Archwium dla

luty, 2010

...

Tarta ze szpinakiem

Brak komentarzy

Idzie wiosna, z pewnością!

Nawet, jeśli trzeba poczekać na nią jeszcze parę tygodni, to jest już bliżej niż dalej.

Jak myślę wiosna, to widzę zieleń. Trawę , rzeżuchę, sałatę i …szpinak!

Tak, tak, już niedługo będzie młody szpinak. Pojawią się pęki świeżego szpinaku na straganie u pani Celiny. I będę kupować po dwa pęki naraz, jak zwykle…

Teraz jeszcze muszę poradzić sobie inaczej i kupić mrożony.

Jakie to szczęście, że bezpowrotnie minęły czasy, kiedy jedynym mrożonym produktem ze szpinaku była okropna, niemiłosiernie rozdrobniona masa , która po rozmrożeniu okazywała się rozmemłaną ciapą.

Teraz mamy już mrożone całe liście szpinaku. Ja zawsze wybieram takie duże opakowanie Bonduelle (750g) nazwane „1000 listków”. W środku są jakby zamrożone kromeczki, uformowane z całych liści szpinaku, które po wrzuceniu na patelnię i rozmrożeniu ukazują się w całej swej okazałości. I zupełnie nic to nie przeszkadza, że były zamrożone. Po uduszeniu nie różnią się od duszonych świeżych.

Szpinak świetnie komponuje się z ricottą. Ale można do tego zestawu dodać jeszcze inne rzeczy: suszone pomidory, podsmażony boczek lub pieczarki i zapewne jeszcze wiele innych.

Takie nadzienie można wykorzystać do naleśników, makaronu albo tarty. Wszystko to jest naprawdę proste, a szpinakowe nadzienie przygotowuje się niezwykle szybko.

Najpierw włączyłam piekarnik, żeby się nagrzał do 180st zanim przygotuję tartę do pieczenia. Na patelni rozgrzałam łyżkę oliwy, położyłam na niej około 250 g szpinaku i pozwoliłam mu się rozmrozić. Wlałam odrobinę wody, żeby się nie przypalił i często mieszałam. Na osobnej patelni podsmażyłam, na odrobinie oliwy, boczek pokrojony na paseczki. Gdy szpinak się rozmroził, poddusiłam go jeszcze przez kilka minut, dodałam łyżkę octu winnego, czosnek, odrobinę soli ( trzeba uważać z solą, bo boczek jest dość słony) i szczyptę cukru. Dodałam do szpinaku ricottę i podsmażony boczek i delikatnie ale dokładnie wymieszałam.

Naczynie do pieczenia posmarowałam oliwą i wyłożyłam spód i boki ciastem francuskim. Można zamiast smarowania oliwą położyć papier do pieczenia ( ja nie chciałam mieć tego na zdjęciuJ).

Na cieście położyłam nadzienie i posypałam utartym parmezanem. Wstawiłam na około ½ godziny do piekarnika. Kiedy ciasto na brzegach i parmezan zaczęły się przypiekać i zrobiły się złote, wyjęłam tartę z piekarnika. Jako dodatek, na stole czekała już sałata z winegretem i kozim serem. Pyszny duet!

Tarta ze szpinakiem, ricottą i boczkiem

(naczynie do pieczenia około 20 cm x 30 cm)

  • 1 opakowanie ciasta francuskiego, świeżego lub mrożonego (ja użyłam opakowanie 275g świeżego ciasta)
  • 250 g szpinaku
  • 250 g ricotty
  • 120 g boczku
  • rozgnieciony ząbek czosnku
  • sól, cukier do smaku
  • 1 łyżka octu winnego
  • 50 g utartego parmezanu
  • łyżka oliwy do szpinaku plus odrobina do smażenia boczku plus odrobina do wysmarowania formy

Zupa z soczewicy

Brak komentarzy

Jak ładnie się zrobiło wokół, wiosennie! Kilka ostatnich dni było pięknych i słonecznych,  ścięłam  w ogrodzie trochę gałęzi  forsycji  i mam nadzieję,  że zakwitną  w domu niebawem.

Dziś  jednak znów się  zachmurzyło, pada, jest szaro.

Pomyślałam, że to ostatni dzwonek, żeby  ugotować zupę z soczewicy, za chwilę już nie będzie wypadało!

Zupa z soczewicy kojarzy się zimowo, zresztą w ogóle zupy przewidziane są chyba na chłodne dni, prawda?

Wielokrotnie gotowałam zupę z soczewicy i z soczewicą, jednak taką jak dziś,  zrobiłam  po raz pierwszy.

To była zupa krem z soczewicy z pikantną marmoladą z szalotki.

Soczewica  (zielona) jest,  wraz z ciecierzycą,  moim ulubionym warzywem strączkowym. Ma wyższość nad wszystkimi innymi w związku z krótkim  czasem  gotowania i brakiem  konieczności moczenia jej godzinami przed ugotowaniem. To są naprawdę istotne zalety, bo można  zachciankę na soczewicę zrealizować niemal na zawołanie.

Jedyną wadą dań z soczewicy jest ich dość bury kolor, co czyni je mało reprezentacyjnymi. Na szczęście smak rekompensuje ich mało atrakcyjny wygląd.

Do garnka wlałam litr wody, wsypałam 150g  suchej soczewicy. Zagotowałam i zmniejszyłam ogień. Dalej gotowałam. Na patelni podsmażyłam, a właściwie zeszkliłam na łyżce oliwy,  posiekaną średnią cebulę i rozgnieciony ząbek czosnku . Gdy cebula z czosnkiem były gotowe, wrzuciłam  je do garnka z soczewicą i dalej gotowałam razem. Dodałam majeranek, pieprz i dalej gotowałam. Gdy soczewica była miękka odstawiłam. Przełożyłam  wszystko do blendera, posoliłam i zmiksowałam na gładki krem.

Podczas, gdy soczewica się gotowała, moja Córka usmażyła naszą ukochaną marmoladę z cebuli. Tym razem była to marmolada z szalotki, ale równie dobra jest zarówno z czerwonej  jak i zwykłej,  białej.

Przyrządzenie jej jest dziecinnie proste,  wyczytałam ten przepis w książce na temat kuchni francuskiej.  Pokrojoną w cienkie talarki cebulę smaży się na oliwie z dodatkiem masła ( znacie trzy najważniejsze produkty, bez których nie może się obejść kuchnia francuska? 1.masło 2.masło i 3.masło!), doprawia solą , cukrem trzcinowym, creme de casis i octem winnym. Palce lizać!

Zmiksowaną zupę zagotowałam jeszcze raz i  dolałam do niej około 50-70 ml czerwonego wina . Wymieszałam dobrze. Zupa była gotowa.

Wlałam zupę na talerz, położyłam porcję marmolady cebulowej.  Pięknie pasowały do siebie, mimo braku szczególnej urody.

Jak dobrze, że jednak zdążyłam  ugotować tę zupę przed wiosną!

Basia

Zupa z soczewicy z pikantną marmoladą z szalotki

  • 150 g zielonej soczewicy
  • litr wody
  • średnia cebula
  • 30-70 ml czerwonego wina
  • oliwa nie z pierwszego tłoczenia
  • majeranek
  • pieprz
  • rozgnieciony ząbek czosnku

marmolada z szalotki:

  • 300g szalotki, albo innej cebuli pokrojonej w cienkie plasterki
  • łyżeczka oliwy
  • 15 g masła
  • 30-35 g cukru brązowego  muscovado lub ostatecznie demerara
  • 1 łyżka octu winnego albo lepiej balsamicznego
  • ½ łyżki Creme de Casis
  • ½ łyżeczki soli

Na rozgrzanym maśle z oliwą smażyć cebulę przez około 5 minut, ciągle mieszać, nie przypalić.

Dodać cukier, sól, likier, ocet , zmniejszyć płomień i dalej mieszać i smażyć aż zbrązowieje. Bardzo uważać, żeby się nie przypaliło, bo będzie gorzkie.

Wystudzoną marmoladę można przechowywać w lodówce przez 2 tygodnie. A jeść ją można z mięsami, łososiem, serami  i wszystkim innym.  Pasuje naprawdę do wszystkiego!

Piękny Jaś

Brak komentarzy


Pisałam tu kiedyś o diecie mojego Męża. To jest redukcyjna dieta  białkowa, czyli z małą ilością węglowodanów.  Dieta trwa już kilka tygodni i działa! I tak,  jak waga spada,   mnie równie skutecznie kurczą się pomysły na akceptowane w tej diecie dania.
Ciągle mięso, ryby, mięso, ryby…
Chyba zapomnę, jak się gotuje makaron! A tak bardzo lubię to robić…
Ale wracając do białka, skoro nie mam wyjścia, to  trudno, dalej będzie białko.  Ale tym razem postawiłam na roślinne.

Fasola. Piękny Jaś. Ślicznie się nazywa, prawda? Ale fasola, jak fasola…
Z nadzieją, że swą urodę w całej okazałości zaprezentuje w daniu,  wrzuciłam Jasia do garnka, zalałam zimną wodą i zaczęłam się zastanawiać nad tym, co dalej z tym fantem zrobić?
Przypomniałam sobie, że kiedyś gotowałam doskonałą ciecierzycę z przepisu Nigelli  Lawson.
I oczywiście, jak zwykle,  zrobiłam po swojemu!
To jest całkiem bezmięsne danie, wobec tego może uchodzić  za wegetariańskie. Nie jest z pewnością zbyt piękne, choć nazwa fasoli mamiła bardzo, ale naprawdę jest smaczne.
Jeśli nie macie pomysłu  na fasolę, a macie na nią ochotę, to spróbujcie. A jeśli znudziła się Wam fasolka po bretońsku, tym bardziej polecam.
Po namoczeniu odlałam wodę z fasoli i zalałam ją czystą, wrzuciłam posiekaną cebulę i majeranek i ugotowałam, zabrało to chyba około 2 godzin. Większość wody wyparowała( w międzyczasie dolałam jej trochę), zostało jej około szklanki.
W blenderze zmiksowałam  oliwę (nie z pierwszego tłoczenia), posiekaną cebulę, kawałek (około 3 cm) suszonej papryczki chili, 2 zmiażdżone ząbki czosnku, łyżkę octu winnego, świeżo zmielony pieprz. Wylałam zawartość blendera na gorącą  patelnię i podsmażyłam przez chwilę, aż zaczęło dobrze bulgotać i gorycz ze zmiksowanej cebuli wyparowała sobie. Dodałam  ugotowaną, ale nierozpadającą się fasolę ( wraz z cebulą, z którą się gotowała) do bulgoczącej mikstury cebulowo-czosnkowej, zmniejszyłam ogień  i podusiłam jeszcze przez chwilę, aż fasola zmiękła całkiem i wszystkie smaki zintegrowały się.
Powstało bardzo treściwe danie,  szczególnie przyjemna była dla mnie ta zespalająca ziarna fasoli kremowa papka, lekko pikantna  i wyraźnie czosnkowo-cebulowa. Mniam!
Pomyślałam, że choć jest bardzo smaczna, to może jednak trzeba ją czymś orzeźwić?
Pokroiłam w plasterki niedużą cukinię, podsmażyłam ją przez chwilkę na łyżeczce oliwy, dodałam octu winnego , soli pieprzu i koniecznie cukru! Lekko chrupiącą jeszcze, ale wyraźnie  słodko-kwaśną cukinię zdjęłam z ognia i połączyłam z fasolą, a dla przełamania monotonii kolorystycznej tej „bomby białkowej” dodałam kilka paseczków  czerwonego suszonego pomidora i  listki zielonej natki pietruszki.
Czy Jaś jest piękny? Można dyskutować, ale w tym wydaniu był naprawdę bardzo smaczny.
Pikantna fasola Piękny Jaś z czosnkiem cebulą i cukinią
250 g fasoli
2 cebule ( jedna do gotowania fasoli, druga do miksowania z oliwą)
około 60 ml oliwy nie z pierwszego tłoczenia
2 spore ząbki czosnku
3 cm kawałek suszonej papryczki chili
nieduża cukinia
sól
pieprz
ocet winny łyżka do mikstury z cebulą  + łyżka do cukinii
łyżeczka cukru
pomidor suszony pokrojony na paseczki
siekana natka pietruszki
Smacznego,
Basia

Sushi

Brak komentarzy
To nie była, z pewnością , miłość od pierwszego wejrzenia… Ale od drugiego -już tak!
I wtedy sushi zadomowiło się u nas na dobre.
Oczywiście, nie jemy go codziennie, bo poza wszystkim innym, byłoby przecież nudno.
Ale zawsze, gdy przygotowuję sushi kolację, jestem tak miło podekscytowana. Bo to zawsze jest wyjątkowa kolacja.
Jest w Londynie przy  Charing Cross Road taka księgarnia, Foyles, gdzie mogłabym wydać wszystkie pieniądze! Tam jest wszystko. Kiedyś mój Mąż, kiedy planował zakup pierwszego swego motocykla,  „zlecił” mi przywiezienie z Londynu poradnika „Jak się kupuje Moto Guzzi”. Bo to miał być właśnie taki motor. Pamiętam, że pytałam w wielu miejscach o tę książkę, bez rezultatu. Wtedy Stryj poradził, żebym tam zajrzała. Bingo! Była książka. Od tej pory w poszukiwaniu książek najpierw idę tam. To dobry wybór. Mogę tam stać przed półkami  pełnymi książek o wszystkich kuchniach tego świata i zupełnie nie czuć upływającego czasu. Właśnie tam kupiłam w zeszłym roku dwie fantastyczne książki na temat sushi. To nie są tylko receptury, to też informacje na temat używanych produktów, technika przygotowania, dodatki, no i savoir-vivre dotyczący podawania i jedzenia sushi.
Jeśli lubicie sushi, ale wątpicie, czy sobie poradzicie, spróbujcie! To naprawdę proste. Wyszło mi zupełnie przyzwoicie, nawet  kiedy pierwszy raz je robiłam. A za  uramaki (odwrócone, czyli te które mają algi w środku a z zewnątrz ryż i sezam) zabrałam się już za drugim razem. I tez wyszły.
Technikę najlepiej podpatrzeć w sushi barze, albo obejrzeć  filmiki na youtube i po kłopocie!
Ryż ugotować według przepisu na opakowaniu, tam zwykle jest też przepis na zaprawę octową. Zaprawę można też po prostu kupić gotową, ale chyba jest taniej zrobić ją samemu. I całkiem łatwo.
Ja najczęściej do sushi daję łososia, krewetki, paluszki krabowe.  Ogórek i awokado też obowiązkowo. Jasny prażony sezam, czarny sezam, serek kremowy typu Philadelphia, siekana cebulka dymka, sałata, czasem marchewka, czasem kawior (tych wszystkich dodatków są naprawdę bardzo małe ilości). Oczywiście nie wszystko naraz.
I wasabi obowiązkowo, oczywiście!
Musi być też marynowany imbir ( dla Męża, bo ani ja, ani Córka nie przepadamy za nim, mówiąc oględnie) i sos sojowy jasny . U nas jest też sos ostrygowy, choć jest to już nasz pomysł.
Do sushi pasuje wino śliwkowe, ale nie jestem jego przesadną entuzjastką, choć oczywiście wypiję (cóż, Cygan dał się powiesić  dla towarzystwa). Dla mnie najlepszy jest „nasz” austriacki Weisburgunder albo Savignon Blanc od Michaeli, ale o winach będzie innym razem…
A wracając do produktów do przygotowania sushi, zupełnie nie rozumiem, czemu one wszystkie są takie drogie w Polsce?  Zresztą, niezrozumiały jest też dla mnie koszt sushi w polskich barach.
O wiele taniej można to wszystko kupić w Londynie. Mam taki ulubiony sklepik w Chinatown, gdzie zaopatruję się w nori, wasabi etc. Niestety, w Londynie jestem raz czy dwa razy w roku… A ile tego można przytargać do Polski samolotem?
Ciągle obiecuję sobie wyjazd do Londynu samochodem! Eh, ile tego dobra  można by  zapakować do kombi…?
Chyba w końcu musimy to sprawdzić!!
Basia

Łosoś i whiskey

Brak komentarzy
Dziś miałam ochotę na rybę. Najbardziej lubię ryby morskie. Kiedyś w sklepie, na placu obok, mogłam kupić czarniaka, to jest ryba z rodziny dorszowatych. Bardzo smaczna! Polecam. Ale jakoś ostatnio nie widziałam jej, niestety. Więc kupiłam łososia, to też moja ulubiona ryba. Lubię takie ryby, które mają konkretne mięso, takie naprawdę  mięsiste, zwarte ale jednocześnie soczyste. To muszą być po prostu raczej duże ryby. Łosoś, którego właśnie kupiłam był cały,  tylko wypatroszony. Nie lubię zdejmować skóry z ryby i wyciągać kręgosłupa… Więc najczęściej korzystam z uprzejmości Pana, który pracuje na stoisku rybnym w pobliskim sklepie. On zawsze z uśmiechem obierze dla mnie łososia. To miłe! Ale tym razem zakupy robiłam gdzie indziej i oczywiście tego Pana tam nie było… Dlatego w domu musiałam sama walczyć z tą skórą. Udało się!  Mogłam wreszcie zabrać się za przygotowanie  dania. Zaczęłam od tego, że pokroiłam rybę na kawałki, skropiłam mocno wyciśniętym sokiem  z cytryny, posypałam bardzo obficie pieprzem  i pozwoliłam jej „odpocząć”. Ten pieprz był bardzo ważny w tym wydaniu łososia. Jego smak podkreśliła jeszcze dodana do gotowania whisky. Spróbujcie!
Łosoś z pieprzem i whisky
4 kawałki łososia bez skóry (i najlepiej bez ości)
2-3  łyżki whisky( nie musi być Single Malt, oczywiście!!  Ja dałam burbon, Jim Beam)
dużo świeżo zmielonego pieprzu, najlepiej jeśli zmielony jest dość grubo
sól
100ml śmietanki – ja dałam kremówkę 30%, ale może być 18%, wtedy po prostu będzie bardziej wodnista i tylko dłużej będzie trwało jej gęstnienie.
2-3 łyżki  siekanej cebulki dymki, może też być szczypiorek.
do smażenia łyżka oliwy nie z pierwszego tłoczenia 




Na rozgrzanej patelni z oliwą położyłam posolone i wcześniej posypane pieprzem kawałki łososia.
Dosypałam go jeszcze trochę w miejscach, do których pieprz wcześniej nie dotarł .
Smażyłam na dużym ogniu, przez parę minut z każdej strony, żeby ryba się przyrumieniła nieco.
Wlałam whisky (a właściwie whiskey, bo to przecież burbon, amerykańska whiskey!) i na takim dużym ogniu smażyłam przez chwilę,  aż prawie cały alkohol wyparował. Wtedy zmniejszyłam płomień i wlałam śmietankę. Pozwoliłam jej zgęstnieć i zaraz potem zdjęłam patelnię z ognia.
Posypałam danie posiekaną cebulką dymką i już było gotowe!
Zielona sałata z winegretem doskonale do tego pasowała, polecam!
Basia

Zielone naleśniki

Komentarzy - 5

Już wspominałam Wam kiedyś, że bardzo lubię pesto bazyliowe. A najbardziej, takie świeże! Poza walorami smakowymi, ono ma obłędny kolor. Taki soczysty! Robi się je błyskawicznie, miksując w blenderze liście bazylii, oliwę, czosnek, parmezan , a lepiej gdy znajdzie się też jeszcze pecorino. Oczywiście przyprawy: ocet winny sól, cukier, no i orzeszki pinii! Jednak zimą trudno robić je ze szklarniowej bazylii, pozostaje kupiony w sklepie słoik z aromatyczną, bazyliową papką w kolorze khaki. Ale nie narzekajmy, dobre i to! Jednak wtedy dorzucam sama choć parę listków świeżej bazylii, żeby zintensyfikować kolor tego kupnego pesto ze słoika.
Oczywiście nie zawsze bardzo potrzebny jest jego żywy kolor, wszystko zależy do czego go używamy. Ale do naleśników, o których chciałabym dziś Wam opowiedzieć, jest po prostu niezbędny.
Te naleśniki pojawiły się u nas w domu parę lat temu i od razu podbiły serce mojej Córki!
Są u nas daniem śniadaniowym, co nie przeszkadza wcale, żebyście przygotowali je na obiad, czy kolację. I doskonale smakują ze świeżymi pomidorami.
Najlepsze są pewnie te świeżo usmażone, ale przyznam, że często zdarza mi się je zrobić wieczorem poprzedniego dnia i rano tylko odsmażyć. Przecież wiadomo, że rano lepiej jest dłużej pospać…
I zostało sprawdzone, że nic im to nie szkodzi!
Jak widać, same korzyści : można pospać dłużej  i jeszcze do tego jest pyszne śniadanie!

Zielone naleśniki

4 sztuki o średnicy 22cm

150 ml mleka

75 g pesto

1 jajko

75 g mąki

olej do smażenia

4 plastry dobrej szynki o dużym przekroju , trochę mniejszym niż średnica naleśnika

W blenderze zmiksować na gładką masę mąkę, pesto, mleko, jajko. Ja dodałam jeszcze kilka , czy kilkanaście, listków świeżej ( szklarniowej) bazylii.

Patelnię do naleśników rozgrzać na dużym ogniu, spryskać ją lub posmarować olejem.

Można na sąsiednim palniku rozgrzać drugą patelnię do odsmażenia gotowych naleśników. Jednak, jeśli zamierzacie je zostawić na później (czy na śniadanie następnego dnia), odsmażyć je trzeba dopiero przed podaniem, oczywiście.

Na gorącą patelnię wylać porcję ciasta na naleśniki i usmażyć na jasnozłoty kolor. Odwrócić i smażyć z drugiej strony. Na patelnię wylewa się nieco grubszą warstwę niż tradycyjnego ciasta naleśnikowego, bo ono jest dość gęste.

Trzeba ostrożnie przewracać, bo te naleśniki nie są tak elastyczne, jak standardowe. Są dość kruche.

Na usmażonym naleśniku położyć plaster szynki i złożyć go lub zwinąć, tak jak lubicie.

Odsmażyć ze wszystkich stron na spryskanej olejem patelni. Można przed podaniem każdy naleśnik posmarować z wierzchu  cieniutką warstwą pesto. Można posypać świeżo utartym parmezanem.

Ale z pewnością należy je podać ze świeżymi pomidorami i cebulką.

Smacznego!

Basia

Sałata EKSPRESOWA

Brak komentarzy

Zdarza się czasem, że trzeba zrobić coś do jedzenia NATYCHMIAST!
To są różne sytuacje, czasem niezapowiedziany gość, czasem przypalony obiad, który musiał wylądować w koszu na śmieci, a czasem po prostu lenistwo.
Każdy powód jest dobry, żeby zrobić to błyskawiczne i jednocześnie całkiem efektowne, a przy tym bardzo smaczne danie.
Dodatkową jego zaletą jest to, że naprawdę ma nieograniczone możliwości dostosowania się do zawartości Waszej lodówki czy spiżarni.
W zależności od potrzeb, oczekiwań i możliwości będzie to lekka sałatka albo całkiem treściwe danie.

Pyszna sałata EKSPRESOWA

Potrzebna będzie sałata. Może być masłowa, może być lodowa albo rzymska.
Może być ich mieszanka, w dowolnej konfiguracji . Można ją urozmaicić listkami rukoli, radicchio czy roszponki. Dowolność po raz pierwszy.
Dalej proponuję pomidory, o tej porze najsmaczniejsze są z pewnością koktajlowe albo truskawkowe. Z punktu widzenia efektu wizualnego, też to jest najlepszy wybór.
Potem ogórek. Może być papryka czerwona albo żółta, ale na pewno ta, którą lubicie i która kolorystycznie bardziej Wam pasuje.
Plasterki awokado, podsmażone krótko plasterki cukinii, piórka czerwonej cebuli albo siekana dymka. Albo obie, będzie ładnie!
Kawałki pieczonego kurczaka, podsmażony boczek lub szynka, tuńczyk z puszki.
Utarty parmezan, kawałki sera pleśniowego, sera brie lub camembert, fety, solonej ricotty albo mozzarelli.
Suszone pomidory, oliwki czarne, oliwki zielone, kapary.
Ugotowane jaja kurze, albo najpiękniej – przepiórcze!
Prażone płatki migdałów, orzechy włoskie, laskowe, orzeszki pinii.
Dowolność składników powala!
Kolejną dowolność daje sos, może być tylko oliwa z oliwek i ocet winny czy balsamiczny. Ale może też być sos z dodatkiem pesto, jogurtu albo majonezu, jeśli w takim gustujecie.
Widzicie ile macie możliwości? To z pewnością nie jest wszystko, może być jeszcze wiele innych pomysłów.
Sałatę po umyciu i (obowiązkowo!) wysuszeniu należy delikatnie porozrywać na mniejsze kawałki. Grube liście (na przykład sałatę lodową) można pokroić i na sałacie układać kolejne składniki
Pomidorki koktajlowe przekroić na pół, jeśli jednak są większe, trzeba je pokroić na cząstki, ogórki w plasterki.
Doskonale spisuje się świeżo podsmażony boczek, można do niego dorzucić też pozostałe z poprzedniego obiadu kawałki kurczaka i razem podsmażyć. Najlepszy jest boczek wysmażony na chrupiąco, na bardzo gorącym oleju lub oliwie.
Ja uwielbiam w tej sałatce kawałki dobrego tuńczyka w oleju.
Koniecznie oliwki, a jeśli lubicie, to paseczki suszonych pomidorów i mięciutkiego jak masło awokado.
Sery! Najprościej utrzeć parmezan, ale ja daję zwykle kilka rodzajów, bo pleśniowy jest dla Córki i Męża, brie dla mnie a cheddar, kozi i comte dla wszystkich.
A teraz już sos. Jeśli lubicie pesto, to gorąco polecam mój ulubiony: duża łyżka pesto, 2 łyżki oliwy z oliwek, łyżka octu winnego, łyżeczka cukru i ewentualnie czosnek, jeśli lubicie. Dokładnie wymieszać i sos gotowy!
Można przygotować sos z jogurtu lub jogurtu i dodatku majonezu, albo po prostu winegret.
Jednak w tej sałacie, przynajmniej dla mnie, sos z pesto jest absolutnie bezkonkurencyjny.
A jeśli na wierzchu są wyprażone orzeszki piniowe, a do tego jeszcze chrupiąca bagietka z masłem, to nic już więcej nie trzeba do szczęścia!

Basia

Śledzie na Śledziówkę

Brak komentarzy


Karnawał minął szybko, jak z bicza trzasnął!
Pewnie większość z nas ma wrażenie, że nie wybawiła się wystarczająco.  Cóż, teraz już przed nami blisko 7 tygodni realizacji wielkopostnych  wyrzeczeń… Będzie pewnie ciężko.
Ale, zanim podejmiemy te postne postanowienia,  mamy jeszcze Śledziówkę!
Więc  nim wybije północ  i nadejdzie Środa Popielcowa, zabawmy się, zatańczmy, a przynajmniej  zjedzmy coś dobrego w ten ostatkowy wieczór!
Jeszcze do niedawna, spotykaliśmy się z grupą  naszych znajomych w ostatkowy wtorek. Każda pani przynosiła zrobione przez siebie śledzie. Więc były śledzie  w oleju, w majonezie i w śmietanie. Z jabłkami, cebulą, rodzynkami. Na słodko, na kwaśno, korzenne.  Prawdziwa śledziowa uczta!
Niestety, przyszły takie czasy, że niemożliwe jest nasze spotkanie w środku tygodnia, nie możemy wspólnie świętować w ten ostatni dzień karnawału. Ale na szczęście, nie zginęła u nas w domu tradycja przygotowania śledzi na Śledziówkę i następujący po niej Popielec.
Jedną z ulubionych śledziowych potraw  mojego Męża,  jest śledź pod buraczaną kołderką.
Podpatrzyłam go kiedyś u kogoś, dawno temu.  I choć wcale nie pamiętam, jakie tam były śledzie, spodobała mi się w tym daniu ta buraczana „przykrywka”. 
Śledzie pod buraczaną kołderką
słoik śledzi marynowanych a la Bismarck (400g)
1 spory  burak ugotowany w mundurku, obrany i utarty na grubej tarce
śmietana 18% ( ewentualnie jogurt naturalny, jeśli wolicie) około 200g
2 łyżki majonezu ( ja używam Dekoracyjnego Winiary)
szczypta kminku
około 2 łyżeczki octu balsamicznego
sól
cukier
Śledzie odsączyłam z zalewy, pokroiłam na kawałki  (około  3 cm x 2 cm)
Zmieszałam śmietanę z majonezem, doprawiłam solą i cukrem.
Sos nie może być zbyt kwaśny, bo śledzie wypuszczą do niego jeszcze trochę kwaśnej marynaty, w której leżały w słoiku.
Śledzie zalałam sosem i odstawiłam. Powinny pobyć sobie w śmietanowym sosie przez jakiś czas, może nawet przez noc. Chodzi o to, żeby „przeszły” smakiem sosu , a sos nimi. I ewentualnie, żeby  można je było jeszcze potem doprawić , gdyby była potrzeba.
Do utartego buraka dodałam kminek, ocet balsamiczny, cukier i sól. Buraki mają być dość delikatne, ale jednak przyprawione. Powinny być słodkawe i kwaskowe. Też dobrze im zrobi, jeśli przyprawimy je i pozwolimy połączyć się smakom, zanim podamy na stół.
W naczyniu ułożyłam warstwę śledzi, przykryłam je buraczaną kołderką. 
Jeszcze odrobina natki pietruszki albo posiekanej dymki i danie gotowe!
Basia
P.S. Myślę, że można tę kołderkę położyć też na śledziach w śmietanie, przygotowanych z wymoczonych matjasów.
Ja tego wprawdzie nie robiłam, ale myślę że tak przyprawione, słodko-kwaśne buraczki nie zaszkodzą im wcale.

nie gratin, nie musaka

Brak komentarzy

Na pewno nie jestem zagorzałą fanką kapusty i selera, szczególnie gotowanych.
Natomiast, zupełnie nie wyobrażam sobie życia bez bakłażana, pomidorów, cebuli, czosnku, cukinii, ogórka…

Mogłabym jeszcze sporo takich warzyw wymienić, które często goszczą w mojej kuchni.
Bakłażan ma w niej szczególną pozycję. On jest taki majestatyczny! Może przez swój kształt i rozmiar, a może przez głęboki, elegancki kolor i piękny połysk? Z pewnością, przez swoją wyjątkowość!
Zawsze czekam na tę porę, kiedy pojawią się nowe, dojrzałe bakłażany.
Teraz, wprawdzie, można je znaleźć w supermarketach prawie o każdej porze roku, ale te z sezonu są szczególne.
Cóż, trzeba będzie na nie poczekać jeszcze dobrych kilka miesięcy.
Oczywiście w tak zwanym „międzyczasie”( a cóż to właściwie jest, ten „międzyczas”?) pragnienie bakłażanowe trzeba zaspokoić potrawą z bakłażana „ pozasezonowego”.
Jest kilka wersji bakłażana, które często gotuję. Wśród nich jest gratin, czyli coś w rodzaju zapiekanki, tutaj  z bakłażana (często z dodatkiem innych warzyw), z chrupiącą parmezanową skorupką na wierzchu. Jest bakłażan duszony z kurczakiem lub indykiem, z pomidorami i czosnkiem. Jest też moja wersja musaki, czyli bakłażan zapiekany z mielonym mięsem i sosem pomidorowym, czasem też z dodatkiem fety.
Moja dzisiejsza propozycja, to nie gratin i nie musaka. Coś, co łączy w sobie pewne cechy obu tych dań. Przez dodatek mięsa, może stanowić danie obiadowe, a nie tylko jego część. Chociaż pewnie dla wielu osób ( tak jak dla mnie), nawet bez mięsa, byłby to wystarczający posiłek.

 

Bakłażan z pomidorami i mielonym mięsem,  zapiekany pod skorupką z parmezanu.

Jeśli chcecie spróbować, to podaję przepis:
na 4 porcje:
1 duży lub 2 małe bakłażany pokrojony na plastry o grubości około 8mm
1 cebula pokrojona w piórka
4 dojrzałe pomidory , sparzone, obrane ze skóry i pokrojone w plastry około 5-7 mm
300g mielonego mięsa, ja użyłam chudej wołowiny i chudej wieprzowiny w stosunku 2:1
50g utartego parmezanu
50 g bułki tartej
siekana natka pietruszki lub świeża bazylia( opcjonalnie)
2-3 ząbki czosnku rozgniecione.
ocet balsamiczny
suszone oregano
świeżo zmielony pieprz
sól, cukier
oliwa nie z pierwszego tłoczenia
Najpierw włączyłam piekarnik , żeby się rozgrzał do temperatury około 180stopni.
Gdy się rozgrzewał, na niewielkiej ilości oliwy rozgrzanej na dużej patelni, podpiekłam plastry bakłażana.
Użyłam dużej patelni, żeby szybko poradzić sobie ze wszystkimi plastrami 
Na drugiej patelni usmażyłam rozdrobnione widelcem mięso. Nie dodawałam tu tłuszczu, posoliłam, dodałam czosnek, pieprz i lekko zrumieniłam mięso. Odstawiłam.
Naczynie do zapiekania ( ja użyłam naczynia o głębokości około 6 cm) posmarowałam oliwą i na dnie położyłam cebulę pokrojona w piórka, na cebuli położyłam połowę plastrów pomidora.
W następnej kolejności, na pomidorach, położyłam połowę plastrów bakłażana. Całość skropiłam octem balsamicznym, posoliłam , posypałam pieprzem, odrobina cukru, i oregano. Dodałam połowę rozgniecionego czosnku. Na warstwie bakłażanów położyłam mięso, na nim kolejną warstwę bakłażanów i na nich pozostałe pomidory. Znów całość skropiłam octem balsamicznym, posoliłam, posypałam pieprzem, oregano i położyłam resztę czosnku.
Wymieszałam utarty parmezan z bułką tartą, dodałam około 2-3 łyżki oliwy i jeszcze raz wymieszałam. Możecie dodać do tej mikstury posiekaną natkę pietruszki , jeśli lubicie, albo posiekane liście bazylii.
Parmezanową mieszankę położyłam równą warstwą na pomidorach.
Naczynie włożyłam do piekarnika i piekłam, aż bułka z parmezanem nabrała złotego koloru i była chrupiąca. Trzeba kontrolować podczas pieczenia, czy nie rumieni się zbyt szybko. Całość powinna spędzić w piekarniku około 45 minut. Jeśli naczynie jest głębsze i warstwy są grubsze, może wymagać nawet dłuższego czasu, więc wtedy należy zmniejszyć temperaturę do około 150stopni i po prostu dłużej piec.
To jest naprawdę bardzo smaczne jedzenie!
A ta skorupka z parmezanem….mmmm….
Jeśli zostanie trochę na następny dzień, to doskonale smakuje odgrzane.
A jeśli chcecie zmodyfikować je, to zawsze można dodać jeszcze cukinię, usmażoną podobnie jak przygotowuje się tu bakłażana. Można dodać pieczarki, trochę suszonych pomidorów albo oliwek. Albo jeszcze coś innego, wszystko zależy od Was.
Smacznego!

Basia

Kozi ser

Brak komentarzy

Nie wiem, kiedy ta miłość się zaczęła… I nie wiem właściwie , co w nim takiego jest?
Ale z pewnością mnie zniewala….kozi ser! A najbardziej ten twarogowy.
Koleżanka mojej Mamy ma kozy, hoduje je w leśniczówce gdzieś na Kielecczyźnie.
Czasem mam przyjemność  (ogromną !)  jeść ser z mleka tych kóz, kiedy Mama dostanie go od niej.
Fantastyczny!
Mama zamraża ten ser,  i nic mu to nie szkodzi. A ja dzięki temu mam czasem okazję rozkoszować się nim. Doskonały jest ten kozi ser z pomidorami i cebulką dymką na śniadanie, a najlepiej jeśli to jest letnie śniadanie w ogrodzie… Czasem myślę, że to fajnie mieć kozy. I trawnik skoszą i jeszcze dadzą taki  obłędny ser!
Tym razem jednak kupiłam kozi ser w Auchan i zrobiłam  z niego dość niecodzienny użytek.
Usmażyłam  kulki z mielonego mięsa z dodatkiem suszonych pomidorów, świeżej bazylii, czosnku, ziół  i koziego sera. Zastanawiałam się, jakie będzie to połączenie mięsa z kozim serem i muszę przyznać, że bardzo ciekawe!
Mięso okazało się puszyste i bardzo smaczne. Podałam je ( tak trochę po grecku)  z sosem Tzatziki i opieczoną pitą.
Warto spróbować!
Kulki z mięsa i koziego sera
350g mięsa mielonego.  Ja użyłam mieszanki chudej wołowiny  i  chudej wieprzowiny w stosunku 2:1
70g koziego sera twarogowego, drobno rozkruszonego
70g suszonych pomidorów w zalewie z oleju słonecznikowego i 1 łyżka tej zalewy
½ łyżeczki suszonego oregano
kilka posiekanych liści bazylii
szczypta soli
pieprz świeżo zmielony
2 rozgniecione ząbki czosnku
Mięso wymieszałam dobrze z dodatkiem posiekanych pomidorów suszonych i  łyżki oleju słonecznikowego,  rozdrobnionego mocno  sera koziego, siekanej bazylii, suszonego oregano, pieprzu, soli , czosnku.
Rozgrzałam dużą suchą, teflonową patelnię i położyłam na niej kulki z mięsa. Nie dodawałam tłuszczu. Smażyłam je , często odwracając.
W piekarniku , rozgrzanym do 220 stopni , opiekłam pitę. W tym samym czasie  przygotowałam Tzatziiki.
To było naprawdę udane połączenie.
Miłość do sera koziego trwa!
Basia

Facebook

Likebox Slider for WordPress