Archwium dla

luty, 2011

...

Po prostu żurek

Komentarzy - 4

Żurek, to jedna z ulubionych zup w naszym domu.

Najbardziej lubię gotować go z własnoręcznie przygotowanego zakwasu żytniego.

Zakiszenie takiego zakwasu jest niezwykle proste i polega na zalaniu  mąki żytniej ciepłą (ale nie gorącą!) wodą,  wymieszaniu , dodaniu czosnku  i ewentualnie innych przypraw,  a potem pozostawieniu na parę dni w ciepłym miejscu. W ciągu pierwszych dwu dni rozpoczyna się fermentacja,  a po kolejnych paru dniach zakwas jest już na tyle kwaśny, że można się zabierać za gotowanie żuru, żurku czy  zalewajki .

W zależności od okazji, albo nastroju mój żurek jest bardziej  lub mniej pikantny, ma mniej lub więcej przypraw i śmietany. Czasem daję kwaśną śmietanę,  jeśli zupa jest stosunkowo mało kwaśna, a czasem  słodką, jeśli  jest odwrotnie.

Moja Córka lubi, kiedy w żurku  są też ziemniaki, kawałki kiełbasy i do tego jajko ugotowane na twardo. Czasem daję pokrojony w kosteczkę i podsmażony bekon. Zawsze jednak jest cebula posiekana i lekko  podsmażona  czy zeszklona. Musi być czosnek, majeranek, kminek, sporo pieprzu.

Pamiętam zupę mojej Mamy, zalewajkę. Bardzo ją lubiłam, gdy byłam dzieckiem. Zalewajka, to zupa z pokrojonymi ziemniakami zalanymi żurem (stąd jej nazwa).  Ta wersja żurku, gotowana przez moją Mamę,  była zawsze bardzo delikatna i łagodna, zabielona śmietaną.

U mnie w domu żurek musi być zdecydowanie mocniej przyprawiony, tak jak ten dzisiejszy.

Żurek

około ½ litra  zakwasu żytniego

około 200g kiełbasy pokrojonej w kostkę

odrobina oleju

jajko na twardo do każdej porcji

cebula posiekana

pieprz

rozgnieciony  spory ząbek czosnku

majeranek

kminek

liść laurowy

sól

łyżeczka cukru

łyżeczka  przyprawy NATUR, to produkt firmy Podravka, taka  nowoczesna Vegeta bez konserwantów i innych śmieci. Same warzywa i sól.

Listki śiweżego tymianku

śmietanka  słodka do zabielenia ( ilość według uznania, ja dałam około 100 ml)

W garnku  na rozgrzanym oleju  zeszkliłam cebulę, dodałam pokrojoną kiełbasę i czosnek, po chwili wlałam około 0,7 l wody i zagotowałam, wlałam wymieszany żurek i dalej mieszałam, aż całość zawrzała. Dodałam przyprawy, sól  i chwilkę jeszcze pogotowałam.  Odstawiłam z kuchenki, dodałam śmietankę, wymieszałam, przed podaniem dodałam listki tymianku, a do każdej porcji ugotowane jajko na twardo.

Proste i pyszne.

Polecam,

Basia

Frangelico tiramisu

Komentarzy - 2

Przygotowywałam kolację dla Miłych Gości i bardzo chciałam dla nich zrobić jakiś naprawdę pyszny deser.

Zwykle nie lubię eksperymentować w takich wypadkach, wolę przyrządzić coś sprawdzonego.

Tym razem jednak bardzo chciałam spróbować czegoś nowego…

W rezultacie wybrałam rozwiązanie kompromisowe czyli  coś znanego zrobionego po nowemu Zdecydowałam się na tiramisu w nowym wcieleniu, a mianowicie frangelico tiramisu.

Inspiracja pochodzi od Nigelli Lawson, jednak krem mascarpone zrobiłam według swojego sprawdzonego przepisu. I powiem Wam, a szczególnie łasuchom i  miłośnikom tiramisu, że ta wersja jest REWELACYJNA! Musicie spróbować!

Warunkiem przygotowania tego deseru jest posiadanie likieru Frangelico, jeśli go nie macie, to zdobycie go może sprawić Wam kłopot, niestety.  Mnie udało się go znaleźć jakiś czas temu, ale pamiętam, że poszukiwania  trochę trwały…

Frangelico to włoski likier z orzechów laskowych,  wyprodukowany  z dodatkiem ziół, jagód,  kwiatów pomarańczy, wanilii i kakao. Pochodzi z Piemontu, który znany jest z produkcji orzechów laskowych. Pamiętam, że najpyszniejsze prażone orzechy laskowe, jakie  do tej pory jadłam, kupiłam właśnie w Turynie, stolicy Piemontu.

Jeśli więc uda się znaleźć Frangelico, to reszta składników już nie będzie kłopotliwa.

Mascarpone można  przecież kupić już niemal w każdym sklepie,  a poza tym potrzeba już  dosłownie tylko paru rzeczy.

Moje tiramisu jest bez jajek.  Wynika to z mojego strachu przed salmonellą i nieużywania surowych jajek, jeśli to możliwe. Ale biorąc pod uwagę, że każda włoska mamma ma swój przepis na ten deser, nie przejmuję się moim odstąpieniem od kanonu. Sprawdziłam, że krem zrobiony z mascarpone z dodatkiem ubitej kremówki sprawdza się znakomicie i tak właśnie zwykle robię  tiramisu.

Deser  najlepiej przygotować  dzień wcześniej albo minimum  6-8 godzin przed podaniem.

Nieskromnie powiem, że wyszedł fantastyczny i naprawdę bardzo go Wam polecam!

Frangelico tiramisu

na formę 30cm x 23cm

krem:

500 g mascarpone

60 g cukru pudru

250 ml śmietanki 36%

50ml Frangelico

275 g podłużnych biszkoptów

20g kawy rozpuszczalnej

250ml wody

200ml Frangelico

100 g prażonych i posiekanych orzechów laskowych

2 kopiate  łyżki kakao

Ubiłam śmietanę tak, że była jeszcze trochę płynna, czyli nie taka całkiem sztywna. W osobnej misce zaczęłam ubijać mascarpone, stopniowo dodawałam ubitą śmietanę , dodałam cukier puder i likier. Gładką masę odstawiłam.

Wymieszałam kawę z wodą, dodałam likier.

Połowę tego płynu wlałam do szerokiej i płaskiej miski.  Moczyłam biszkopty z obu stron i układałam w naczyniu jeden obok drugiego, tworząc warstwę spodu.

Gdy ułożyłam cały spód polałam  go jeszcze  resztą ( z tej połowy płynu) pozostałą w misce.

Położyłam połowę kremu i   dokładnie wyrównałam warstwę.

Przelałam do miski pozostałą część płynu kawowego i układałam drugą warstwę moczonych , jak poprzednio, biszkoptów. Również polałam ją resztą kawy.

Położyłam znów warstwę kremu, wyrównałam.

W misce wymieszałam posiekane orzechy z kakao , a potem całość posypałam tą mieszanką.

Przykryłam folią i postawiłam  w chłodnym miejscu.

Mimo dość późnej pory serwowania,  deser cieszył się dużym powodzeniem i  znikał w mgnieniu oka

:-)

Basia

Love cake

Brak komentarzy

Miałam zamieścić ten post wczoraj, ale niestety nie udało mi się.

Na szczęście, udało mi się upiec to, co zamierzałam, a mianowicie  „love cake”, tradycyjne ciasto rodem ze Sri Lanki.

Skoro Walentynki stały się niemal narodowym świętem w Polsce, to ja też postanowiłam pozostać w tej miłosnej konwencji i upiekłam moje ciasto w formie serca.

I wszystkim życzę dużo miłości!

Love cake

400g posiekanych orzechów nerkowca ( ja wrzucałam  orzechy  małymi partiami  na moment do malaksera,  w ten sposób były  jakby posiekane, choć nieco zmielone równiez)

400g cukru ( w oryginale jest 500g, ale pomyślałam, że to jednak przegięcie!)

250 g kaszy manny

7 żółtek i 7 białek

4 łyżki esencji różanej

½ łyżeczki mielonej gałki muszkatołowej

½ łyżeczki mielonego cynamonu

łyżeczka startej skórki cytrynowej

( powinna być jeszcze esencja migdałowa, ale nie miałam naturalnej, więc nie dałam )

w przepisie tego nie ma, ale dałam sok wyciśnięty z cytryny, bo ciasto wydawało mi się strasznie słodkie, mimo zredukowanej już ilości cukru.

Formę wyłożyć papierem do pieczenia. Poza tym sugeruje się, żeby wysmarować jeszcze papier masłem. Być może to zbytek, ale postanowiłam nie eksperymentować  i posmarowałam.

Rozgrzać piekarnik do około 150 stopni.

W misce ubić żółtka z cukrem, ubijając dodać wodę różaną, posiekane orzechy, kaszę mannę, przyprawy. Osobno ubić na sztywno  pianę z białek ( ja zawsze ze szczyptą soli).

Pianę wymieszać dobrze, ale delikatnie  z ciastem. Masę przełożyć do  formy. Piec w temperaturze 150 stopni przez godzinę. Upieczone ciasto  ma być zwarte i złotobrązowe z wierzchu, jednocześnie wilgotne w środku, więc nie ma co wbijać patyczka. Gdyby podczas pieczenia  zbytnio się przypiekało z wierzchu, można przykryć je folią.

Gotowego ciasta nie wyjmuje się z formy, tylko odkrawa kawałki  i dopiero  przekłada na talerz.

Bardzo oryginalne i całkiem smaczne!

Basia

Indyk z ziemniakami po indyjsku

Brak komentarzy

Z każdym kolejnym razem, kiedy gotuję indyjskie jedzenie,  odczuwam do niego coraz większą sympatię. Bardzo lubię połączenie przypraw stosowanych w kuchni indyjskiej. W dużej części są to przyprawy używane  również w kuchni arabskiej, kuchnię indyjską charakteryzuje jednak znacznie większa intensywność  smaków. No i potrawy są znacznie ostrzejsze.

Ja nie lubię zbyt ostrego jedzenia, lubię czuć jego smak i aromat,  a nie tylko ostre przyprawy.  Ale na szczęście  te można dozować według uznania.

Jedną z moich ulubionych przypraw jest kmin rzymski. Poznałam go w kuchni egipskiej i od tamtego czasu zawsze mam jego zapas w domu. I choć teraz można już go kupić w naszych sklepach, ja  z przyzwyczajenia wyszukuję go zawsze podczas zagranicznych podróży. Przywożę więc kmin,  curry, kurkumę, chili, kolendrę  i wiele innych  z  wyjazdów do Egiptu, ale również z Londynu, gdzie  zawsze robię zakupy w hinduskich, czy chińskich sklepach, oferujących orientalne produkty z różnych regionów świata. Tam przyprawy pakowane są w dużych ilościach, minimum 100g, a często znacznie więcej. Zupełnie inaczej niż w Polsce, gdzie zwykle torebeczki zawieraj 10-20 g. Ale nie ma się co dziwić, jeśli w indyjskich  przepisach  sugeruje się  użycie  do przygotowania dania nierzadko 2-3 łyżeczek sproszkowanej przyprawy,  a przypraw jest kilka. To często tyle, ile znajduje się w  całym naszym polskim,  standardowym opakowaniu!

Dziś mam przepis  właśnie na danie indyjskie, indyk z ziemniakami. Dobrze przyprawione danie, ale  jednocześnie dość łagodne

To jest danie z gatunku tych, o których powinno się zapomnieć podczas gotowania. To znaczy pozwolić mu się spokojnie, na małym ogniu  gotować przez kilka godzin.

Ja użyłam (wspomnianego tu  niedawno) naczynia do tażin, ale duża patelnia z przykrywą, czy rondel z grubym dnem i przykrywą zupełnie wystarczą. Grube dno pozwoli na gotowanie bez obaw, że potrawa przywrze lub się przypali.

Indyk z ziemniakami po indyjsku

około 800g mięsa z udźca indyka pokrojonego na kostkę o boku około 2-3 cm.

2 łyżki oliwy

300 g ziemniaków obranych i pokrojonych podobnie jak indyk

2 łyżeczki mielonej kolendry

2 łyżeczki mielonego kminu rzymskiego

posiekana cebula

2 łyżeczki garam masala

400g puszka pomidorów krojonych bez skórki

całkiem płaska łyżeczka chili

4 rozgniecione ząbki czosnku

nieduży ( około 2-3 cm) , starty kawałek  świeżego imbiru

łyżeczka cukru

sól według uznania

W rondlu czy na patelni rozgrzać oliwę, dodać cebulę i przyprawy, smażyć  przez chwilę, uważając, żeby się nie przypaliło. Po chwili, gdy cebula się zeszkli dodać mięso z indyka, smażyć znów  przez około 10-15 minut. Dodać  ziemniaki i przez chwilę dusić, dodać pomidory, wymieszać , przykryć, zmniejszyć moc gotowania i zostawić na około godzinę. W międzyczasie zamieszać, dodać około 100-150 ml wody  i znów przykryć.

Danie ma być gęste,  więc najlepiej, jak skrobia z ziemniaków zagęści je, dlatego trzeba dać mu czas. Ja gotowałam minimum 2 godziny i myślę, że gdyby gotowało się jeszcze kolejną, byłoby jeszcze lepiej. Trzeba pamiętać tylko o  ewentualnym dolaniu wody, gdyby przywierało.

Smacznego,

Basia

Trochę pizza, trochę tarta

Brak komentarzy

Nie sądziłam, że to może być takie dobre!

Pizza z ziemniakami?!

Przekonał mnie do tego pomysłu  głównie kozi ser, który miał się tam znaleźć.

A przepis pochodzi ze wspomnianej przeze mnie niedawno książeczki  „101 comfort food classics”.

Żeby trzymać się receptury, postanowiłam wykorzystać gotowy  spód do pizzy. Kupiłam  spód do pizzy, w podobnej rolce, w jakiej kupuję ciasto francuskie, tego samego producenta zresztą. Pomyślałam, że skoro ciasto francuskie robi dobre, to jest szansa, że i ten spód będzie ok.

Ziemniaki dobrze umyte i nieobrane pokroiłam w plastry o grubości około ½ cm.

Gotowałam je w osolonej wodzie, aż były miękkie, ale ciągle trzymały się dobrze w plastrach.

W tym czasie nagrzałam piekarnik do około 200 stopni.

Ziemniaki odcedzone pokropiłam oliwą wymieszana z  rozgniecionym czosnkiem.

Formę do pieczenia, u mnie to była ceramiczna prostokątna forma o wymiarach 30 x 23 cm wysmarowałam oliwą i wyłożyłam ciastem wywijając brzegi. Zużyłam około 2/3 opakowania ciasta.

Na cieście ułożyłam plastry ziemniaków, krążki czerwonej cebuli i pokruszony ser kozi,  a konkretnie dojrzewającą  roladę kozią. Posypałam obficie pieprzem, skropiłam jeszcze oliwą i wstawiłam do nagrzanego piekarnika. Po około  10-15 minutach zauważyłam, że cebula zaczyna się przypiekać niebezpiecznie, więc przykryłam naczynie folią aluminiową i wstawiłam do piekarnika jeszcze na chwilę. W sumie piekło się około 25 minut.

Według mnie  to danie, to taka trochę pizza, a trochę tarta. Myślę, że to kwestia spodu, bo nie był on ewidentnie „pizzowy”. W każdym razie to niezwykle smaczne jedzenie! Doskonałe zarówno na gorąco, jak i przestudzone. Myślę, że pewnie można zrobić je również na francuskim spodzie i będzie równie pyszne.

Trochę pizza, trochę tarta z ziemniakami i kozim serem

około 300 g niedużych, nieobranych i  umytych ziemniaków pokrojonych w plastry o grubości 0,5 cm i ugotowanych w osolonej wodzie

około 100g  pokruszonego sera koziego dojrzewającego

1 czerwona cebula pokrojona w cienkie krążki

oliwa

2 rozgniecione ząbki czosnku

świeżo zmielony pieprz

cienki ( ok.0,5 cm grubości) gotowy spód do pizzy w rolce albo kruche ciasto, albo jakiś inny spód

Basia

Szpinakowe babeczki z bałkańskim serem

Komentarzy - 10

Wpadła mi wczoraj w rękę książeczka  „Babeczki”,  będąca dodatkiem do Gazety Wyborczej.

Obejrzałam ją i  nie zachwyciłam się specjalnie, głównie przepisami  na muffinki na słodko.

Wiem, że kiedy ktoś upiecze setki, a może już nawet tysiące przeróżnych babeczek, to trudno go zaskoczyć jakimś pomysłem. Ale dla nowicjusza z pewnością znajdzie się tu kilka pomysłów.

Ja zwróciłam uwagę na przepisy babeczek wytrawnych, czyli na słono. Spodobał mi się przepis na takie ze szpinakiem i serem feta.

Zabrałam się do ich  pieczenia, ale mimo podtytułu  książeczki „ tylko sprawdzone przepisy”, przefiltrowałam  jednak recepturę przez swoje doświadczenie :-)

Muffinki wyszły naprawdę świetne, bardzo je polecam szczególnie  tym, którzy nie przepadają za słodką wersją takich wypieków, bo  fanów muffinek w każdym wydaniu chyba nie trzeba będzie do   wypróbowania tego przepisu specjalnie namawiać.

Ciekawy pomysł i niezwykle prosty  w wykonaniu, co zawsze uznaję za ogromną zaletę.

W oryginalnym przepisie  wykorzystano ser feta, ja miałam w domu akurat bułgarski ser, podobny do fety. Do części muffinek dałam też drobno posiekany i podsmażony wcześniej boczek. Ciekawie wyszło. Spróbujcie, warto!

Muffinki ze szpinakiem i serem bałkańskim

(i niektóre jeszcze z boczkiem :-) )

12 sztuk

270 g mąki

250 g szpinaku mrożonego, w liciach

2 kopiate łyżeczki proszku do pieczenia

80 ml oleju

świeżo zmielony pieprz

2 jajka

260 g sera bałkańskiego

2 cienkie plasterki boczku

250g jogurtu naturalnego

Rozgrzałam piekarnik do około 180-190 stopni.

Rozmrożony szpinak poddusiłam na patelni, odcisnęłam nadmiar płynu( niewiele go zostało po podduszeniu na patelni) i pokroiłam grubo. Odstawiłam, żeby ostygł. Podsmażyłam również pokrojony w małą kosteczkę boczek, przestudziłam potem. W misce zmiksowałam mąkę, proszek do pieczenia, jajka, jogurt, olej, dodałam pokruszony ser, szpinak i wymieszałam całość. Do około połowy ciasta dodałam podsmażony wcześniej boczek.

Formę do muffinów wyłożyłam papilotkami, do każdej włożyłam porcję ciasta i wstawiłam do piekarnika na około 20 minut. Gdy były ładnie przyrumienione i gdy patyczek wbity w nie wychodził suchy,  wyjęłam je z piekarnika, przestudziłam nieco, a potem  wyjęłam z formy.

Smacznego,

Basia

Tażin

Brak komentarzy

Wiecie już, że mam sympatię do kuchni arabskiej, więc nie zdziwi Was dzisiejszy pomysł na tażin.

Tażin albo  tadżin ( w zależności od dialektu), to arabskie naczynie służące do przyrządzania mięs nad ogniem, rozpowszechnione  w krajach  Maghrebu, a głównie  w Maroku. Jest  zrobione z ciężkiej gliny i posiada wysoką pokrywę (niby komin ), która  dzięki swemu  specjalnemu kształtowi pozwala zachować wszystkie walory smakowe   bardzo wolno gotowanego w niskiej temperaturze  mięsa wraz z różnymi dodatkami.

Tażin, to również nazwa tradycyjnego marokańskiego dania przygotowanego właśnie w takim naczyniu.  Marokański tażin składa się z kawałków jagnięciny albo  kurczaka i dodanych do mięsa śliwek, jabłek, daktyli, orzechów albo cytryn. Takie danie obficie przyprawione jest cynamonem, kminem rzymskim, imbirem, kurkumą i innymi przyprawami. Często też dodaje się do niego miód, rodzynki, oliwki albo migdały. Możliwości jest wiele! I choć gotowanie tażin jest dziecinnie proste, efekt końcowy jest niezwykle interesujący! A to  głównie za sprawą naczynia, w którym danie się gotuje i jednocześnie można serwować na stół. Robi wrażenie! Dlatego warto wykorzystać pomysł na spotkanie towarzyskie.

Moja Córka „zachorowała” kiedyś na takie naczynie, więc kiedy je w końcu znalazła w Ikei , była przeszczęśliwa! Tażin z Ikei ma ciężki, żeliwny (chyba) spód i ceramiczną pokrywę.  Jeśli jednak nie macie takiego naczynia, to nie musicie wcale rezygnować z przygotowania tego arabskiego dania. Wystarczy  Wam rondel, albo duża patelnia i pokrywa. Orientalne przyprawy i długie gotowanie sprawią, że potrawa będzie niezwykle smaczna i oryginalna, zapewniam Was!

Tazin z indykiem i suszonymi śłiwkami

ok. 1,5 kg filetu z indyka pokrojonego w kostkę

spora cebula posiekana

około 250 g śliwek suszonych bez pestek

czosnek rozgnieciony- 2-3 ząbki

ocet balsamiczny 2 łyżki

oliwa 1-2 łyżki

cynamon mielony łyżeczka ( lub według uznania)

kmin rzymski mielony łyżeczka ( lub według uznania)

imbir mielony ½ łyżeczki ( lub według uznania)

szczypta chili

sos sojowy 2 łyżki

sól ( według uznania)

wino białe około 100 ml

Do rozgrzanego naczynia wlałam oliwę, wrzuciłam mięso i cebulę, dodałam czosnek,  smażyłam  przez chwilę bez przyrumienienia mięsa i cebuli, dodałam śliwki, resztę  przypraw. Gdy  wszystko zawrzało  dolałam trochę wody, przykryłam pokrywą  i zmniejszyłam moc palnika na naprawdę niewielką.

Gotowałam kilka godzin, chyba 3, aż mięso było mięciutkie i bardzo aromatyczne dzięki śliwkom i przyprawom. W międzyczasie sprawdzałam, mieszałam i  czasem dolewałam nieco wody, żeby danie nie przywierało.

Minimum roboty, maksimum smaku! Polecam!

Basia

Facebook

Likebox Slider for WordPress