Archwium dla

sierpień, 2012

...

Zupa z cukinią, pomidorami, fasolką szparagową i parmezanem

Brak komentarzy

Dziś prosta, ale pyszna zupa. Dawno nie zanudzałam Was potrawami z cukinii, więc mogę zrobić  to dziś z czystym sumieniem :-)

A w ogóle, to zupa jest z cukinią, a nie z samej cukinii.

Teraz, kiedy moje cukinie dojrzewają jak szalone, zupełnie nie mogę sobie wyobrazić, co to będzie, jak się skończy na nie sezon? Będzie chyba smutno…

Tymczasem jedzmy zupę z cukinii!

 

Zupa z cukinią, pomidorami i fasolka szparagową

ok. 4 porcje

 

1 duży ziemniak pokrojony na plasterki (albo 2 mniejsze)

2-3 ząbki czosnku pokrojone na cienkie plasterki

cebula posiekana

2-3 małe cukinie albo jedna średnia cukinia pokrojona w kostkę albo grubsze plasterki

kilka łyżek oliwy

około 500 g pomidorów obranych ze skórki i zmiksowanych

spora garść fasolki szparagowej (pozbawionej ewentualnych włókien) pokrojonej na mniejsze kawałki

sól

pieprz

łyżka cukru( najlepiej demerara)

listki świeżego oregano, albo natka pietruszki (w zależności od upodobań).

utarty  Parmezan ( może być też Pecorino Romano albo inny dobry, ostry i twardy ser)

 

W garnku rozgrzać oliwę, wrzucić cebulę i smażyć, nie pozwalając, żeby się przyrumieniła, jedynie zeszklić. Dodać posiekany czosnek i ziemniaki (oraz pietruszkę, jeśli jej używacie) i przez chwilę razem dusić. Dodać fasolkę i sok z pomidorów, posolić, dodać cukier oraz  pieprz. Gotować razem przez około 10 minut. Dodać pokrojoną cukinię  i wlać tyle wody, żeby zakryła warzywa z lekkim zapasem. Gotować do chwili, kiedy ziemniaki i fasolka będą miękkie, ale nie będą rozgotowane.

Gotową  zupę ewentualnie jeszcze przyprawić, dodać listki oregano, każdą porcję posypać utartym serem i podać ze świeżym pieczywem.

 

Smacznego,

 

Basia

 

 

 

 

 

 

Ogrodowe uprawy i torcik z malinami na imieniny

Komentarzy - 2

Nasze tegoroczne uprawy ogrodowe są naprawdę imponujące!  Codziennie przynoszę z ogrodu nowe, żółte i zielone cukinie, mamy własną rukolę i bazylię, a nawet fasolkę szparagową i marchewkę. Zaczynają dojrzewać dynie, już jedną, naprawdę wielką, przyniosłyśmy z Córką z ogrodu, waży chyba ze 20 kilogramów! A kolejne dojrzewają. Zaczynają czerwienić się pomidory. Pierwsze już zerwałam, a jutro pewnie następne będą już gotowe do zerwania. Ciekawe, czy zanim zrobi się chłodno zdążą dojrzeć papryki, bo są jeszcze całkiem małe?

 

 

Naprawdę jestem dumna z tych naszych upraw, bo przecież do tej pory w ogóle nie zajmowałam się ogrodnictwem i szczerze powiedziawszy, w ogóle się na tym nie znam :-)

W tym roku pięknie obrodziła nasza renkloda ulena i zrobiłam kilka słoików dżemu śliwkowego. Przyda się zimą do wypieków :-)

Niestety mało jest w naszym ogrodzie malin w tym roku, ale na szczęście można z łatwością kupić piękne maliny i zajadać do woli.

Kupiłam więc 2 duże opakowania i zrobiłam Mężowi torcik z malinami na imieniny.

Zdecydowałam się na taki deser, który mój Mąż bardzo zawsze lubił, a od  dawna go nie robiłam. Chyba o nim po prostu zapomniałam…

To jest taki deser, który nauczyłam się robić wiele lat temu od moich znajomych, sióstr Joanny i Basi.  W moim notesie z przepisami deser ten zatytułowany jest ich nazwiskiem. Wiem, że Joanna czasem tu zagląda, dlatego pozdrawiam  obie serdecznie,  jeśli  to teraz czyta 😉

Torcik przygotowuje się z budyniu ugotowanego z mleka, cukru i żółtek. Wystudzony budyń miksuje się z miękkim masłem. Można do takiej masy dodawać przeróżne owoce, w zależności od sezonu: truskawki, maliny czy drylowane wiśnie. Zimą można też dawać mrożone owoce.

Zapamiętałam, że trzeba bardzo uważać, żeby podczas gotowania budyniu jajka się nie ścięły. No i żeby budyń się nie przypalił. Wielokrotnie miałam z tym problemy…

Dlatego tym razem wypróbowałam trochę inny sposób i  kolejność czynności, niż w oryginalnym przepisie.

Ubiłam robotem żółtka z cukrem na gęstą pianę, zagotowałam mleko. Gorące przelałam do miski z ubitymi żółtkami i dalej miksowałam. Potem przelałam masę jajeczno-mleczną do miski i wstawiłam do kuchenki mikrofalowej, żeby budyń zgęstniał. Włączałam na kilkanaście sekund, potem wyłączałam, otwierałam drzwiczki i mieszałam, znów na  kilkanaście sekund włączałam kuchenkę mikrofalową. I tak parę razy, aż budyń był puszysty i gęsty. Wyjęłam z kuchenki mikrofalowej i zostawiłam do wystygnięcia (można to robić również ustawiając miskę z budyniem w gorącej kąpieli, można próbować stawiać po prostu garnek na kuchni).

Ubiłam masło na krem, stopniowo, bardzo powoli  dodawałam wystudzony budyń do ciągle miksowanego masła. Tu trzeba bardzo uważać, żeby masa się nie ścięła Podstawową sprawą jest dobrej jakości masło i jednakowa temperatura masła i budyniu. U mnie temperatura  była podobna, ale masło, mimo zapewnień sprzedającej pani, niestety  chyba musiało mieć zbyt dużo wody w sobie, bo trochę się ścięło.

Do masy maślano-budyniowej dodałam również 2 łyżeczki mojej ulubionej pasty waniliowej produkcji Nielsen-Massey. Można oczywiście dać po prostu esencję waniliową.

Tortownicę wyłożyłam papierem do pieczenia. Ułożyłam spód z biszkoptów, ułożyłam z nich również ”palisadę” dookoła brzegu.

Zmiksowałam maliny z 3 łyżkami cukru, następnie przetarłam mus przez sito.

Spód biszkoptowy posmarowałam mniej więcej połową musu, położyłam na nim warstwę malin. Następnie położyłam całość kremu budyniowego i wyrównałam wierzch. Posmarowałam górę resztą musu i ułożyłam na wierzchu maliny. Torcik wstawiłam do lodówki, żeby całość stężała.

Torcik wg. Joanny i Basi

1 szklanka mleka ( dałam 250 ml)

1/2 szklanki cukru ( dałam 125 g)

6 żółtek

250 g masła

2 łyżeczki pasty z wanilii (lub odpowiednia ilość esencji waniliowej)

 

1 1/2  dużego opakowania malin, z tego 1/2 opakowania zmiksować z 3 łyżkami cukru na mus, reszta malin do posypania na biszkoptach posmarowanych musem i podobnie na wierzchu torciku.

 

 

Smacznego,

Basia

 

 

Bakłażan na długowieczność

Brak komentarzy

Do ugotowania dzisiejszego dania zainspirowała mnie książka, którą dostałam parę dni temu od mojej Siostry i  właśnie zaczęłam ją czytać.

„W miasteczku długowieczności. Rok przy włoskim stole” autorstwa Tracey Lawson, to  dwanaście miesięcy z życia Campodimele, włoskiego miasteczka położonego w połowie drogi między Rzymem i Neapolem, w którym średnia długość życia mieszkańców wynosi 95 lat. Autorka, brytyjska dziennikarka, pojechała tam żeby zgłębiać tajemnicę wspomnianej długowieczności mieszkańców miasteczka. Niewątpliwie ogromną (a pewnie  nawet najważniejszą) rolę  gra w niej dieta i tryb życia mieszkańców Campodimele.

Książka, która jest pięknym portretem miejsca i  mieszkańców tego włoskiego miasteczka, zawiera również wiele ciekawych przepisów na dania przez nich jedzone.

Choć zaczęłam dopiero czytać tę książkę, nie mogłam się powstrzymać, żeby zajrzeć do niej głębiej i zobaczyć więcej przepisów.

Spodobał mi się jeden z pomysłów na bakłażany i postanowiłam wykorzystać go do dzisiejszej kolacji, wprowadzając naprawdę niewielkie zmiany :-)

Bakłażany z parmezanem i mozzarellą

porcja dla 2 osób

 

1 średni bakłażan pokrojony w plastry o grubości około 0,8-1 cm

parę łyżek mąki

1 nieduża cebula posiekana

ok 200 g pomidorów krojonych ( dałam takie przyprawione bazylią i czosnkiem, ale najlepiej by było dać domowy sos zrobiony z pomidorów)

2 spore ząbki czosnku

około 1/2 łyżeczki suszonego oregano

oliwa do smażenia

sól, szczypta cukru do smaku

pieprz

100 g mozzarelli pokrojonej w cienkie plastry

około 50 g utartego parmezanu albo pecorino romano

świeże listki oregano

 

Rozgrzać piekarnik do około 180 stopni.

Plastry bakłażana obtoczyć w mące, a następnie smażyć na rozgrzanej oliwie, aż będą złote. Odstawić, najlepiej położyć na papierze, żeby wchłonął tłuszcz.

Na patelni zeszklić na oliwie cebulę, nie podsmażać. Dodać krojone pomidory, oregano, czosnek rozgnieciony i pieprz. Przyprawić solą i cukrem.

Do niedużego naczynia do zapiekania na dno dać nieco sosu pomidorowego, następnie ułożyć warstwę plastrów bakłażana. Polać połową sosu, posypać parmezanem (zostawić na jeszcze jedną warstwę i odrobinę na posypanie po wierzchu) położyć połowę plastrów mozzarelli. Położyć drugą warstwę bakłażana, potem znów sos, parmezan i mozzarellę na wierzch. Posypać listkami oregano i wstawić do piekarnika na około 30. Posypać pozostałym parmezanem i zapiekać jeszcze około 10 minut, aż ser będzie złocisty. Po wyjęciu z piekarnika odstawić na 10-15 minut i podać posypane świeżymi listkami oregano.

Danie jest raczej delikatne i nie jest bardzo słone, więc jeśli lubicie bardziej pikantne i słone, to można dodać chili do sosu pomidorowego i posolić plastry bakłażana.

Bardzo polecam, smacznego!

 

Basia

 

 

 

 

 

 

 

Lody borówkowe i czekoladowe

Komentarzy - 2

Lody domowej produkcji, przygotowane metodą niewymagającą mieszania, stały się u nas w domu hitem sezonu.

Robiłam je już z czarnymi porzeczkami, o czym pisałam, potem były truskawkowe, a teraz borówkowe i czekoladowe z nutą kawy (te czekoladowe specjalnie dla mojego Męża).

To jest naprawdę najprostsza i najszybsza w przygotowaniu, a jednocześnie niezwykle smaczna wersja lodów.

Borówkowe mają do tego zniewalający kolor!

Szczerze polecam ten deser, bo niewielkim nakładem pracy można mieć pyszną przyjemność w zamrażarce, dostępną potem na zawołanie.

U nas w domu wszyscy się już przyzwyczaili, że zawsze, gdy sięgną do zamrażarki, znajdą tam coś dobrego… :-)

 

Lody borówkowe (czyli jagodowe)

 

4 jajka

150 g cukru ( 100+50)

250 g borówek

400 ml śmietanki kremówki

 

Jajka ubijać ze 100 g cukru, aż masa będzie puszysta. Ja to robię, tak jak pisałam poprzednio, przy użyciu robota, zostawiam na dłuższą chwilę pracujący robot i masa jest bardzo puszysta i gęsta ( można tez, jak ktoś lubi tę metodę, ubijać  w gorącej kąpieli, jak masa zgęstnieje odstawić do wystygnięcia).

W blenderze zmiksować borówki z resztą cukru i odstawić.

Śmietankę ubić na sztywno i odstawić.

Do gęstej i puszystej masy jajecznej dodawać stopniowo borówki i śmietankę i ciągle ubijać. Gotową masę lodowa przełożyć do formy wyłożonej folią do żywności, dokładnie zawinąć folią formę i wstawić do zamrażarki. W zależności od temperatury panującej w zamrażarce i od kształtu formy, zamrażanie trwa od paru do kilku godzin.

Ja mrożę w „keksówkach”, czyli podłużnych formach i kroję potem te lody na plastry.

Można również zamrozić w pudełku i nabierać lody gałkownicą.

 

Lody czekoladowe z nutą kawy

( to jest trochę mniejsza porcja niż borówkowych)

 

3 jajka

100 g cukru

300 ml śmietanki

2-3 łyżeczki kawy rozpuszczalnej

150 g czekolady gorzkiej ( min 70 % kakao)

2-3 łyżki wódki

 

Jajka ubić z cukrem (jak wyżej).

Do śmietanki dodać kawę i ubić na sztywno.

Czekoladę rozpuścić w gorącej kąpieli albo w kuchence mikrofalowej, przestudzić nieco.

Do masy jajecznej dodawać rozpuszczoną czekoladę i ciągle miksować, dodać śmietankę i dalej miksować, aż masa lodowa będzie jednorodna. Dodać alkohol i jeszcze przez chwilę miksować. Gotową masę przełożyć, do formy, jak w przepisie powyżej.

 

 

Smacznego,

 

Basia

 

 

 

 

 

 

 

Szybki chleb z cebulą, orzechami i słonecznikiem

Brak komentarzy

 

Zazwyczaj kupuję pieczywo w naszych ulubionych piekarniach. Kupuję więcej, część zamrażam, a potem wyjmuję z zamrażarki, kiedy jest potrzeba.

Jeśli to są bułki, to przed podaniem wstawiam- takie już rozmrożone- do nagrzanego piekarnika, żeby były pysznie chrupiące.

Może niektórzy skrzywią się na pomysł jedzenia bułek, że niezdrowe i tym podobne…

Ale dla mnie sobotnie czy niedzielne śniadanie musi  właśnie takie gorące i chrupiące bułki zawierać. I już!

Czasem jednak zdarzy się, że zapasy zamrażarkowe skończą się  nieoczekiwanie i wtedy muszę poradzić sobie inaczej.

W zależności od okoliczności, piekę wtedy jakieś domowe pieczywo: focaccie, orientalne chlebki albo jakiś chleb.

Tym razem to był szybki chleb z dodatkiem podsmażonej cebuli, orzechów i słonecznika.

Szybki, bo z dodatkiem proszku do pieczenia i sody, a nie z drożdżami, czy zakwasem, więc niewymagający rośnięcia.

Taki chleb można naprawdę mieć szybko, właściwie tylko tyle czasu potrzeba, ile zabiera pieczenie go, czyli około 45-50 minut

A do środka można przecież dodać, co dusza zapragnie!  Utarty ser, posiekane suszone pomidory, oliwki, szynkę, zioła, czy co tam Wam przyjdzie do głowy.

 

 

Szybki chleb  z cebulą, orzechami włoskimi i słonecznikiem

 

250 g mąki pszennej

200 g mąki pszennej  razowej

1 łyżka proszku do pieczenia

1/2 łyżeczki sody oczyszczonej

2 jajka

50 g oliwy

1 cebula posiekana i podsmażona na oliwie

50 g posiekanych orzechów włoskich

50 g ziaren słonecznika

250 g jogurtu naturalnego

1 łyżka cukru demerara

sól- ilość według uznania, ja dałam około 1 łyżeczki.

Jeśli do środka dacie ser, suszone pomidory, szynkę czy oliwki, to wtedy trzeba uważać z solą.

 

Rozgrzać piekarnik do około 180 stopni.

Na oliwie podsmażyć, ale nie przypalić, posiekaną cebulę. Odstawić do wystygnięcia.

Wymieszać lub zmiksować (ja użyłam robota kuchennego, jak zwykle)  mąkę z proszkiem i sodą, oliwę, jajka, cukier, sól, jogurt.

Do ciasta dodać cebulę, orzechy i słonecznik, znów wymieszać dokładnie.

Przełożyć do formy wyłożonej papierem do pieczenia, wyrównać na wierzchu, posypać słonecznikiem, sezamem albo siemieniem lnianym (ja dałam właśnie siemię) i wstawić do piekarnika. Piec około 50 minut, aż chleb wyrośnie wysoko, będzie rumiany z wierzchu i w środku upieczony (sprawdzić koniecznie patyczkiem).

Wyjąc i wystudzić.

Doskonale smakuje jako baza do kanapki, ale też zupełnie solo. Albo posmarowany  masłem albo polany dobrą oliwą!

Smacznego,

 

Basia

Facebook

Likebox Slider for WordPress