

Dziś sięgnęłam po przepisy z nowej książki Nigelli.

Obiecałam Wam, że będę relacjonować testowanie tych przepisów,  więc  właśnie się za to zabieram.

Nie będzie to jednak przepis oryginalny tym razem,  bo  jak zwykle zrobiłam po swojemu.

Znalazłam ciekawie zapowiadającą się lazanię meksykańską.

(Dziwnie trochę wygląda „lazania” napisana po polsku, ale ta nazwa  jest już tak zadomowiona u nas, że kiedy w pierwszej chwili napisałam „lasagne meksykańska” to  zorientowałam się, że to wygląda jeszcze dziwniej)

Lazania zrobiona jest z placków tortilla, zapieczonych z sosem i serem.

W książkowej wersji nie ma w niej mięsa,  jest za to papryka i kukurydza, której ja jakoś nie lubię używać w kuchni. Dlatego u mnie nie ma kukurydzy.

Przepis jest nieskomplikowany i niezbyt czasochłonny, potrzeba tyle czasu ile zabiera ugotowanie sosu, a potem półgodzinne pieczenie,  w sumie jakieś 40 minut.

Myślę, że warto go spróbować.

Moja Córka jest zachwycona tym daniem.

Meksykańska lazania

6 placków tortilla pszenna o średnicy około 25 cm

2 puszki  pokrojonych pomidorów bez skórki

1 puszka fasoli red kidney

ok. 150g utartego sera cheddar albo innego ostrego

ok. 400g mięsa mielonego

rozgnieciony ząbek czosnku

cebula posiekana

oliwa

chili (ilość według uznania)

sól

łyżeczka cukru

sos :

nieduże awokado

drobniutko posiekana szalotka

szczypta soli

szczypta cukru

łyżeczka sosu chili

sok wyciśnięty z około ¼  limonki

2 łyżki kwaśnej śmietany

Rozgrzałam piekarnik do około 200 stopni.

Na rozgrzanej oliwie podsmażyłam cebulę, uważając żeby się nie przypaliła.

Dodałam mięso mielone i czosnek i razem smażyłam, dodałam pomidory z puszki i wodę, mniej więcej tyle ile mieści się w jednej puszce.

Dodałam fasolę,  chili, sól i cukier. Dusiłam razem około 10 minut.

Do naczynia do zapiekania wlałam około 1/4  sosu. Położyłam 2 placki i na wierzch dałam znów 1/4 sosu i posypałam 1/3 sera. Położyłam kolejne 2 placki, sos i ser, znów 2 placki resztę sosu i resztę sera.

Wstawiłam do piekarnika.

Po około 20 minutach zauważyłam, że wierzch rumieni się zbyt intensywnie. Przykryłam lazanię folią aluminiową i zmniejszyłam moc piekarnika. Po kolejnych 10 minutach wyjęłam gotowa lazanię.

Nigella proponuje do swojej lazanii salsę z awokado. Ja też zrobiłam sos z awokado, trochę inny:-)

Rozgniotłam dojrzałe i miękkie jak masło awokado , dodałam posiekaną drobniutko szalotkę, sos chili, sok z limonki , szczyptę soli i kwaśną śmietanę.

Ten sos doskonale pasował do lazanii.

Smacznego,

B

Rurki z ricottą

Komentarzy - 2

Czemu to włoskie jedzenie jest takie dobre??

Bo jest proste i zrobione z  najlepszych składników.

Często gotuję makarony, z upodobaniem  używam wtedy dodatków włoskiego pochodzenia: parmezan, pesto, suszone pomidory, ricotta… I choć  wcale nie uważam, że zagraniczne znaczy lepsze niż polskie, często  najzwyczajniej nie sposób znaleźć polski substytut. Nie mówmy  oczywiście o genialnym parmezanie, ale na przykład  taka wspomniana wyżej ricotta. Cudownie śmietankowy twarożek!…Ale przecież to jednak ciągle tylko twarożek. Czy jest jego jakiś polski odpowiednik? Może macie pomysł? Ja nie znalazłam jeszcze takiego twarożku śmietankowego, który mogłabym dać do makaronu czy naleśników i który pod wpływem temperatury nie zamieniłby się w biały,  rzadki płyn.

Kiedyś spróbowałam do naleśników ze szpinakiem zamiast ricotty dać serek Turek i w efekcie szpinak pływał w białej wodzie!

Próbowałam też innych serków i historia się powtórzyła. Wygląda na to, że nasze twarożki składają się głównie z wody. Niemal wyłącznie.

Więc już nie eksperymentuję i  zawsze kupuję ricottę, …żeby się nie denerwować.

Tym razem oczywiście też kupiłam ją, bo zaplanowałam  makaron cannelloni z ricottą i szpinakiem podpatrzony trochę u Jamiego Olivera.

Cannelloni to najrzadziej przeze mnie gotowany makaron. Pewnie dlatego, że jest znacznie bardziej pracochłonny w przygotowaniu niż wstążki czy rurki.

Ten makaron nie był wcale jakoś przesadnie pracochłonny. Śmiało możecie się zabierać za niego. Warto!

Cannelloni z ricottą, szpinakiem i sosem pomidorowym

2 łyżeczki masła

oliwa

2 rozgniecione ząbki czosnku

około 300g szpinaku mrożonego

posiekane listki i łodyżki  świeżej bazylii

1 i ½ puszki ( w sumie 600g) pomidorów bez skórki ( dałam krojone)

sól

świeżo zmielony pieprz

szczypta cukru

250 g opakowanie sera ricotta

2 garście startego parmezanu

14 rurek cannelloni

350g śmietany kwaśnej

1 ½ garści startego parmezanu

Rozgrzałam piekarnik do 180 stopni.

Na patelni rozgrzałam oliwę, dodałam łyżeczkę masła i rozgnieciony ząbek czosnku.

Chwile podsmażyłam i dodałam szpinak.  Szpinak najpierw się rozmroził, potem nieco poddusił na patelni . Odstawiła, żeby wystygł.

Na innej patelni rozgrzałam oliwę  z resztą masła, dodałam drugi ząbek czosnku, podsmażyłam, dodałam pomidory z puszki około ¾ puszki wody. Dodałam cukier, pieprz, nieco soli, posiekaną bazylię i dusiłam całość przez chwilę, aż sos troszkę odparował, ciągle jednak nie był gęsty.

Ostudzony szpinak pokroiłam drobniej, wymieszałam z ricottą i garścią parmezanu, doprawiłam solą i pieprzem. Masę przełożyłam do szprycy  do dekoracji tortów. Wybrałam końcówkę z najszerszym otworem. Każdą rurkę nadziałam masą szpinakowo-serową.

Do naczynia do zapiekania przelałam sos, na nim ułożyłam nafaszerowane rurki.

Śmietanę wymieszałam z 2 łyżkami parmezanu, dodałam nieco wody, sól i pieprz, wylałam tę mieszankę na rurki i posypałam pozostałym parmezanem.

Wstawiłam  danie do piekarnika na około 25-30 minut i wyjęłam, gdy sos z wierzchu na rurkach zaczął bulgotać i ładnie się  przyrumienił.

Smacznego,

Basia

Facebook

Likebox Slider for WordPress