Archwium dla

listopad, 2011

...

Zwykły obiad z ostatniej cukinii i muffinki na deser

Komentarzy - 3

Cóż, każda rzecz ma swój koniec, więc i zapasy naszej ogrodowej cukinii musiały kiedyś  się skończyć…

Dziś wykorzystałam ostatnią i ugotowałam z niej całkiem zwykły obiad, czyli tzw. bigos z cukinii. Danie może nie jest  specjalnie wykwintne, ale  za to bardzo dobre!

Kupiłam w pobliskim sklepie, znanym z dobrych wyrobów, kiełbasę wiejską zwyczajną. Polecono mi ją jako doskonałą do takich dań jak bigos, więc ją kupiłam. Okazała się być fajnie podwędzoną, nietłustą i smakowitą, naprawdę właściwą.

W związku z tym, że moja Córka wyjada głownie kiełbasę z takich dań, muszę zawsze to brać pod uwagę i kupować proporcjonalnie więcej niż normalnie.

Tym razem również tak zrobiłam.

Kiełbasę pokroiłam na niegrube plasterki, podsmażyłam na patelni wraz z posiekaną cebulą. Nie dodawałam żadnego tłuszczu, bo zwykle kiełbasa jest tłusta. Tym razem jednak okazała się naprawdę chuda, ale i tak nie dodawałam tłuszczu.

Do podsmażanej kiełbasy dodałam rozgnieciony czosnek, pokrojonego małego bakłażana,   pokrojone ziemniaki, pokrojoną cukinię i  paprykę. Podlałam nieco wodą i wszystko razem dusiłam na patelni przez chwilę, dodałam puszkę pomidorów bez skórki i przyprawy. Dusiłam całość około 45 minut, aż danie było gotowe, w międzyczasie podlałam jeszcze raz wodą.

A na deser upiekłam muffinki z orzechami, jabłkami i cynamonem Pycha!

Bigos z cukinii


450 g kiełbasy, ale wystarczyłoby pewnie około 300 :-)

1 mały bakłażan ( lub pól większego)

1 cukinia średnia

1 cebula

pól czerwonej papryki

2 nieduże ziemniaki

2 rozgniecione  ząbki czosnku

400 g puszka pomidorów bez skórki

przyprawy: szczypta spora curry, łyżeczka łagodnej papryki mielonej, szczypta chili, 2 łyżki sosu sojowego, 2 łyżeczki cukru, sól

Muffinki z jabłkami, orzechami i cynamonem

12 sztuk

250 g mąki

1 jajko

50 g mielonych orzechów włoskich

2 łyżeczki proszku do pieczenia

150 g kwaśnej śmietany

szczypta soli

65 g oleju roślinnego

150 g cukru

płaska łyżeczka cynamonu

50 g orzechów włoskich posiekanych

1 jabłko spore obrane pokrojone w drobną kostkę

cukier demerara do posypania przed pieczeniem

Rozgrzałam [piekarnik do około 180-190 stopni.

W misce robota wymieszałam wszystkie składniki ciasta oprócz jabłek i siekanych orzechów. Do masy dodałam jabłka i orzechy i wymieszałam delikatnie ale dokładnie.

Masę przełożyłam do formy na muffiny wyłożonej papilotkami, każdą babeczkę posypałam  z wierzchu cukrem demerara. Piekłam około 20-25 minut, aż wyrosły pięknie i zaczęły się lekko rumienić, a patyczek wbity w nie wychodził całkiem suchy.

Smacznego,

Basia

Best Ever Brownie i pieczenie pierników

Komentarzy - 8

Cóż, niestety muszę przyznać się, że zapomniałam Wam napisać o tym, że nastawiłam ciasto na pierniki. A nastawiłam je już parę tygodni temu… A dziś z Córką  upiekłyśmy pierniki, bo przecież za 4 tygodnie już Wigilia! A pierniki muszą mieć czas, żeby zmięknąć i nabrać odpowiedniej piernikowej konsystencji.

Na szczęście w zeszłym roku pisałam o piernikach kilkukrotnie, po raz pierwszy, kiedy nastawiłam ciasto http://www.rozkoszepodniebienia.com/?p=802 , potem kiedy je upiekłam http://www.rozkoszepodniebienia.com/?p=822 a następnie relacjonowałam dekorowanie pierników tuż przed Bożym Narodzeniem http://www.rozkoszepodniebienia.com/?s=lukrowanie+piernik%C3%B3w

W tym roku byłoby to już nudne, prawda?

Dlatego tylko informuję, że temat pierników jest pod kontrolą :-)

A zanim przyjdzie czas na ich lukrowanie polecam upieczenie przepysznego brownie  z dodatkiem ricotty i wiśni.

To jet zmodyfikowany przez moją Córkę przepis pochodzący z książki Brownies autorstwa Lindy Burum.

Piekłam to ciastko po raz pierwszy, ale z pewnością  nie ostatni!

Najlepsze brownie :-)

warstwa serowa:

250 g sera ricotta

1 łyżeczka naturalnej esencji waniliowej

45 g bardzo miękkiego masła

65 g cukru

1 duże jajko

4 łyżeczki mąki ziemniaczanej

do miękkiego masła dodawać stopniowo odsączoną z serwatki  ricottę i miksować, dodać resztę składników i wszystko razem miksować, odstawić.

warstwa czekoladowa:

150 g czekolady gorzkiej 70%

90 g masła

95 g mąki

1/4 łyżeczki sody oczyszczonej

1/4 łyżeczki soli

2 duże jajka

1 łyżeczka naturalnej esencji waniliowej

135 g cukru

200-250 g wydrylowanych wiśni ( użyłam mrożonych, ale rozmroziłam je przed pieczeniem)

rozpuścić czekoladę z masłem w kąpieli wodnej albo w kuchence mikrofalowej (ja rozpuściłam w kuchence mikrofalowej), dokładnie wymieszać i ostudzić. Ubić jajka z cukrem i ciągle ubijając dodać rozpuszczoną czekoladę.  Osobno w misce wymieszać mąkę, sodę oczyszczoną i sól i dodać  ciągle miksując do czekoladowej masy.

Przełożyć 2/3 masy czekoladowej do formy (ja wcześniej wyłożyłam formę o wymiarach ok 20 cm X 30 cm papierem do pieczenia), następnie przykryć równomiernie warstwą ricotty, a na wierzch  równomiernie wylać pozostałą masę czekoladową. Następnie, za pomocą noża, wykonać zygzaki tak, aby masy nie pomieszały się, a jedynie stworzyły biało-czarny wzór. Na wierzch wysypać wiśnie i wcisnąć je nieco w środek (nie wszystkie). Piec w temp. 175 stopni przez około 45-50 minut. Wyjąć, gdy patyczek wbity w ciasto w środkowej części wychodzi z niego suchy.

Smacznego,

Basia

Ziemniaki inaczej

Brak komentarzy

U nas w domu bardzo rzadko je się ziemniaki.

Nie ma specjalnie amatorów tzw.„zwykłych” ziemniaków, czyli takich po prostu gotowanych. Jeśli już je gotuję, to zwykle są to jakieś ziemniaki zapiekane, podsmażane, albo pieczone. Pamiętam kilka ciekawych zapiekanek z ziemniaków, które robiłam  i pewnie chętnie powtórzę je. Teraz zimową porą będzie  dobra okazja do tego. I oczywiście napiszę o tym :-)

A tymczasem coś prostszego niż zapiekanka, a jednocześnie bardzo smacznego.

Jeśli macie ochotę na kartoflaną odmianę to polecam bazyliowe puree ziemniaczane z  pesto i świeżą bazylią oraz puree z pastą z suszonych pomidorów i oregano.

Mogą stanowić dodatek do mięsa, ale obie wersje pyszne są również solo.

Polecam!

Puree ziemniaczane z pesto bazyliowym

ok. 2 porcje

350 g obranych ziemniaków

30 g pesto

20 g utartego parmezanu

kilka listków bazylii  posiekanych

sól

Ziemniaki ugotować do miękkości, odcedzić i rozgnieść na  całkiem gładkie puree.

Dodać pesto, siekaną bazylię, ser, sól i dokładnie wymieszać.

Puree ziemniaczane z pastą z suszonych pomidorów

2 porcje

350 g obranych ziemniaków

20 g suszonych pomidorów

20 g parmezanu

szczypta oregano

sól

odrobina oleju z zalewy pomidorów

Ziemniaki ugotować do miękkości, odcedzić  i rozgnieść na  całkiem gładkie puree.

Pomidory zmiksować (ewent. rozgnieść) i dodać do puree, dodać olej z zalewy, ser i szczyptę oregano, wszystko dokładnie wymieszać.

Smacznego

Basia

Indyk ze szpinakiem

Brak komentarzy

Otwarłam  zamrażarkę, żeby sprawdzić, czym dysponuję i co mogę ugotować na obiad.

Zauważyłam filet z udźca indyka. Pomyślałam, że skoro jest tak zimno i ponuro, ugotuję rozgrzewający krupnik z mięsem z indyka, taką ulubioną w naszym domu wersję krupniku.

Zaraz jednak pomyślałam, że może jednak nie…może coś nowego?

Zajrzałam do „The Silver Spoon” i od razu coś znalazłam!

Filet z udźca indyka faszerowany szpinakiem.

Mój filet był zamrożony, wiec musiałam go najpierw rozmrozić. Nie lubię szybkiego rozmrażania mięsa, takiego w kuchence mikrofalowej, ale jednocześnie nie miałam czasu na pozostawienie mięsa na godziny rozmrażania. Włożyłam  więc zapakowane mięso do ciepłej wody, ciągle dolewając cieplejszej, gdy woda się wychładzała. Dość szybko mięso było rozmrożone i mogłam z niego przygotować danie.

W tym czasie  rozgrzałam piekarnik do około 180 stopni i przygotowałam farsz.

Bułkę podarłam palcami na małe kawałeczki i zalałam białym winem, odstawiłam, żeby nasiąkła.

Szpinak rozmroziłam, na rozgrzanej patelni roztopiłam masło i dodałam posiekaną cebulę i czosnek. Chwilę smażyłam, dodałam namoczoną bułkę, majeranek i dodałam szpinak.  Dusiłam całość jeszcze rozdrabniając widelcem większe kawałki bułki. Dodałam sól i cukier , sporo pieprzu i lekko roztrzepane wcześniej jajko, wymieszałam całość dokładnie i odstawiłam.

Rozłożyłam filet na desce, jak książkę, i lekko rozbiłam tłuczkiem do mięsa.

Masę szpinakową wyłożyłam i rozsmarowałam na płacie mięsa, a potem zwinęłam całość i ułożyłam wolnym brzegiem z brzegu na dole w naczyniu do zapiekania, na dno którego wcześniej wylałam roztopione masło. Na wierzchu zwiniętego mięsa również dałam kilka grudek masła zanim wstawiłam mięso do piekarnika.

Piekłam w piekarniku rozgrzanym do 180 stopni najpierw, przez około 15 minut,  a potem zmniejszyłam temperaturę do 150 stopni (bo musiałam wyjść z domu na około godzinę i bałam się, żeby się nie przypiekło zbytnio…).

W sumie indyk piekł się około godzinę i dwadzieścia minut.

Po wyjęciu z piekarnika leżał jeszcze dobrą chwilę przykryty folia aluminiową i grubym ręcznikiem.

Gdy przestygł trochę pokroiłam go i każda porcję polałam sosem, który wytworzył się podczas pieczenia.

Filet z udźca indyka faszerowany szpinakiem

około 5 porcji

900 g filetu z indyka

250 g szpinaku

gruba kroma pszennego chleba albo spora bułka ( moja ważyła około 100 g)

30 g masła do smażenia cebuli, 20 g  do  naczynia przed pieczeniem, 10 g do położenia na wierzchu

180 ml białego wina

cebula

2 rozgniecione ząbki czosnku

1 łyżeczka cukru

sól

pieprz

spora szczypta majeranku

Smacznego,

Basia

Martiniloben czyli Marcinowe święto wina w Burgenlandzie

Brak komentarzy

Miałam ostatnio okazję i ogromną przyjemność uczestniczyć w Martiniloben, tradycyjnym i niezwykle ciekawym wydarzeniu w Burgenlandzie, czyli w winiarskim regionie wschodniej Austrii, nad jeziorem Nezyderskim. Pisałam Wam już kiedyś o naszej (mojej i mojego Męża) sympatii do tego miejsca, gdzie lubimy jeździć na rowerze i popijać miejscowe wino.

Wielokrotnie słyszeliśmy o tym wydarzeniu, które corocznie jest tu organizowane w listopadzie i przyciąga mnóstwo amatorów wina z całej Austrii, a nierzadko też z sąsiednich krajów. Nigdy jednak do tej pory nie udało nam się tego zobaczyć. Dopiero w tym roku po raz pierwszy przyjechaliśmy na Martiniloben  do Weiden am See, niewielkiej miejscowości, właściwie austriackiej wsi, gdzie zawsze zatrzymujemy się, przyjeżdżając do Burgenlandu i gdzie zaprzyjaźniliśmy się z uroczym małżeństwem Michaelą i Gunterem, jednymi z tutejszych producentów wina.

W większości miejscowości położonych wokół jeziora Nezyderskiego w jeden lub dwa weekendy listopada  ( w Weiden to był 4, 5 i 11 i 12 listopada) miejscowi producenci organizują wspólnie degustację wyprodukowanych przez siebie win, połączoną ze sprzedażą. W piątek i sobotę jest degustacja, a niedziela przeznaczona jest na robienie winnych zakupów. Oczywiście zakupy można też robić zarówno w piątek, jak i w sobotę, jeśli jest się już zdecydowanym. W tym roku w Weiden uczestniczyło w tym wydarzeniu 19  producentów.

Z tej okazji zostały wydrukowane specjalne ulotki z wykazem i lokalizacją wszystkich przystępujących do degustacji producentów.

Chętni do próbowania kupowali za 30 euro od osoby „wejściówkę”, która upoważniała do nielimitowanej degustacji wina u wszystkich wystawców. W ramach tych 30 euro dostawali też kupon wart 15 euro na zakup wybranego przez siebie wina oraz drugi kupon na porcję tradycyjnej zupy z gęsi, której można było spróbować w siedzibie miejscowej informacji turystycznej. Na zewnątrz biura przygotowano stoły, ławy i gazowe ogrzewacze, żeby można było przyjemnie i w cieple posilić się naprawdę pyszną zupą i wypić kieliszek młodego wina, już nie tak pysznego, jak zupa…

Na znak, że się jest uczestnikiem tej imprezy otrzymywało się okolicznościową żółtą tasiemkę, którą trzeba było sobie założyć w widocznym miejscu, żeby być łatwo „wylegitymowanym” :-)

W związku z tym wydarzeniem pokoje w pensjonatach w tym regionie są zarezerwowane na wiele miesięcy naprzód, a niektórzy zapobiegliwi goście po prostu rezerwują sobie miejsca od razu na następny rok. Kiedy we wrześniu sprawdzaliśmy dostępność pokoi, właściwie wszystko było już zajęte. Zdecydowaliśmy więc pojechać  camperem! I tak też zrobiliśmy, to była nasza pierwsza taka wyprawa, ale to temat na osobną opowieść :-)

Przyjechaliśmy około 19,00 w piątek do Weiden i od razu odwiedziliśmy Michaelę i Guntera. U nich w piwnicy, gdzie sprzedają wino był tłum degustujących gości. Właściciele za kontuarem zastawionym butelkami przygotowanego do degustacji wina, nalewali gościom z uśmiechem wino do kieliszków, a koleżanki Michaeli przygotowywały kolejne tace malutkich kanapeczek i koreczków.

Te listopadowe weekendy, to ogrom pracy dla wystawców wina, bo najpierw to jest przygotowanie do imprezy, potem obsługa naprawdę mnóstwa gości, aż wreszcie przygotowanie i sprzedaż wina w znacznie większych ilościach niż na co dzień.

Ale jednocześnie  świetny zarobek, oczywiście. Więc nikt nie narzeka :-)

Mając już zawiązane przy kurtkach żółte wstążeczki ruszyliśmy na zwiedzanie i degustację.

Producenci biorący udział w imprezie pięknie dekorują i oświetlają swoje winiarnie, żeby można było do nich z łatwością trafić w ciemny, listopadowy wieczór. Jednak i tak zwykle największe znaczenie ma lokalizacja, winiarnie położone centralnie, przy głównej ulicy mają znacznie więcej gości, niż te w oddali.

W ciągu tych dwu dni degustacji nie udało nam się dotrzeć do wszystkich 19 miejsc.

Chyba jednak, na szczęście…!

Spróbowaliśmy wielu win, jedne były lepsze inne gorsze. Próbowaliśmy młodych, tegorocznych win (niektórych wprost z beczki) i tych starszych, czasem paroletnich, leżakowanych. Pierwszego dnia odwiedziliśmy tylko cztery miejsca, ale drugiego zamierzaliśmy spróbować win w większej ilości winiarni, więc postanowiłam w jednym miejscu degustować tylko  jedną porcję, żeby jakoś przeżyć ten dzień :-) Tym bardziej, że oprócz degustacji wina, mieliśmy zaplanowane na ten weekend dwie kilkudziesięciokilometrowe wycieczki rowerowe!

Wędrówkę po winiarniach zaczęliśmy i skończyliśmy u Michaeli i Guntera, utwierdzając się  w przekonaniu, że ich Sauvignon Blanc i Weissburgunder są absolutnie bezkonkurencyjne.

Podczas wędrówki po winiarniach spotkaliśmy wielu ludzi, niektórych spotykaliśmy parokrotnie, odwiedzaliśmy przecież te same miejsca. Nie zauważyliśmy specjalnie pijanych, poza dosłownie paroma widocznie „wstawionymi” osobami, widzieliśmy najwyżej tylko dobrze wesołych ludzi. Ciekawe, jakby to było w Polsce, gdyby przez dwa dni za około sześćdziesiąt  złotych można było wypić dowolną ilość wina…?

Marcinowy weekend w Weiden już za nami, zadowoleni wróciliśmy do domu z zapasem ulubionego wina.

No i zarezerwowaliśmy pokój na następny rok :-)

Basia

Krem z brokułów i cukinii z dodatkiem sera pleśniowego

Komentarzy - 4

Ostatnio  często gotuję żółte i zielone zupy. Żółte  w związku z sezonem na dynie, a zielone z zapasów ogrodowej cukinii.

Przed zapowiadanymi parę tygodni temu przymrozkami, zebrałam wszystkie, nadające się do zebrania cukinie i odłożyłam do spiżarki.

Niestety, zostało wiele maleńkich owoców cukinii, które nie nadawały się jeszcze do zebrania. Szkoda. Ale i tak udało się ich zgromadzić sporą ilość, która na pewno wystarczy na parę tygodni. Przecież nie będziemy jeść ich codziennie!

Dziś jednak znów sięgnęłam do tych zapasów i ugotowałam krem z brokułów i cukinii z dodatkiem sera pleśniowego.

Jeśli nie lubicie pleśniowych serów, to można dać inny ostry ser, ale koniecznie taki, który się w zupie rozpuści (np. gruyere), a nie będzie ciągnął jak guma do żucia.

Albo można po prostu z sera zrezygnować.

Mnie jednak taki pleśniowy ser w tej  zupie bardzo się podoba :-)

Krem z brokułów i cukinii

około 3 porcje

1 brokuł podzielony na różyczki

nieduża cukinia lub pół większej

nieduża cebula

1-2 ząbki czosnku

garść świeżych listków oregano

szczypta suszonego oregano

łyżeczka ekologicznego bulionu warzywnego na bazie soli morskiej

1-2 łyżki oliwy

około 50- 70 g miękkiego sera pleśniowego ( dałam Lazur) startego na grubej tarce lub inaczej rozdrobnionego (można trochę zachować do posypania gotowej zupy przed podaniem)

sól według uznania

łyżeczka cukru

odrobina octu winnego białego

Na patelni poddusiłam na oliwie cukinię z cebulą i rozgniecionym czosnkiem, gdy były miękkie dodałam około szklanki wody, suszone oregano, bulion w proszku i dusiłam jeszcze przez chwilę.

W osolonej wodzie ugotowałam lekko różyczki brokuła (tak by nie stracił  ładnego koloru).

Uduszoną cukinię wraz z sosem, listki świeżego oregano i ugotowane i odcedzone różyczki brokuła wrzuciłam do malaksera i zmiksowałam.

Dodałam świeżo przegotowanej wody, bo zupa była  jeszcze zdecydowanie za gęsta (po dodaniu wody uzyskałam około litra dość gęstej, kremowej zupy). Do gorącej zupy dodałam rozdrobniony ser i przez chwilę mieszałam, aż rozpuścił się całkowicie. Doprawiłam sola, cukrem, octem winnym.

Smacznego,

Basia

Kaczka z figami i czerwonym winem

Komentarzy - 2

Moja Córka ostatnio ciągle powtarza, że nudne jest to co gotuję.  Być może fakt, że mam naprawdę mało czasu sprawia, że ostatnio mniej wymyślam potraw i mniej poszukuję nowych pomysłów…

Żeby się trochę zrehabilitować zaproponowałam ugotowanie kaczki z figami. W przepisie, który znalazłam w należącej do mojej Córki książce „Księga smaków świata” do przyrządzenia sosu do kaczki użyto między innymi porto. Ja nie miałam porto, użyłam po prostu czerwonego półsłodkiego wina i odrobiny cukru demerara.

Wspomniana książka z przepisami kulinarnymi nie należy do szczególnie rzetelnych, dlatego nie trzymałam się opisanej receptury, tylko zaufałam intuicji :-)

Kaczka z figami i winem

dla około 8 osób

5 piersi z kaczki i 2 nogi (chciałam kupić same piersi, ale było ich tylko 5 w sklepie, więc na wszelki wypadek kupiłam jeszcze 2 nogi)

około 600 ml wina czerwonego półsłodkiego (albo słodkiego, wtedy nie trzeba już dodawać cukru)

łyżka cukru demerara

oliwa i masło do smażenia

sól i świeżo zmielony pieprz

500 ml bulionu drobiowego ( ja dałam ekologiczny bulion z drobiu)

garść posiekanych liści świeżej bazylii

około 750 g świeżych fig przekrojonych na ćwiartki.

Piekarnik nagrzać do około 170 stopni.

Na patelni  rozgrzać kilka łyżek oliwy i łyżkę masła.

Skórę na częściach kaczki ponacinać  w kratkę uważając, żeby nie ponacinać mięsa.

Każdy kawałek skropić winem, natrzeć solą i pieprzem i posypać siekaną bazylią.

Na patelni obsmażyć na brązowo z obu stron części kaczki, a potem przenieść je na blachę do pieczenia. Blachę wstawić do piekarnika i piec około 1,5 godziny.  Tłuszcz, na którym smażyła się kaczka odlać, ewentualnie usunąć z niego przypalone kawałki bazylii i odstawić. Wino wlać do garnka, zagotować, a następnie gotować przez około 20 minut, aż ilość zredukuje się do około połowy.

Na patelni na około łyżce lub  dwóch masła poddusić pokrojone figi, gdy lekko zmiękną zdjąć z kuchenki i odstawić.

Na patelnię z tłuszczem po smażeniu kaczki wlać zredukowane wino, dodać bulion i jeszcze razem chwilę gotować, aż sos nieco zgęstnieje. Doprawić cukrem. Dodać figi wraz z sosem, który utworzył się pod nimi w trakcie krótkiego duszenia.

Gotową kaczkę wyjąć z piekarnika i  pokroić na mniejsze części, to znaczy piersi na plastry, a jeśli będą nogi, tak jak u nas, to nogi po prostu przekroić tak, jak się to da zrobić 😉

Kaczkę ułożyć na talerzu wyłożyć na nią figi i całość polać sosem.

Smacznego,

Basia

Facebook

Likebox Slider for WordPress