Archwium dla

kwiecień, 2010

...

Kanapki na drogę!

Komentarzy - 2

Uwielbiam jeść dobre rzeczy, jak wszyscy pewnie.

Ale jednocześnie uważam, że należy zachować umiar w jedzeniu. Niech cieszy jakość,  a nie ilość.

Doświadczyłam w swoim życiu wielu diet. Miałam okresy fascynacji różnymi pomysłami : dieta zgodna z grupą krwi, dieta proteinowa, oczyszczająca pszeniczna, niskotłuszczowa i wiele, wiele  innych.

Ostatecznie stwierdzam, że najlepsza dieta, to taka w której je się wszystko na co się ma ochotę, ale w rozsądnych ilościach.

Nie będę wmawiać sobie, że przeźroczyste mleko z 0,5% tłuszczu jest dobre, bo nie jest!

Margaryna do smarowania pieczywa też mi nie smakuje i nie przekonam się do jej smaku.

Ciasta bez jajek i bez tłuszczu po prostu nie mogą być dobre,  wszak tłuszcz jest nośnikiem smaku.

Dlatego zjem tylko  malutki kawałeczek, ale za to najlepszego tortu truflowego czy orzechowego, wypiję jeden kubek kawy z mlekiem 2% tłuszczu a nie dwa z chudym. Zjem kawałek bułki z masłem zamiast kilku kromek z Ramą.

Nie robią na mnie żadnego wrażenia cudowne przepisy na dania light. Każde danie może być niskokaloryczne, jeśli jest go odpowiednia ilość.

Nie mówię oczywiście o sytuacji, kiedy trzeba zredukować wagę z takiego czy innego powodu, ale o codziennej dobrze zbilansowanej diecie.

Budżet energetyczny działa podobnie jak finansowy.  Więc wolę zjeść malusieńki kawałeczek najlepszej i  jednocześnie drogiej czekolady, niż całą tabliczkę byle jakiej,  za te same pieniądze.

Dlatego w moich przepisach  jest masło, śmietanka kremówka , jajka i sery.

Nie muszę dopisywać  ideologii do tych receptur, bo jedzenie wykonane według nich jest po prostu dobre.

Jedzmy mniej,  ale smacznie.

I nawet jeśli danie nie wygląda na „odchudzające”, to mały kęs czy dwa nie zrujnują naszej figury.

Rozpisałam się trochę, a miało być o czymś innym…

O diecie w podróży.

I choć uważam, że  jeść należy z umiarem, to jednocześnie  w podróży nie można być głodnym. Podobno  kobiety, które najczęściej powodują  wypadki, to kobiety głodne! Z mężczyznami jest inaczej, ale oni zwykle nie głodzą się , tak jak kobiety. Tak czy owak długa podróż wymaga dobrego samopoczucia, więc  należy przygotować dobre jedzenie.  Odradzam jedzenie na stacjach  benzynowych  i  temu podobne.

Jestem zwolenniczka przygotowania dobrych  kanapek, z ulubionego chleba czy bułki, z dobrą wędliną czy serem, warzywami , jajkami, ziołami i masłem albo  preferowanym dressingiem.

Wtedy wiemy, co jemy!

Właśnie wybieramy się w podróż, która będzie trwała blisko dobę.

Zrobiłam kanapki z pełnoziarnistej bagietki  i doskonałego chleba prądnickiego.  Kto mieszka w Krakowie, to pewnie zna ten chleb, pieczony według średniowiecznej receptury. Nawet gdy jest całkiem świeży pozwala się kroić na cienkie kromki, jak rzadko który chleb. A potem  pozostaje świeży długo, długo…

W kanapkach była sałata, dwa rodzaje dobrej  szynki, ser brie i  ser pleśniowy, awokado, pomidory, świeży ogórek, dressing majonezowy i musztardowy , świeże zioła: bazylia i tymianek.

Bardzo lubię robić takie bogate kanapki  i  często robię je mojemu Mężowi, gdy służbowo wyjeżdża. On też je lubi! I tak się nimi chwali kolegom, że czasem muszę zrobić ich więcej, dla towarzyszy podróży mojego Męża.

Na naszą długą podróż zrobiłam całą torbę kanapek, do tego  są jeszcze jabłka,  pomidorki koktajlowe,  obrany ogórek pokrojony na kawałki , jajka ugotowane na twardo i  kawa w termosie.

A teraz w drogę!

Basia

Muffinki z owocami (dla Brata :-))

Komentarzy - 9

Obiecałam, że napiszę o muffinkach  z owocami,  więc dotrzymuję słowa.

Mój Brat strasznie chciał przepis na muffinki z borówkami, takie jakie są w Starbucks.

Tylko jest mały problem… ja nie zaopatruję tej sieci! Niestety (chyba).

Powiem więcej, nigdy tam nie jadłam muffinek.

Ale oczywiście  piekłam wielokrotnie przeróżne muffinki , bo bardzo to lubię robić.

Być może któryś z tych moich przepisów zadowoli mojego Brata. Zobaczymy.

Będę próbować.

Dziś pierwsza receptura:

Muffinki z borówkami i malinami I

na 12 sztuk

220g mąki

80 g masła roztopionego

2 łyżeczki proszku do pieczenia

½ łyżeczki sody oczyszczonej

1 jajko

80g cukru

szczypta soli

100g jogurtu naturalnego

100ml mleka ( ja dałam 2%)

w sumie około 200g borówek i malin ( ja teraz  dałam oczywiście mrożone)

naturalny ekstrakt wanilii (lub otarta skórka z cytryny albo z pomarańczy, wybierzcie to, co wolicie)

ewentualnie cukier puder do posypania gotowych muffinek

Rozgrzałam piekarnik do temperatury 200stopni.

W misce wymieszałam mąkę, proszek do pieczenia i sodę, cukier, sól. Wbiłam jajko, wlałam mleko i jogurt, roztopione masło i ekstrakt wanilii.

Szybko wymieszałam łyżką całą tę masę. Nie należy się przejmować  ewentualnymi grudkami, zupełnie nie mają znaczenia!

Wrzuciłam do masy owoce i szybko  ale jednocześnie dość  delikatnie wymieszałam,  żeby nie rozgnieść zbytnio owoców.

Do formy na muffiny włożyłam papilotki i do każdej nałożyłam porcję ciasta.

Włożyłam do piekarnika na około 20 minut.

Kiedy muffiny wyrosły i zarumieniły się,  wbiłam patyczek, żeby sprawdzić, czy są już upieczone.

Patyczek był suchy, więc wyjęłam je i wystudziłam.

Tak było tym razem,  natomiast poprzednio robiłam z następującego przepisu:

Muffinki z borówkami i malinami II

na 12 sztuk

250 g mąki

1 jajko

100ml świeżo wyciśniętego soku z pomarańczy

100ml mleka

skórka otarta z pomarańczy

80g roztopionego masła ( albo oleju roślinnego, tak też robiłam)

80g cukru

2 łyżeczki proszku do pieczenia

½ łyżeczki sody oczyszczonej

szczypta soli

w sumie około 200g malin i borówek

Sposób przygotowania taki , jak w poprzednim przepisie.

Proszę, spróbujcie i dajcie znać, co myślicie o tych  muffinkach.

Basia

Banana bread

Brak komentarzy

Dziś miałam zrobić coś zupełnie  innego. Miały być muffinki z owocami na specjalne zamówienie mojego Brata.

Okazało się jednak, że drzwi do zamrażarki były niedomknięte. Przez dobrych kilka godzin, niestety!

Wiecie, co to znaczy?

Oczywiście rozmroziło się to i owo!

Sprawdziłam szybko sytuację i okazało się, że rozmroziło się kilka rzeczy na najwyższej półce.

Czyli wszystko zgodnie z prawem fizyki :-)

Jeśli chodzi o to, co było na górnej półce i uległo (przynajmniej częściowemu) rozmrożeniu, to sprawa ma się następująco: lody waniliowe, banany  ( pisałam o tym kiedyś, że często zamrażam obrane, dojrzałe banany, a potem z nich robię na przykład  koktajl ) i żurawiny.

I co tu można uratować?

Banany były dość miękkie i z pewnością nie nadawały się do tego, żeby z powrotem zamrozić  je.

W związku z tym zaczęłam szybko myśleć, co można z nich zrobić?

Zrobiłam  wprawdzie koktajl, ale bananów było  w sumie około pól kilograma, więc znacznie więcej niż potrzeba na koktajl…

Szybko podjęłam decyzję: banana bread!

Pierwszy raz go piekłam.

Do tej pory wielokrotnie czytałam tu i tam przepisy na takie ciasto. Nigdy jednak nie zdecydowałam się go upiec.

Tym razem jednak nie było wyboru, były banany  do zużycia i tyle.

I bardzo dobrze!

Super fajne ciasto wyszło.

Bardzo jestem zadowolona, że ktoś nie domknął zamrażarki… Może nawet ja?

Jeśli nie mieliście do tej pory doświadczeń z takim wypiekiem, to spróbujcie. Warto, z pewnością.

Poza tym, że ciasto jest naprawdę  bardzo smaczne, to na pewno może poleżeć sobie co najmniej  kilka dni i nic mu to nie zaszkodzi. Wręcz przeciwnie. Czas działa na jego korzyść!

Bracie, wybacz!

Muffinki będą jutro, słowo!

A tymczasem upiecz banana bread, przecież wiem, że lubisz banany 😉

Banana bread

na formę do keksu dł.około 25cm

175 g mąki

2 łyżeczki proszku do pieczenia

½ łyżeczki sody oczyszczonej

szczypta soli

125 g roztopionego masła

150g cukru

2 jajka

około 300g bardzo dojrzałych bananów ( waga obranych bananów)

naturalny ekstrakt wanilii

około 80-90 g orzechów włoskich ( obranych i posiekanych grubo)

Rozgrzałam piekarnik do około 170 stopni.

W misce wymieszałam mąkę, proszek do pieczenia, sól , sodę i cukier.

W blenderze wymieszałam dobrze jajka, banany, masło, wanilię.

Zmiksowaną masę wlałam do mąki i dobrze wymieszałam. Dodałam orzechy i przełożyłam ciasto do formy wyłożonej papierem do pieczenia i włożyłam do piekarnika na około godzinę.

Gdy ciasto było rumiane, a patyczek włożony w nie – suchy, wyjęłam je i zostawiłam do wystygnięcia.

Następnie wyjęłam z formy i … musiałam spróbować.

Bardzo fajnie, że banany się niespodziewanie rozmroziły!

Basia

Szpinakowe kulki z mielonego mięsa

1 komentarz

Dziś na placu kupiłam u Pani Celiny nowy szpinak i bukiecik szafirków u Pana Józia.

To znaczy, że jest już prawdziwa wiosna!

Za oknem też już ją dobrze widać, w moim ogrodzie kwitnie forsycja, czereśnia, wiśnia japońska i pigwowiec. Niedługo zakwitną śliwy i jabłonie

Myślę, że to chyba najpiękniejsza pora  w ogrodzie, kiedy kwitną drzewa i krzewy.

Potem już nie będzie tak kolorowo.

I nie będzie tak pachniało…

Ale najważniejsze, że przed nami  przecież jeszcze dużo wiosny , a potem  całe lato!

Tymczasem  jednak wróćmy do szpinaku

A właściwie do kulek z mielonego mięsa ze świeżym szpinakiem.

To jest  naprawdę ciekawe połączenie.

Szpinak dodany do mięsa sprawia, że mięso pozostaje wilgotne i soczyste nawet po usmażeniu.

Szpinakowe kulki z mielonego mięsa

400g mielonego mięsa, u mnie znów było pół na pół chude wołowe i wieprzowe

około 250-300 g liści szpinaku (ważone już  po usunięciu łodyg)

60g parmezanu świeżo utartego

2 jajka

2 ząbki czosnku

sól

pieprz świeżo zmielony

listki świeżego tymianku

mąka do obtoczenia kulek

oliwa do smażenia

Liście szpinaku wrzuciłam na gotującą się wodę. Po paru minutach wyjęłam, położyłam na sitku i zostawiłam, żeby odciekły i wystygły. Ostudzone pokroiłam na paski  około 2 cm szerokości i jeszcze raz położyłam na sitku, przycisnęłam lekko, żeby odciekł cały sok.

W misce wymieszałam mięso,  jajka, rozgnieciony czosnek, parmezan, sól, pieprz, szpinak, listki tymianku.

Z masy mięsno-szpinakowej formowałam kulki o średnicy około 3 cm, obtoczone w mące.

Na dużej patelni rozgrzałam oliwę, kładłam  kulki i smażyłam ze wszystkich stron odwracając  je często.

Do kulek przygotowałam sos z jogurtu naturalnego (ok.300g), czosnku, posiekanych listków bazylii, tymianku, cebulki dymki z dodatkiem octu winnego, soli, szczypty cukru i łyżeczki majonezu.

Smacznego,

Basia

Baba Ghannoug

Brak komentarzy

Mam słabość do kuchni arabskiej, to wiecie już.

Rok spędzony w Egipcie, a potem wielokrotne wakacyjne pobyty tam pozwoliły mi rozkochać się w tamtejszych przysmakach .

Pisałam już o paru z nich.Dziś kolejny pomysł kuchni śródziemnomorskiej, po arabsku ﺑﺎﺑﺎ ﻏﻨﻮﺝ  (fonetycznie  bābā ġanūj), w Egipcie zwany Baba Ghannoug .

To jest pasta albo dip, jak wolicie. A w Egipcie nazywają to sałatką i podają z arabskim chlebem, który macza się w tym sosie i w ten sposób zjada. Uwielbiam to!

Podobnie jak hummus (który znów wspominam :-) ) i tahinę, czyli sos z pasty sezamowej.

Wszystkie wspomniane wyżej łączy owa pasta sezamowa.  Fantastyczny wynalazek.

Pastę sezamową można kupić w sklepach ze zdrową żywnością albo z orientalną. Ja najchętniej przywożę duże opakowanie z Egiptu i mam je do kolejnego wyjazdu. Ale  sprawdziłam i wiem, że gdyby było trzeba uzupełnić zapasy wcześniej , to na szczęście już można kupić pastę sezamową w naszych sklepach.

Baba Ghannoug robi się tylko  z bakłażana, pasty sezamowej i przypraw.

Bakłażana włożyłam do nagrzanego do 250 stopni piekarnika i piekłam około 1 godziny, odwracając parę razy .

Gdy był miękki wyjęłam go z piekarnika i włożyłam do zimnej wody z dodatkiem octu winnego, żeby przestygł( i nie sczerniał, dlatego dodany był ocet). Następnie bakłażana obrałam ze skóry .

Miąższ położyłam na sitku, żeby odciekł sok.

W misce dobrze rozgniotłam widelcem odciśniętego bakłażana, tworząc  prawie jednolitą masę.

W osobnej miseczce przygotowałam sos sezamowy, zmieszałam pastę sezamową z zimną wodą i dobrze wymieszałam.  Uwaga, dodanie wody do pasty sezamowej spowoduje, że pasta zgęstnieje !

Trzeba dodać  jeszcze  więcej wody, żeby sos był rzadszy.

Sos sezamowy połączyłam z rozgniecionym bakłażanem i przyprawiłam czosnkiem, sokiem z cytryny, solą i  cukrem.  Z wierzchu polałam oliwą extra vergine i posypałam siekaną natką pietruszki.

Wprawdzie nie miałam dziś arabskiego chlebka, ale świeża sztangla chłopska z piekarni Pawlaka spisała się prawie równie dobrze. Prawie…

Chyba trzeba już  pomyśleć o wakacjach!

Basia

Baba Ghannoug

1 spory bakłażan

około 80-100g pasty sezamowej

rozgnieciony ząbek czosnku

ok.2 łyżki soku z cytryny, sól, szczypta cukru

oliwa extra vergine do polania z wierzchu (1-2 łyżki)

Focaccia

Brak komentarzy

Obiecałam niedawno, że napiszę  o focaccii.

To bardzo fajny i niezwykle prosty  do wykonania pomysł na pieczywo. A przede wszystkim bardzo smaczny.

Bo kto  nie lubi świeżutkiej, wyciągniętej  właśnie z piekarnika gorącej, pysznej bułki?

Włosi wiedzą,  co dobre!

Focaccia doskonale sprawdza się jako element proszonej i raczej nieformalnej kolacji (może to być na przykład miła biesiada w przyjacielskim gronie).

Sprawdziłam to nie raz.  Naprawdę robi wrażenie!

Można ją zrobić bez żadnych dodatków,  przyprawiając jedynie solą i ziołami. Ja daję wtedy kminek i tymianek, najchętniej świeże listki.

Można jednak czasem pokusić się o inne dodatki. Często daję oliwki, zielone i czarne.

Moja rodzina lubi, kiedy w focaccii jest  cebula, zwykle czerwona.

Można też dać pokrojoną szynkę czy  suszone pomidory.

Trzeba tylko pamiętać, że dodanie ”mokrego” dodatku wydłuży czas pieczenia.

Ostatnia moja focaccia upieczona była z czerwoną cebulą, poprzednia  z oliwkami.

Trzeba zarezerwować dla niej trochę czasu, ale z pewnością warto to zrobić, bo efekt końcowy  znacznie przewyższa ten, jakiego można spodziewać się po nakładzie pracy włożonym w jej przygotowanie.

Focaccia

500g mąki pszennej( może być z pełnego przemiału )

40g drożdży świeżych (ewentualnie suszona równowartość  takich drożdży )

200ml ciepłej wody do rozrobienia drożdży

3łyżeczki cukru  (jw.)

plus około 200-300ml wody do wyrobienia ciasta

2 łyżeczki soli ( lub więcej, jeśli lubicie)

(ewentualnie jeszcze 2-3 łyżeczki cukru)

zioła według uznania,  np.: świeży tymianek, kminek, świeża bazylia, świeże oregano

2 łyżki oliwy do wyrobienia ciasta

plus oliwa do wysmarowania formy i polania focaccii  z wierzchu

oliwki  (20-30 sztuk)  przekrojone na pół lub 1 cebula pokrojona w piórka lub inny wybrany dodatek.

Drożdże wymieszałam z ciepłą wodą i cukrem, zostawiłam, żeby zaczęły rosnąć.

Do miski wsypałam mąkę, sól i  suszone zioła,  dodałam drożdże, które zaczęły już rosnąć, oliwę i wymieszałam wszystko dokładnie. Ciasto miało gęstą konsystencję, ale jednocześnie na tyle rzadką, że mieszałam je łyżką.

Wymieszane ciasto zostawiłam w ciepłym miejscu na około godzinę, żeby wyrosło.

Rozgrzałam  piekarnik do około 180 stopni.

Gdy ciasto rosło,  moja Córka pokroiła  czerwoną cebulę w piórka, a następnie dodała ją do wyrośniętego ciasta, dodała świeży tymianek  i jeszcze raz dobrze wymieszała.

Formę do pieczenia  ( około 30 X 40cm) wysmarowałam oliwą, przełożyłam do niej ciasto.

Rozłożyłam je w miarę równomiernie  na całą blachę, miało około 2 cm grubości . Z wierzchu pokropiłam ciasto oliwą i włożyłam do piekarnika.

Focaccia piekła się około godzinę, aż była złocista i chrupiąca z wierzchu , a patyczek włożony w nią pozostawał suchy.

Gdyby nie było dodatku cebuli, byłaby gotowa po około 40 minutach, z oliwkami również.

Focaccię można podawać do wszystkiego, do sałatek,  do mięs i solo też.

Pyszna jest jedzoną  z dobrą oliwą albo z masłem, można też ją podać z hummusem ( pisałam o nim w lutym) i to będzie z pewnością  bardzo dobre zestawienie!

Basia

Kolejne wcielenie bakłażana

Komentarzy - 2

Wspominałam niedawno, że mam już trochę dość bakłażanów. To prawda. Mam do nich jednak dużą sympatię, więc nie obrażam się tak całkiem na nie jeszcze. W oczekiwaniu na wiosnę na straganach, znów kupiłam bakłażany.

Tym razem zrobiłam z nich roladki  nadziewane fetą i bryndzą.

Kompozycja fety z bryndzą była eksperymentem, którego wynik właściwie przewidziałam wcześniej.

Poprzednio takie roladki nadziałam samą fetą,  wyszły bardzo dobre.

Tym razem jednak miałam w domu bryndzę i nie miałam pomysłu na jej wykorzystanie, stąd ta historia.

Połączenie fety z bryndzą  okazało się bardzo interesujące.

Bakłażany pokroiłam wzdłuż na cieniutkie plastry. Naprawdę cienkie, około 0,5 -0,8 cm.

Usmażyłam je z obu stron na odrobinie oliwy, pozostawiłam, żeby wystygły.

W misce rozgniotłam widelcem fetę i bryndzę.  Dodałam posiekana cebulkę dymkę,  kawałeczek suszonej papryczki chili drobno pokruszony, 2 rozgniecione ząbki czosnku, łyżkę posiekanej bazylii, ½ łyżeczki cukru.

Na każdym plastrze bakłażana położyłam na końcu porcję nadzienia i zwinęłam . W naczyniu żaroodpornym ułożyłam roladki, skropiłam oliwą z pierwszego tłoczenia, octem winnym, położyłam listki świeżego tymianku, posypałam pieprzem  i wstawiłam do nagrzanego do 180 stopni piekarnika na około 40 minut.

Do  tego przygotowałam  bardzo u nas w domu lubiany sos tzatziki, ale można dać też jogurtowy sos czosnkowy, albo cokolwiek innego, co  tylko lubicie!

Do tego była też focaccia, ale o niej napiszę innym razem :-)

Basia

Roladki z bakłażana faszerowane fetą i bryndzą

2 nieduże bakłażany

cebulka dymka posiekana wraz z zieloną częścią

kawałek papryczki chili drobno posiekany

2 ząbki czosnku

oliwa nie z pierwszego tłoczenia do smażenia bakłażanów

około 250g fety lub fety i bryndzy  ( razem)

siekana świeża bazylia

odrobina octu winnego  do spryskania roladek przed pieczeniem ( około 1 łyżki)

oliwa z pierwszego tłoczenia (jw.)

listki świeżego tymianku

świeżo zmielony pieprz

Nie użyłam soli, bo sery są wystarczająco słone żeby dosolić całe danie!

Tarte Tatin

1 komentarz

Od wczoraj miałam  ochotę na jakieś małe  jabłkowe co nieco. Na słodko, oczywiście.

Z tą  myślą kupiłam kilka ładnych  jabłek.

„Chodziła” za mną tarta! Tylko jaka?

No i w końcu zdecydowałam się  na Tarte Tatin.

Nigdy wcześniej jej nie piekłam, więc postanowiłam skorzystać z przepisu, który znalazłam w The  Silver Spoon.

Nie będę Was zanudzać historią tej tarty, jedno tylko wspomnę, że była wynikiem eksperymentu.

Upieczono ją odwrotnie niż zwykle, to znaczy najpierw formę wyłożono jabłkami a potem na wierzch położono ciasto. Po prostu do góry nogami.

Efekt był podobno zdumiewający! Jabłka miały niesamowity smak i  ciemnozłoty kolor.

Podczas pieczenia zastanawiałam się, czy moja tarta też taka wyjdzie ? Tym bardziej, że w książce nie było zdjęcia upieczonej tarty (wspominałam Wam już kiedyś o tym jedynym felerze tej fantastycznej książki kucharskiej).

Tarta wyszła bardzo pyszna. Wprawdzie jabłka nie były bardzo ciemne, ale niezwykle aromatyczne.

Najlepiej smakuje jeszcze dobrze ciepła. W przepisie proponowali, żeby podać ją ze śmietanką.

Może z bitą śmietaną?  Pewnie to by było dobre…

Ja poprzestałam jednak  na kawałku tarty solo.

Polecam!

Tarte Tatin

średnica około 23-25 cm

( przepis  z „The Silver Spoon” zmodyfikowany przez mnie)

ciasto

225 mąki

100g zimnego masła  posiekanego + trochę do wysmarowania formy

80g cukru

ok.7 łyżek zimnej wody

szczypta soli

z  podanych składników zagnieść szybko ciasto i włożyć na godzinę do lodówki.

nadzienie

5 jabłek obranych , z wydrążonymi gniazdami nasiennymi , pokrojonych na plasterki

65 g cukru

około 25 g masła pokrojonego na kawałeczki

Rozgrzałam piekarnik do około 240 st.

Formę do pieczenia wysmarowałam masłem, ułożyłam  warstwę plasterków jabłek , posypałam połową cukru.

Następnie ułożyłam drugą warstwę i znów posypałam pozostałym cukrem. Położyłam na jabłkach kawałeczki masła. To pomysł mojej Córki, zgodny z zasadą, że jak chcesz, żeby coś było lepsze, to dodaj do tego masła :-)

Schłodzone ciasto rozwałkowałam i położyłam na jabłkach, dokładnie przykrywając je. Lekko przycisnęłam warstwę ciasta, żeby wyrównać powierzchnię.

Wstawiłam do piekarnika na około 30 minut.

Następnie wyjęłam ciasto z piekarnika. Odwróciłam formę i przełożyłam ciasto „do góry nogami” na inną blaszkę.

Wstawiłam ( zgodnie z przepisem) pod rozgrzany grill. Miał się wprawdzie skarmelizować cukier w ten sposób, ale u mnie jabłka zaczęły się przypalać, więc wyjęłam tartę  z piekarnika.

Myślę, że można po prostu, po odwróceniu wstawić ją do piekarnika jeszcze na jakieś 5-10 minut. Ale wstawiania pod grill chyba raczej  nie polecam.

Dość newralgicznym momentem jest odwrócenie i przełożenie gorącej tarty. Ale w związku z tym, że na dnie są jabłka, ciasto wychodzi z formy z łatwością. Wystarczy na wierzchu formy położyć  inną  blaszkę do pieczenia albo żaroodporny talerz  i szybkim, zgrabnym ruchem całość odwrócić.

Powodzenia!

Basia

Sałatka sentymentalna

Komentarzy - 2

A właściwie, to chyba surówka, bo zrobiona ze świeżej kapusty , cebuli i kukurydzy z puszki. Plus sos, oczywiście.

A było tak:

poszłam na zakupy i zastanawiałam się, jakie mogę  kupić warzywa? Bo teraz jest dość kiepska pora na warzywa. Znudziły mi się bakłażany i cukinia,  a  gotowanej kapusty nie lubię ( poza doskonałym „starym” bigosem!).  Za marchwią nie przepadam, no chyba że w postaci soku albo ciasta marchewkowego.

Pozostają jeszcze mrożonki: kalafior , brokuły i fasolka,  ale tych również powoli mam dość.

Więc kiedy w sklepie zauważyłam młodą kapustę, zaraz uśmiech zagościł na moich ustach.

Od razu przyszły na myśl chwile, kiedy po raz pierwszy robiłam tę surówkę.

Dawno, dawno temu…To były piękne czasy!

Młodość, mała Córeczka i jej pierwsze wakacje. I przyjaźń, która  właśnie podczas tych wakacji  się zaczęła i trwa do dzisiaj. To wystarczające powody, żeby  mile wspominać tę surówkę, prawda?

Wprawdzie jej skład jest banalny, ale jest jeden kluczowy składnik, który z pewnością nie może być zastąpiony niczym innym. To jest ziołowa Przyprawa Włoska, jeden z produktów marki Visana.  Produkowana jest od lat osiemdziesiątych, jak wyczytałam na opakowaniu. Ma ciekawy skład, myślę że to dzięki czosnkowi, kozieradce i czarnuszce. Był czas, że czułam się od niej niemal uzależniona.

Kiedy przez parę lat ( w latach dziewięćdziesiątych) były problemy z kupieniem tej przyprawy, radziłam sobie,  mieszając kupione w sklepie zielarskim główne jej składniki.

Wtedy poznałam kozieradkę, która ma lekko orzechowy smak. Lubię ją w niewielkiej ilości dodawać do potraw. Czarnuszka jest u mnie obecna w wielu sałatkach i w chlebie. A czosnek, wiadomo, codziennie i wszędzie.

Ale Przyprawa Włoska ma ciągle szczególne miejsce . I choć teraz używam jej znacznie rzadziej, nie wyobrażam sobie,  żebym nie kupiła nowego opakowania,  widząc kończące się poprzednie.

Przecież muszę ją zawsze mieć, chociażby do tej sentymentalnej surówki z kapusty.

Sentymentalna surówka z kapusty

dla 4 osób

pól niedużej główki kapusty

cebula mała ( ja dałam całą posiekaną dymkę , żeby było bardziej wiosennie)

½ puszki kukurydzy  ( ja dałam małą 170 g puszkę kukurydzy Bonduelle)

spora łyżka majonezu ( Dekoracyjny, Winiary)

łyżka jogurtu naturalnego lub śmietany ( w wersji oryginalnej była śmietana)

sól, cukier, ocet winny według uznania

Przyprawa Włoska , około łyżeczki.

Kapustę posiekałam, cebulę również. Dodałam odcedzoną kukurydzę, przyprawy i śmietanę.

Wymieszałam  surówkę i już była gotowa. Pyszna.

I nawet nie przeszkadzało mi, że kukurydza ma przecież wysoki indeks glikemiczny :-)

Basia

Wiosenna minestrone

Brak komentarzy

Pisałam  całkiem  niedawno, że zupy są przewidziane na zimę.  Wprawdzie mamy już wiosnę kalendarzową, ale myślę że tak przebiegająca wiosna uprawnia wciąż do gotowania zup.

Ciągle jest jednak dość  chłodno. Przynajmniej w Krakowie.

Dlatego  dziś zdecydowałam się na ugotowanie zupy,  wiosennej wersji minestrone.

Minestrone, to właściwie nasza „ zupa jarzynowa”. Choć jednak gotowana trochę inaczej niż tradycyjna polska zupa.

I pierwszy raz do zupy dodałam szpinak. Przyznam, że to całkiem fajny pomysł.

Wiosenna zupa minestrone okazała się dobrym wyborem

Rozgrzałam oliwę na patelni  i na niej zeszkliłam drobno pokrojoną szalotkę, dodałam czosnek i przez chwilę smażyłam, uważając, żeby się nie przypaliły. Potem dodałam pokrojonego w małą kostkę ziemniaka.

W garnku zagotowałam wodę i do tej wody przerzuciłam cebulę z czosnkiem i ziemniakiem. Oczywiście można podsmażyć cebulę, po prostu w tym samym naczyniu, w którym się gotuje zupę.

Do zupy wrzuciłam pokrojoną cukinię,  szpinak, fasolkę zieloną jedną i drugą, groszek, pomidory z puszki, które przekroiłam widelcem na pół oraz przyprawy. Po kolejnym zagotowaniu zupy dodałam makaron i brokuły.

Po chwili gotowania , gdy ziemniaki i makaron były już miękkie,  zdjęłam zupę z ognia. Dodała około 2 łyżek oliwy extra vergine i wymieszałam. Nalałam zupę do miseczek, posypałam utartym serem pecorino i świeżymi listkami oregano.

Zrobiło się przyjemnie ciepło!

Basia

Wiosenna zupa minestrone

4 porcje

posiekana szalotka lub pół średniej cebuli

2 łyżki oliwy nie z pierwszego tłoczenia

1 nieduży ziemniak

około 1 litra wody

1/2 niedużej cukinii pokrojonej na plasterki i jeszcze na pół.

garść fasolki szparagowej ( ok. 80g)

garść fasolki zielonej płaskostrąkowej ( ok. 80g)

garść groszku zielonego( ok. 80g)

kostka zamrożonego szpinaku (ok.100g)

około 50-80g brokułów mrożonych

½ – 1 łyżeczki suszonej bazylii

2 rozgniecione  ząbki czosnku

2 łyżki oliwy extra vergine

świeże oregano albo bazylia

pieprz

sól ( jeśli potrzebujecie silniejszych wrażeń, to można dodać kostkę rosołową zamiast części lub całej soli)

cukier ( ja dałam około 2 łyżek)

kilka kropli octu winnego

ok.40-50 g utartego sera pecorino romano

100g makaronu  funghini tricolore

Facebook

Likebox Slider for WordPress