Bardzo okrągła rocznica ślubu była pretekstem do krótkiego weekendowego wypadu do Budapesztu.
Nasza podróż poślubna odbyła się właśnie na Węgry, dlatego teraz też wybraliśmy się w tamte strony.
Wprawdzie nasza podróż wtedy trwała dłużej i poza Budapesztem spędziliśmy też piękny czas nad Balatonem, tym razem jednak czasu było mało i wycieczka musiała być dość ekspresowa. I choć dodatkowo nieprzyjemne okoliczności zdrowotne opóźniły porę wyjazdu z domu i sprawiły, że mogliśmy w stolicy Węgier spędzić niewiele ponad dobę, wyjazd należał do bardzo udanych.
Jeśli ktoś lubi leczo, gulasz i wino, to na pewno wróci usatysfakcjonowany wizytą na Węgrzech.
Tak było właśnie w naszym przypadku.
Ja jestem dość tradycyjna jeśli chodzi o menu śniadaniowe, najchętniej widzę w nim jajka, świeże bułeczki, masło i pomidory z mozzarellą, natomiast mój Mąż w podróży jada różne lokalne specjalności, jeśli tylko nadarzy się taka okazja. I tu się tak stało! Wśród potraw dostępnych w hotelowym, samoobsługowym bufecie śniadaniowym znalazło się leczo! Sprawiło ono ogromną frajdę mojemu Mężowi, o czym poinformował nawet managera hotelowej restauracji.
Trwający potem niemal przez cały dzień spacer po pięknym i i interesującym Peszcie oraz położonej po przeciwnej stronie Dunaju Budzie, w cudnie ciepły i słoneczny dzień oraz zasmakowanie jeszcze paru innych lokalnych dań w tym dniu i skosztowanie węgierskich win dopełniło nasze zadowolenie.
W związku z tym, że byliśmy tam w niedzielę, nie było szans właściwie na żadne zakupy.
W pobliskim sklepie spożywczym kupiliśmy dosłownie parę rzeczy tylko: węgierską mieloną czerwoną paprykę, butelkę tokaju, krem z papryki i kilka świeżych, czerwonych i zielonych(i z całą pewnością węgierskich) papryk.
Zainspirowana węgierską wycieczką postanowiłam po powrocie do domu ugotować leczo.
Wprawdzie zamierzałam zrobić to zgodnie ze swoją intuicją kulinarną, ale rzuciłam okiem na kilka przepisów na to danie, które znalazłam w internecie. W kilku z nich (a właściwie w większości, które widziałam) w składzie była polska kiełbasa! Tak, „polska kiełbasa”! Mimo, że sięgałam do przepisów wyłącznie z całkiem zagranicznych stron.
Bardzo mi się to spodobało, bo moja Rodzina uwielbia kiełbasę w gotowanych daniach.
Ugotowałam leczo po swojemu, pamiętając jakie rady dawała mi Węgierka u której mieszkaliśmy będąc w podróży poślubnej. I choć minęło naprawdę wiele lat, dobrze pamiętam, że mówiła o ryżu, który wsypuje do leczo, tylko parę łyżek ( dosłownie 3-4) i gotuje całość aż ryż zmięknie.
I wyszło tak, jak miało wyjść!
Moje leczo (lecsó)
dla 3-4 osób
250 g kiełbasy pokrojonej w plasterki lub drobniej ( moja kiełbasa była dość pikantna, jak się okazało, więc nie przesadzałam z dodawanie ostrych przypraw)
cebula posiekana
3 małe ziemniaki pokrojone w kosteczkę
czerwona podłużna węgierska papryka pokrojona w kosteczkę albo paski
zielona podłużna węgierska papryka pokrojona w kosteczkę albo paski
mała czerwona i żółta papryka z naszego sklepu (jw.)
(Ale naprawdę może być papryka tylko taka z naszego sklepu lub straganu )
olej roślinny
3-4 łyżki ryżu
sól do smaku
cukier do smaku ( u mnie około 1 łyżeczki)
ocet balsamiczny ew. po prostu winny
pasta paprykowa węgierska( spokojnie wystarczy mielona papryka i ewentualnie mocniejsze doprawienie solą )
2 rozgniecione ząbki czosnku
puszka pomidorów bez skórki ( ja użyłam pokrojonych)
Na gorącej patelni, na oleju podsmażyłam kiełbasę i cebulę, aż się cebula zeszkliła.
Dodałam czosnek, pokrojoną paprykę i ziemniaki, podsmażyłam przez chwilę.
Dodałam pomidory z puszki i dusiłam całość. Dodałam ryż i dolałam nieco wody ( około ½ szklanki najpierw).
Gdy woda wyparowała znów dolałam, dodałam nieco octu balsamicznego i dalej gotowałam na niewielkim ogniu.
Kiedy sprawdziłam, że ziemniaki jeszcze są dość twarde, choć woda wyparowała, znów dodałam wody i ciągle jeszcze dusiłam. W sumie pewnie około 1 godziny.
Doprawiłam solą oraz odrobiną cukru i danie było gotowe.
Takie węgiersko-polskie leczo. Fajne!
Smacznego
Basia