Miałam ostatnio okazję i ogromną przyjemność uczestniczyć w Martiniloben, tradycyjnym i niezwykle ciekawym wydarzeniu w Burgenlandzie, czyli w winiarskim regionie wschodniej Austrii, nad jeziorem Nezyderskim. Pisałam Wam już kiedyś o naszej (mojej i mojego Męża) sympatii do tego miejsca, gdzie lubimy jeździć na rowerze i popijać miejscowe wino.

Wielokrotnie słyszeliśmy o tym wydarzeniu, które corocznie jest tu organizowane w listopadzie i przyciąga mnóstwo amatorów wina z całej Austrii, a nierzadko też z sąsiednich krajów. Nigdy jednak do tej pory nie udało nam się tego zobaczyć. Dopiero w tym roku po raz pierwszy przyjechaliśmy na Martiniloben  do Weiden am See, niewielkiej miejscowości, właściwie austriackiej wsi, gdzie zawsze zatrzymujemy się, przyjeżdżając do Burgenlandu i gdzie zaprzyjaźniliśmy się z uroczym małżeństwem Michaelą i Gunterem, jednymi z tutejszych producentów wina.

W większości miejscowości położonych wokół jeziora Nezyderskiego w jeden lub dwa weekendy listopada  ( w Weiden to był 4, 5 i 11 i 12 listopada) miejscowi producenci organizują wspólnie degustację wyprodukowanych przez siebie win, połączoną ze sprzedażą. W piątek i sobotę jest degustacja, a niedziela przeznaczona jest na robienie winnych zakupów. Oczywiście zakupy można też robić zarówno w piątek, jak i w sobotę, jeśli jest się już zdecydowanym. W tym roku w Weiden uczestniczyło w tym wydarzeniu 19  producentów.

Z tej okazji zostały wydrukowane specjalne ulotki z wykazem i lokalizacją wszystkich przystępujących do degustacji producentów.

Chętni do próbowania kupowali za 30 euro od osoby „wejściówkę”, która upoważniała do nielimitowanej degustacji wina u wszystkich wystawców. W ramach tych 30 euro dostawali też kupon wart 15 euro na zakup wybranego przez siebie wina oraz drugi kupon na porcję tradycyjnej zupy z gęsi, której można było spróbować w siedzibie miejscowej informacji turystycznej. Na zewnątrz biura przygotowano stoły, ławy i gazowe ogrzewacze, żeby można było przyjemnie i w cieple posilić się naprawdę pyszną zupą i wypić kieliszek młodego wina, już nie tak pysznego, jak zupa…

Na znak, że się jest uczestnikiem tej imprezy otrzymywało się okolicznościową żółtą tasiemkę, którą trzeba było sobie założyć w widocznym miejscu, żeby być łatwo „wylegitymowanym” :-)

W związku z tym wydarzeniem pokoje w pensjonatach w tym regionie są zarezerwowane na wiele miesięcy naprzód, a niektórzy zapobiegliwi goście po prostu rezerwują sobie miejsca od razu na następny rok. Kiedy we wrześniu sprawdzaliśmy dostępność pokoi, właściwie wszystko było już zajęte. Zdecydowaliśmy więc pojechać  camperem! I tak też zrobiliśmy, to była nasza pierwsza taka wyprawa, ale to temat na osobną opowieść :-)

Przyjechaliśmy około 19,00 w piątek do Weiden i od razu odwiedziliśmy Michaelę i Guntera. U nich w piwnicy, gdzie sprzedają wino był tłum degustujących gości. Właściciele za kontuarem zastawionym butelkami przygotowanego do degustacji wina, nalewali gościom z uśmiechem wino do kieliszków, a koleżanki Michaeli przygotowywały kolejne tace malutkich kanapeczek i koreczków.

Te listopadowe weekendy, to ogrom pracy dla wystawców wina, bo najpierw to jest przygotowanie do imprezy, potem obsługa naprawdę mnóstwa gości, aż wreszcie przygotowanie i sprzedaż wina w znacznie większych ilościach niż na co dzień.

Ale jednocześnie  świetny zarobek, oczywiście. Więc nikt nie narzeka :-)

Mając już zawiązane przy kurtkach żółte wstążeczki ruszyliśmy na zwiedzanie i degustację.

Producenci biorący udział w imprezie pięknie dekorują i oświetlają swoje winiarnie, żeby można było do nich z łatwością trafić w ciemny, listopadowy wieczór. Jednak i tak zwykle największe znaczenie ma lokalizacja, winiarnie położone centralnie, przy głównej ulicy mają znacznie więcej gości, niż te w oddali.

W ciągu tych dwu dni degustacji nie udało nam się dotrzeć do wszystkich 19 miejsc.

Chyba jednak, na szczęście…!

Spróbowaliśmy wielu win, jedne były lepsze inne gorsze. Próbowaliśmy młodych, tegorocznych win (niektórych wprost z beczki) i tych starszych, czasem paroletnich, leżakowanych. Pierwszego dnia odwiedziliśmy tylko cztery miejsca, ale drugiego zamierzaliśmy spróbować win w większej ilości winiarni, więc postanowiłam w jednym miejscu degustować tylko  jedną porcję, żeby jakoś przeżyć ten dzień :-) Tym bardziej, że oprócz degustacji wina, mieliśmy zaplanowane na ten weekend dwie kilkudziesięciokilometrowe wycieczki rowerowe!

Wędrówkę po winiarniach zaczęliśmy i skończyliśmy u Michaeli i Guntera, utwierdzając się  w przekonaniu, że ich Sauvignon Blanc i Weissburgunder są absolutnie bezkonkurencyjne.

Podczas wędrówki po winiarniach spotkaliśmy wielu ludzi, niektórych spotykaliśmy parokrotnie, odwiedzaliśmy przecież te same miejsca. Nie zauważyliśmy specjalnie pijanych, poza dosłownie paroma widocznie „wstawionymi” osobami, widzieliśmy najwyżej tylko dobrze wesołych ludzi. Ciekawe, jakby to było w Polsce, gdyby przez dwa dni za około sześćdziesiąt  złotych można było wypić dowolną ilość wina…?

Marcinowy weekend w Weiden już za nami, zadowoleni wróciliśmy do domu z zapasem ulubionego wina.

No i zarezerwowaliśmy pokój na następny rok :-)

Basia