Archwium dla

czerwiec, 2010

...

Arbuz i feta

Brak komentarzy

Zauważyłam  ostatnio jakieś arbuzowe szaleństwo. Wszędzie można  kupić  arbuzy i są całkiem tanie.

Ja nie jestem ich specjalnym amatorem , chyba że to są egipskie arbuzy w Egipcie. To tak!

Kiedyś rozpisywałam się tu na temat wyższości egipskich owoców nad wszystkimi innymi. I nie zmieniłam zdania.  Nawet arbuzy, za którymi nie przepadam gdzie indziej, z ogromną rozkoszą jem tam. Są  pięknie, głęboko czerwone, obłędnie słodkie, bardzo soczyste  i niesamowicie aromatyczne.

Te dostępne w Polsce, niestety takie nie są.

Ale przyszło mi do głowy, że wiele razy pewna  moja  Znajoma  zachęcała mnie do spróbowania sałatki z arbuzem. Ona była nią zachwycona.

Przyznam, że jakoś nie przekonało mnie wtedy połączenie arbuza z fetą w tej sałatce i jeszcze do tej pory nie zdecydowałam się na  jej zrobienie.

No i teraz przypomniałam sobie o niej,  pomyślałam że w sumie mogę spróbować.

Nie pamiętałam dokładnie, co moja Znajoma  do tej sałatki  dawała, więc zrobiłam po swojemu.

Myślę, że można polecić takie danie spragnionym lekkiego i jednocześnie orzeźwiającego jedzenia.

Słodki  i soczysty arbuz (nawet ten tutejszy :-) )ze słoną fetą i octem balsamicznym tworzą ciekawe połączenie.

Sałatka z arbuzem, fetą , octem balsamicznym i czarnymi oliwkami.

dla 2-3 osób

¼ średniego arbuza, zimnego (lepiej lodowatego) pokrojonego w kostkę i pozbawionego pestek

garść sałaty lodowej pokrojonej (opcja)

100-120g greckiej fety pokrojonej w kostkę

garść czarnych oliwek

cebula biała lub czerwona(ładniej!) pokrojona w piórka

oliwa extra vergine

pieprz świeżo zmielony

ocet balsamiczny

posiekane liście świeżej bazylii lub mięty ( ja wolę bazylię, ale z miętą jest bardziej orzeźwiająco)

Arbuza, fetę, cebulę, oliwki  i ewentualnie sałatę lodową wymieszać  delikatnie w misce.

Skropić octem balsamicznym, oliwą , posypać pieprzem i wybranymi  świeżymi ziołami.

Basia

Sałatka z wędzonym łososiem na letni lunch

Brak komentarzy

Kiedy jest cudnie ciepło i słonecznie  lunch czy obiad musi być lekki.

Idealna na taki letni posiłek jest w takim razie sałatka.

Niekwestionowaną zaletą sałatek jest niesamowita łatwość ich przygotowania i nieograniczone możliwości łączenia składników.

Cóż , wszystko zależy od nas i naszej kreatywności ;-).

Zachęcam Was do eksperymentowania, bo w sałatce naprawdę można połączyć wszystko z wszystkim bez obawy, że coś  nie wyjdzie. Oczywiście,  jeśli  tylko mamy ochotę na takie połączenie.

Można dodawać kawałki upieczonych czy grillowanych mięs, drobiu czy ryb, które pozostały z poprzedniego dnia ( oczywiście, jeśli  przez ten cały czas przebywały w lodówce!), różne sery- utarte czy pokruszone, warzywa świeże i grillowane( na przykład bakłażan  czy cukinia), grzanki, suszone pomidory i wiele, wiele innych produktów, które mamy w lodówce.

Dzisiaj przygotowałam sałatkę z wędzonym łososiem.

Niewiele było w niej „konkretnych” składników, zasadnicze to sałata lodowa , sos i wędzony  łosoś.

Ale dzięki drobnym ilościom innych dodatków sałatka robi wrażenie urozmaiconej.

Polecam.

Sałatka z wędzonym łososiem, sałatą lodową i różowym sosem

na 1 porcję obiadową

2 garście sałaty lodowej pokrojonej

kilkanaście listków rukoli (opcja)

1 mała młoda marchewka obrana i utarta na grubej tarce

siekana dymka do posypania całości ( około 1 łyżki)

parę oliwek czarnych do przełamania monotonii kolorystycznej :-) ( opcja)

1 mały ogórek świeży obrany i pokrojony na plasterki lub wg uznania

50 g wędzonego łososia pokrojonego w paski

łyżka utartego na grubej tarce sera cheddar ( lub innego ostrego)

pieprz świeżo zmielony

sos różowy ( spora łyżka majonezu wymieszanego z łyżką słodko-ostrego sosu chili i małą łyżeczką ketchupu. Chętni mogą sobie to posolić, bo sos jest dość słodki. Jednak w związku z tym, że łosoś jest  wystarczająco słony,  ja nie dodaję soli do  tego sosu. Używam niezmiennie majonezu Dekoracyjnego Winiary)

cytryna do dekoracji i do przyprawienia dla chętnych

Sałatę lodowa ułożyłam na talerzu, na niej marchewkę utartą, ogórka.

Następnie położyłam kawałki łososia i  rukolę.

Całość polałam sosem, posypałam dymką, posypałam pieprzem i  utartym serem.

Na końcu położyłam oliwki  i… gotowe!

Wycieczka rowerowa

Brak komentarzy

Dziś będzie mało kulinarnie.

Od dawna chciałam  Wam opowiedzieć o naszej przygodzie burgenlandzkiej, ale ciągle były inne tematy.

Tym razem jest dobra okazja, bo właśnie tam byliśmy z Mężem i temat jest „świeży”.

Burgenland to najbardziej wysunięty na wschód związkowy kraj austriacki, biegnący wąskim pasem wzdłuż granicy austriacko-węgierskiej i sięgający od Słowacji aż do granicy słoweńskiej.

Trafiliśmy tam po raz pierwszy parę lat temu, kiedy chcieliśmy pojeździć gdzieś na rowerach,  nie obawiając się o utratę życia lub zdrowia.

Tak właśnie trafiliśmy do Burgenlandu, nad Jezioro Nezyderskie. Dosłownie około 30 km od Bratysławy.

Doskonałe austriackie trasy narciarskie są powszechnie znane, trasy rowerowe w Austrii są pewnie mniej znane w Polsce. Są jednak rewelacyjne!

Rowerzysta może oczekiwać  tu doskonale oznakowanych szlaków rowerowych, bardzo dobrych nawierzchni  i  traktowania na drodze jak  przysłowiowej „świętej krowy”.

Wokół Jeziora Nezyderskiego ( stepowego jeziora ze słoną wodą!) jest wiele tras rowerowych krótszych i dłuższych, które można łączyć i dzielić w zależności  od  upodobań czy możliwości rowerzystów.

Gdy jeżdżę na rowerze,  ważne jest dla mnie to, żeby  można było wybrać takie trasy, które stanowią jakby kółko, nie wiodą tym samym szlakiem tam i z powrotem.

I to jest tam możliwe!

Tras jest naprawdę wiele,  na każdą okoliczność.

Ja najbardziej lubię tę wokół jeziora. Ale to jest  wyprawa na cały dzień, bo jakby nie mierzyć wychodzi minimum 120 km.

Trasa nie jest trudna, raczej nizinna z pagórkami, ale 120 kilometrów zawsze robi swoje.

Tym bardziej, że jak to bywa w rejonach uprawiania kitesurfingu (a Jezioro Nezyderskie jest  właśnie znanym europejskim centrum kitesurfingu) permanentnie  wieją tam silne wiatry, które choć pożądane przez surferów są jednocześnie znienawidzone przez rowerzystów.  Wiejący w twarz  silny wiatr (niemal spychający z roweru) sprawia, że po 120 kilometrach czujesz się jak po 240.

Ale co tam wiatr, najważniejsze, że Burgenland to kraina winem płynąca! Wokół jeziora , jak okiem sięgnąć, wszędzie  rozciągają się winnice.  Dla miłośnika wina, jakim jestem, to raj na ziemi!

Zatrzymujemy się tu i tam, podczas wycieczki , żeby cos przekąsić. Najbardziej lubimy taką gospodę we wsi  blisko miejsca gdzie nocujemy, stamtąd mamy już tylko kilkanaście kilometrów. Tam zwykle zatrzymujemy się na kolację, może nie jakąś wyszukaną, ale po całym dniu pedałowania  nie w głowie nam grymaszenie. Talerz wiejskich wędlin, doskonały chleb i wino. Wystarczy z pewnością.

Mam tam swoje ulubione szczepy: Weissburgunder  i  Sauvignon Blanc.

Doskonałe!

Zaprzyjaźniliśmy się z właścicielką  winnicy i producentką wina, które przywozimy do domu.

Michaela produkuje naprawdę najlepszy Weissburgunder.  Kiedy kończą się jego zapasy w domu, robi się smutno…. I wtedy trzeba koniecznie wybrać się do Burgenlandu.

Moim winem na specjalne okazje jest jej Sauvignon Blanc, to jest wino o niesamowitym bukiecie.

Odkąd poznałam ten szczep, próbuję wszędzie wina Suvignon Blanc  i  jak do tej pory twierdzę, że to od Michaeli jest absolutnie bezkonkurencyjne.

Więc w drodze powrotnej, zaglądamy do piwnicy Michaeli,  pakujemy godną ilość  tego szlachetnego napoju do samochodu i z żalem żegnamy  gościnny winny Burgenland . Z nadzieją na kolejną rowerową wyprawę.

Basia

Do góry nogami

Brak komentarzy

I znowu mam dla Was coś na słodko.

Tym razem przepis zaczerpnięty z przywiezionej ostatnio z Londynu książki „Cakes & Bakes” Lindy Collister, o której tu już wspominałam.

Oczywiście troszkę przeze mnie zmodyfikowany, jak to zwykle  u mnie bywa.

A zaczęło się od moreli, które najpierw kupiłam i dopiero potem zaczęłam zastanawiać się, właściwie po co?

Bardzo lubię morele, ale najbardziej takie przetworzone. Konfitury i powidła morelowe albo ciasta z morelami.  Tak, powidła morelowe mojej Mamy są genialne! Świeże morele są mało soczyste , ale ta ich niby wada przeradza się w zaletę, kiedy się z nich robi przetwory. Są mięsiste i dzięki temu powstają z nich doskonałe dżemy i powidła. W cieście też dzięki temu się dobrze sprawdzają, ale potrzebują według mnie sporo cukru dla wydobycia ich niepowtarzalnego smaku. Jeśli tylko go nie zabraknie, to sukces gwarantowany.

Tak też jest w przypadku ciasta, o którym dziś piszę.

To jest wypiek z gatunku „ do góry nogami”( upside down cake). Piecze się ciasto, które po wyjęciu z piekarnika odwraca się do góry nogami i to co było na górze jest na dole, a to co na dole, jest na górze. Najczęściej to są wypieki z owocami, które kładzie się na spód, potem wykłada ciasto odwrotnie . Po wyłożeniu na talerz owoce są na górze.

Ta metoda ma ogromną zaletę, owoce nie wysychają, choć są na wierzchu. No bo właściwie są pod spodem przykryte warstwą ciasta  i  dopiero na samym  końcu pojawiają się na wierzchu. Poza tym, że nie wysychają, to jeszcze sok z owoców wsiąka w ciasto dodając mu aromatu.

Dzisiejsze ciasto ma fantastyczny smak, również z powodu składników samego ciasta. Bo czyż z połączenia masła ,  cukru demerara, żółtek  i śmietany mogłoby  nie wyjść  coś pysznego?

Jeśli zabierzecie się za pieczenie tego ciasta ( naprawdę  polecam!), to pamiętajcie o mocnym posypaniu wierzchu morelowego cukrem pudrem i o tym, że najlepsze jest jeszcze ciepłe.

Ale jeśli nie zjecie całego od razu, to zapewniam  Was, że nawet zimne i  nawet następnego dnia wyjęte z lodówki jest ciągle przepyszne!

Ciasto z morelami  „do góry nogami”

125g miękkiego masła

185g mąki

185g cukru demerara

łyżeczka proszku do pieczenia

250g kwaśnej śmietany

3 żółtka  i osobno 3 białka

cukier puder do posypania wierzchu ( sporo!)

około ½ kg moreli wypestkowanych i przekrojonych na połówki

szczypta soli

Rozgrzałam piekarnik do około 180stopni.

Tortownicę o średnicy 23cm wyłożyłam papierem do pieczenia i  lekko natłuściłam.

Położyłam połówki moreli przekrojoną stroną do dna tortownicy. Ułożyłam je bardzo ściśle, wręcz wciskając je między siebie.

W naczyniu ubiłam mikserem masło z cukrem demerara na gładką masę, dodałam śmietanę, następnie po kolei żółtka,  potem dodałam stopniowo wsypując mąkę i proszek do pieczenia. W osobnym naczyniu ubiłam pianę z białek na dość sztywno. Dodałam pianę do masy i wymieszałam delikatnie.

Ciasto wyłożyłam na morele, wyrównałam i wstawiłam do nagrzanego piekarnika. Piekłam około 40 minut, aż wierzch był złocisty, sprawdziłam jeszcze wbitym  patyczkiem i patyczek wyszedł suchy.

Wierzch ciasta pękł delikatnie i pojawił się w paru miejscach sok wychodzący z głębi ciasta.

Wyjęłam ciasto i zostawiłam żeby troszkę przestygło, po 10 minutach odwróciłam je do góry nogami i  tak położyłam na talerzu. Delikatnie zdjęłam papier z wierzchu ciasta i bardzo mocno posypałam cukrem pudrem, który rozpuszczał się w mgnieniu oka na wilgotnych i ciepłych morelach, więc posypałam  cukrem jeszcze obficiej :-)

Basia

Tarta z borówkami

Komentarzy - 6

Ponury ten dzisiejszy dzień. Ciągle pada, pada, i  pada…

Trzeba dodać mu trochę uroku.

Tym bardziej, że zanosi się podobno na cały taki mokry tydzień, przynajmniej w Krakowie.

Najłatwiej uprzyjemnić sobie dzień i poprawić nastrój czymś dobrym… do jedzenia, oczywiście!

Wczoraj kupiłam pierwsze w tym roku borówki (czyli  czarne jagody , dla niekrakusów :-) ), wyjątkowo słodkie jak na początek sezonu.

Najpierw pomyślałam o muffinkach z borówkami ( naprawdę uwielbiam je!), ale ostatnio piekłam muffinki, więc może jakaś odmiana?

Skoro nie muffinki , to w takim razie tarta, na kruchym , pieczonym spodzie.

Tarta z borówkami i kremem mascarpone:

na tortownicę o średnicy 26 cm

na kruchy spód:

220g mąki

125g zimnego masła utartego na grubej tarce

45g cukru

1 żółtko

2-3 łyżki lodowatej wody

szczypta soli

z wymienionych składników szybko zagniotłam ciasto, rozwałkowałam  je i  uformowałam spód  i brzeg tarty w tortownicy wyłożonej papierem do pieczenia. Nakłułam widelcem ciasto , a potem  chłodziłam w lodówce przez około ½ godziny

Nagrzałam piekarnik do 200stopni.

Wstawiłam tortownicę i piekłam kruchy spód był złocisty. Wyjęłam z piekarnika i zostawiłam,żeby wystygł.

Nadzienie:

250g serka mascarpone

100g śmietanki kremówki

naturalny ekstrakt z wanilii

sok z cytryny ( około 1 łyżki)

cukier puder (około 3 łyżek)

słoiczek ulubionej konfitury albo dżemu

300g świeżych borówek

( ja dałam słoiczek konfitury domowej roboty z  jeżyn i czarnej porzeczki,  zrobiony  przez Ewę, o której tu już kiedyś pisałam i od której go dostałam :-)  )

W misce ubiłam serek mascarpone, dodałam cukier i ekstrakt waniliowy. W osobnej misce ubiłam śmietankę, była dobrze ubita ale nie sztywna. Do serka powoli dodawałam ubitą śmietankę, a na koniec  powoli dodałam sok z cytryny.

Schłodzony spód posmarowałam warstwą konfitury, na niej położyłam kremową warstwę z mascarpone a  na wierzch wysypałam borówki. Znów wstawiłam do lodówki, żeby całość nieco stężała. Po około godzinie tarta była gotowa!

Basia

Tarta z łososiem i cukinią

1 komentarz

Bardzo nie lubię wyrzucać jedzenia.

Wychowałam się w domu, w którym zwracano uwagę na to, żeby ono się nie marnowało.

Bardzo  doceniam, że mnie tak wychowano.

Wobec  ogromnego głodu istniejącego na świecie, bezmyślne wyrzucanie jedzenia jest po prostu niemoralne. I nie są to frazesy. Przynajmniej  dla mnie.

Dlatego  pozostałego z wczorajszego  obiadu grillowanego łososia (którego przygotowałam  po prostu za dużo) postanowiłam wykorzystać,  gotując  dzisiejszy obiad.

I dobrze się złożyło, bo miałam mało czasu i musiałam zrobić jakieś danie ekspresowe.

I tak powstała tarta z cukinią, ricottą i łososiem.

Nagrzałam piekarnik do około 200stopni.

Naczynie do zapiekania posmarowałam oliwą, wyłożyłam ciastem francuskim.

Na dużej patelni podsmażyłam na oliwie cukinię pokrojoną na plasterki, dodałam pokrojona cebulę i smażyłam dalej, aż cukinia trochę zmiękła, a cebula się zeszkliła. Doprawiłam rozgniecionym czosnkiem, octem winnym, solą, chili, cukrem i pieprzem.

Odstawiłam cukinię z ognia. Dodałam do niej ser ricotta, wymieszałam.

Kawałki grillowanego łososia podzieliłam na mniejsze części, wyjęłam  ości.

Do formy do zapiekania wyłożonej  już ciastem francuskim, przełożyłam nadzienie z cukinią i rozprowadziłam je w miarę równomiernie, na wierzchu położyłam kawałki łososia i delikatnie je wcisnęłam w nadzienie. Całość posypałam utartym parmezanem i wstawiłam do nagrzanego piekarnika.

Po około 20 minutach wyjęłam złocistą  tartę i posypałam ją posiekaną rukolą.

Tarta z cukinią, ricottą  i  grillowanym łososiem

forma do zapiekania około 20 x 30cm

oliwa do posmarowania formy

ciasto francuskie ( 275 g)

3 niewielkie cukinie ( w sumie około 600g)

opakowanie ricotty świeżej 250g

2 rozgniecione ząbki czosnku

sól , cukier, chili, pieprz – według uznania

cebula nieduża posiekana drobno

około 200g grillowanego łososia ( można ewentualnie dać tuńczyka z puszki i jestem przekonana, że będzie pycha!)

około 60-75 g utartego parmezanu

posiekana świeża rukola do posypania po upieczeniu, albo inne ulubione zioła

Podwieczorek na trawie

Brak komentarzy

Na podwieczorek (najlepiej na trawie!)  proponuję muffinki.

Tym razem z brzoskwiniami i lukrem cytrynowym.

Kiedy zauważyłam dziś w sklepie brzoskwinie, pomyślałam że dawno nie piekłam ciasta z tymi owocami.

W sumie to logiczne, ciągle jeszcze mamy wiosnę, więc skąd brzoskwinie?

Z jakiegoś ciepłego kraju, zapewne!

Może to jest nierozsądne, bo  przecież powinniśmy jeść to, co rośnie blisko nas i nie musi podróżować tysięcy kilometrów, pryskane  wcześniej środkami zabezpieczającymi je przed zepsuciem

Ale czasem potrzebna jest w życiu odrobina szaleństwa…  albo chociaż trochę egzotyczny owoc!

Brzoskwinie nie są już oczywiście zbytnio egzotyczne dla nas, ale jednak nie są owocami dojrzewającymi w Polsce z początkiem czerwca.

Zresztą te importowane nie są wcale wystarczająco smaczne i soczyste, żeby  się  nimi zajadać.

Ale do ciasta czy muffinek, można ich oczywiście użyć z powodzeniem!

Choćby tylko dla odmiany,  po serii truskawkowych deserów i wypieków!

Muffinki z  brzoskwiniami i cytrynowym lukrem

250 g mąki

szczypta soli

2 łyżeczki proszku do pieczenia

½ łyżeczki sody oczyszczonej

1 jajko

80 g masła roztopionego

50 ml świeżego soku z cytryny

skórka otarta z całej cytryny

150 ml mleka ( najlepiej tłustego)

100-120 g cukru ( zależy od tego , czy owoce są bardzo słodkie, czy nie)

około 300g świeżych brzoskwiń pokrojonych w małą kosteczkę

lukier:

4 łyżki cukru pudru

sok z około ¼ cytryny świeżo wyciśnięty

Nagrzałam piekarnik do około 180-200 stopni.

W misce wymieszałam energicznie wszystkie składniki ciasta na muffinki .

Gdy było dokładnie wymieszane,  dodałam pokrojone owoce i jeszcze raz wymieszałam.

Do formy na muffinki wyłożonej papilotkami nałożyłam masę. Masy było dużo,  z powodu dużej objętości owoców.  Można kłaść masę do pełnej wysokości papilotki, bo owoce nasiąkną i ciasto nie wyrośnie aż tak, żeby miało wypłynąć z papierków.

Całą ilość ciasta zmieścicie w 12 standardowych papilotkach.

Piekłam około 25 minut, aż były złote a patyczek, wsadzony w ciastko wychodził suchy.

Wyjęłam z piekarnika gotowe muffinki i zostawiłam, żeby wystygły.

Przygotowałam lukier. Do miseczki z cukrem pudrem wlewałam stopniowo sok z cytryny, świeżo wyciśnięty, szybko i dokładnie  mieszałam. Wlałam tylko tyle soku, żeby lukier był gęsty.

Polałam górę babeczek lukrem i posypałam kolorowymi  cukiereczkami-maczkiem.

Najlepsze były wtedy, gdy już  całkiem wystygły,  a  słodko-kwaśny lukier spenetrował nieco babeczki,   troszkę wsiąkając w ich cytrynowe ciasto.

Baasia

Zielony ryż

Brak komentarzy

To nie jest klasyczne risotto. To jest  raczej po prostu ryż z dodatkami. Do prawdziwego włoskiego risotto potrzebna jest specjalna odmiana ryżu, który skleja się z innymi ziarenkami. Nie nadaje się do tego ryż długi, którego ziarna po ugotowaniu są sypkie i łatwo się rozdzielają jedno od drugiego.  A ja właśnie najbardziej lubię taki właśnie ryż,  i najlepiej jeśli to będzie tajski ryż jaśminowy.

Dlatego nie mówię o takiej potrawie risotto, choć w gruncie rzeczy pewnie nim jest.

Kiedyś, pewnie kilka lat temu,  moja dorastająca Córka zakomunikowała , że  nie będzie już jeść mięsa więcej , została wegetarianką. I w związku z tym  mam gotować dla niej tylko ryż, kasze, warzywa itp.

Nie wzięłam  sobie jednak tego bardzo do serca, znając pomysły dorastających dziewczynek.

I słusznie, bo okres tego wegetarianizmu nie trwał długo, może parę tygodni, nie więcej.

Ale wtedy właśnie zaczęłam gotować takie ryżowe i  kaszowe dania, które okazały się ciekawym urozmaiceniem dotychczasowej mojej kuchni.

I dziś właśnie zrobiłam takie wegetariańskie risotto-nie risotto,  z  mojego ulubionego  tajskiego ryżu jaśminowego.

Ryż na zielono

ze szparagami, cukinią i  zielonym groszkiem

ryż:

1 filiżanka ryżu jaśminowego

2 filiżanki wody

2 łyżki oleju roślinnego

sól

W rondlu rozgrzałam olej, wsypałam ryż, wyprażyłam w gorącym tłuszczu. Wlałam wodę, dodałam sól  i gotowałam przez chwilę na dużym ogniu, aż zagotowała się woda w ryżu. Zmniejszyłam ogień na najmniejszy i gotowałam pod przykryciem, aż ryż wchłonął całą wodę.

dodatki:

150-200g zielonych szparagów

2 małe lub 1 większa cukinia

oliwa do smażenia cukinii

75 g mrożonego groszku zielonego

cebulka dymka( biała część i zielona)

sól, ocet winny, chili, pieprz, cukier, rozgniecione 2 ząbki czosnku,

1 spora łyżka majonezu ( Dekoracyjny Winiary)

kilka- kilkanaście zielonych oliwek

listki świeżego oregano i rukoli

kilka orzechów włoskich posiekanych grubo

100g utartego sera cheddar lub innego ostrego sera

Szparagi umyte i obrane z włókien i stwardniałych końców  pokroiłam na kawałki o długości około       3 cm. Wrzuciłam je  na gorącą osoloną lekko wodę i gotowałam przez kilka minut, aż były  dość  miękkie, pod koniec gotowania wrzuciłam do szparagów groszek mrożony. Gotowałam jeszcze przez chwilę i odcedziłam ugotowane warzywa.

Na patelni, na rozgrzanej oliwie podsmażyłam cukinię pokrojoną na plasterki,  aż była miękka i jednocześnie dość jędrna. Doprawiłam rozgniecionym 1 ząbkiem czosnku, cukrem, solą, octem winnym

Ugotowany ryż połączyłam z cukinią, szparagami i groszkiem, dodałam posiekaną dymkę, oliwki, majonez, pozostały czosnek, pieprz, chili , listki świeżego oregano i rukoli (ewentualnie trochę soli, jeśli potrzebujecie więcej). Posypałam utartym serem cheddar i posiekanymi orzechami włoskimi.

Smacznego,

Basia

Koktajl z truskawkami

Brak komentarzy

Popołudnie w ogrodzie…

Upał już mniejszy, można spokojnie poleniuchować w cieniu.

Może jakiś deser?

Pewnie!

A może koktajl?

Niezły pomysł!

No to bardzo proszę:

koktajl z truskawkami i lodami śmietankowymi

na 2 spore porcje

150g jogurtu naturalnego , może też być śmietana kwaśna 12% albo 18%, jeśli wolicie

100g lodów śmietankowych  albo waniliowych ( ja dałam Grycan śmietankowe)

100ml soku pomarańczowego

200g truskawek

2-3 łyżeczki cukru, ja dałam 2 łyżeczki pudru. Jeśli lubicie bardziej słodkie, to może trzeba będzie jeszcze dodać cukru.

skórka otarta z kawałka pomarańczy albo cytryny ( opcja)

świeża mięta lub melisa do dekoracji

Wszystkie składniki  miksujemy w blenderze i od razu przelewamy do szklanek lub kieliszków, zdobimy listkiem mięty lub melisy  i podajemy.

Jeśli chcecie, żeby koktajl był bardzo zimny, można oprócz zimnych (prosto z lodówki) składników dodać kostki lodu i miksować z lodem.

Basia

Chłodnik dla ochłody

Brak komentarzy

Upał nie sprzyja gotowaniu. Pieczeniu również.

Myślę, że w taką pogodę sprawdzają się jedynie proste dania na zimno, sałatki, koktajle czy  kanapki.

Na dziś zaplanowałam  wprawdzie pieczoną rybę, ale wyszła z tego ryba na patelni. Nie miałam sumienia włączać piekarnika przy 30-stopniowym upale!

Ale zaczęłam jednak od czegoś na zimno.

Wprawdzie lodówka świeciła pustkami ( dopiero jutro wybieram się na zakupy,… albo  pojutrze ) ale jednak udało mi się  coś wyczarować. To był chłodnik z bazyliowym pesto.

Jeśli lubicie pesto (a z moich obserwacji wynika, że grono jego wielbicieli jest już bardzo szerokie), to spróbujcie tego superprostego przepisu,  doskonałego w dniu,  kiedy z pewnością stanie przy gorącej kuchni jest ostatnią rzeczą o której marzycie.

Chłodnik z bazyliowym pesto i greckim jogurtem

na 2 spore porcje ( lub 3 mniejsze)

440g opakowanie  zimnego jogurtu greckiego ( ja taki miałam w domu, ale jeśli jest  po prostu jogurt naturalny, to też może być, najwyżej chłodnik będzie rzadszy trochę)

150g pesto. Ja dałam świeże, mrożone pesto. Jeśli  dacie takie ze słoiczka, to być może trzeba będzie mniej przyprawić chłodnik, bo  pesto ze słoiczka jest zwykle bardziej słone.

dodatkowo kilkanaście liści świeżej bazylii, żeby kolor był bardziej intensywny ( opcja)

rozgnieciony ząbek czosnku

płaska łyżeczka cukru

szczypta soli (ilość soli w zależności od tego, jak słone jest pesto)

ok. łyżeczki  octu winnego

po 1 jajku na twardo na porcję

po około 10 g utartego parmezanu na porcję

ewentualnie po 2-3 przekrojone  pomidorki koktajlowe na porcję

W blenderze zmiksowałam jogurt, pesto i wszystkie przyprawy.

Na talerzu położyłam przekrojone, ugotowane jajko, posypałam parmezanem.

Pomyślałam zaraz , że fajnie będzie dodać jakiś kolor do tego bardzo delikatnego,  pastelowego  wyglądu chłodnika.

Dodałam pomidorki koktajlowe, które  kolorystycznie ożywiły zup. A  poza tym uważam, że pomidory z pesto  bardzo dobrze się komponują.

Polecam  obie wersje, obie są bardzo smaczne.

Aha,  chłodnik najlepiej podać od razu, kiedy jest jeszcze chłodny, ale  jeśli ma poczekać trochę, to koniecznie trzeba go schować do lodówki.

Basia

Facebook

Likebox Slider for WordPress