Archwium dla

wrzesień, 2010

...

Makaron z tuńczykiem

Komentarzy - 2

To jest ulubiony makaron mojej Córki.

Może nie jedyny ulubiony, ale jest zdecydowanie na początku peletonu :-)

Kiedy go gotuję,  przychodzi i wyjada kawałki tuńczyka  i  potem trzeba dokładać  do sosu jego kolejną puszkę!

Tak też było i dziś.

W sumie to się nie dziwię, bo też bardzo lubię tuńczyka, który w sosie do makaronu nabiera dodatkowego, wyjątkowego  smaku.

Tym razem do sosu poza cebulą, pomidorami i tuńczykiem dodałam  suszone pomidory.

Prosty przepis, który zawsze wychodzi tak, jak powinien.

Jeśli , podobnie jak my, jesteście amatorami tuńczyka, to koniecznie spróbujcie.

Tagliatelle z tuńczykiem i pomidorami

porcja dla 3 osób

puszka dużych kawałków tuńczyka w oleju (około 180g)

puszka pomidorów bez skórki ( ja dałam pomidory krojone z czosnkiem)

oliwa

kilka suszonych pomidorów w oliwie

średnia cebula posiekana

świeże oregano

sos sojowy

szczypta cukru

pieprz świeżo zmielony

utarty parmezan

około 200g suchego makaronu, ja dałam tagliatelle.

Na gorącą patelnie wlałam olej z puszki z tuńczykiem, dodałam jeszcze trochę oliwy z oliwek.

Wrzuciłam do tłuszczu pokrojoną cebulę. Kiedy się zeszkliła dodałam pokrojone w paseczki suszone pomidory,  a następnie wlałam puszkę pomidorów. Przyprawiłam sosem sojowym i pieprzem. Chwilę całość poddusiłam, na koniec  dodałam tuńczyka z puszki i jeszcze chwilę gotowałam. Ugotowałam makaron w osolonej wodzie,  odcedziłam gdy był al dente i wrzuciłam go do sosu.

Wymieszałam całość.  Porcje na talerzu posypałam utartym parmezanem i dodałam listki świeżego oregano.

Polecam,

Basia

Tortilla Española czyli omlet na tarasie

Brak komentarzy

Ciepły weekend pozwolił na zjedzenie śniadania na tarasie!

Wprawdzie poranki są już chłodne, ale pora weekendowego śniadania wypadła jednak później niż w dzień powszedni  i dzięki temu mogliśmy usiąść do niego na zewnątrz.

Szkoda, że prognozy przewidują od dziś ochłodzenie i deszcz…

Może się nie sprawdzą? Oby!

A wracając do śniadania, zrobiłam bardzo popularny w Hiszpanii omlet z cebulą i smażonymi ziemniakami zwany po prostu tortilla española.

Nauczyłam się go robić,  kiedy przed laty spędziliśmy z Mężem wakacje w Hiszpanii, goszczeni przez kolegę Hiszpana. Kiedy wstawaliśmy  rano (… no może nie tak bardzo wcześnie:-) ), zewsząd docierał zapach smażonych omletów.  Mieszkaliśmy w bloku i wyglądało tak, jakby w każdym mieszkaniu smażono właśnie tortillę.  To bardzo prosty i niezwykle smaczny omlet. Można go zjeść na ciepło na śniadanie albo czasem na kolację, ale można też na zimno. W barach zimna, pokrojona na nieduże kawałki tortilla stała na kontuarze  w charakterze tapas, czyli małej przekąski do wina czy piwa.

Robi się ten omlet niezwykle prosto, choć niezbyt ekspresowo.

Najpierw na rozgrzanym na patelni oleju ( ziemniaki muszą raczej  pływać w tłuszczu)  smaży się ziemniaki pokrojone na cienkie, nieduże plasterki, aż będą w środku miękkie a z wierzchu przyrumienione.

Takie niby małe frytki. Trzeba uważać, żeby ich nie  przypalić. Pod koniec smażenia  należy dodać pokrojoną drobno cebulę i smażyć tylko tyle, żeby się zeszkliła. Jeśli nie jest się pewnym, kiedy dodać cebulę, żeby w jednym czasie cebula się zeszkliła i ziemniaki były już gotowe, można  smażyć obie rzeczy osobno. Po prostu!

Kiedy ziemniaki i cebula są gotowe trzeba wlać rozbite jajka, ja wlewam jajka do blendera i tam je ubijam, dodaję też trochę soli i pieprzu.

Masę należy wylać na gorące ziemniaki i cebulę i smażyć podważając tak, żeby masa jajeczna spływała na spód i ścinała się. W końcu, gdy już nie ma z wierzchu płynnej masy przewrócić na drugą stronę. Ja kładę na omlecie talerz, trzymając go ciągle na omlecie jednym pewnym ruchem odwracam tak, że omlet jest na talerzu a potem zsuwam omlet znów na patelnię, żeby dosmażył się z drugiej strony. To już dosłownie trwa minutę (albo dwie)  i omlet jest gotowy.

Najlepiej smakuje ze świeżymi  pomidorami z cebulą.

Tortilla Española

5 jajek

2 spore ziemniaki  pokrojone w nieduże cienkie plasterki

cebula posiekana drobno

olej do smażenia ( co najmniej kilka łyżek)

sól, pieprz

A na kolejne weekendowe śniadanie mieliśmy drugi już domowy chleb  upieczony przez Córkę,  na własnoręcznie przez nią wykonanym zakwasie. Wyszedł fantastycznie. Wyrósł tak,  jak trzeba. Można z niego było kroić cienkie kromki, które nie rozpadały się  mimo, że był całkiem świeży. A do tego ten chleb z każdym dniem po upieczeniu jest lepszy!

Napiszę o chlebie więcej,  jak nabierzemy więcej doświadczenia w jego pieczeniu. Może po trzecim albo czwartym wypieku.

Basia

Cynamonowa szarlotka

Komentarzy - 3

Niezaprzeczalną zaletą jesieni są jabłka.

Dużo przeróżnych i dobrych jabłek, do jedzenia i pieczenia.

A jeśli jest takie piękne słońce i  ciepło, jak w ciągu ostatnich kilku dni, to nawet nie żałuję minionego lata.

Często się zdarza przez letnie miesiące, że nie jem jabłek niemal wcale. Mam kilka ulubionych odmian, które  zwykle do lata już nie wytrzymują.  W lecie stare jabłka są już niesmaczne i można jeść wyłącznie Granny Smith, te duże zielone. Moimi faworytami są jednak  różne odmiany Koksy.

Kiedy przychodzi jesień i pojawiają się wreszcie  te moje ulubione, mam wrażenie że mogłabym przejść na dietę jabłkową. Nie wiem wprawdzie,  ile bym wytrzymała na tej diecie,  ale wtedy wydaje mi się że długo. Tak jestem spragniona jabłek! W każdej postaci.

Na przykład w szarlotce,  w tarcie albo w innym cieście.

Dlatego właśnie upiekłam cynamonową szarlotkę z kruszonką.

Nie jest to piękne ciasto, które chciałabym podać jako deser  na proszonym obiedzie, kruszy się trochę i rozpada przy wyciąganiu ciepłego jeszcze z formy. Ale takie właśnie jest najlepsze! Pyszniutkie!

Cynamonowa szarlotka z kruszonką

kruchy spód:

240 g mąki

120 g masła zimnego masła

łyżka kwaśnej śmietany

½ łyżeczki soli

3 łyżeczki cukru

2-4 łyżki lodowatej wody

nadzienie jabłkowe:

około 1 kg jabłek obranych i pokrojonych w plasterki

140 g cukru

2łyżki mąki

2 łyżeczka mielonego cynamonu

30 g roztopionego masła

kruszonka:

170 g mąki

110 g białego cukru

60 g cukru demerara

½ łyżeczki soli

90 g zimnego masła pokrojonego drobno albo utartego na tarce

łyżeczka mielonego cynamonu

bułka tarta i masło do formy lub papier do pieczenia.

Ze wszystkich składników ciasta na spód Córka  zagniotła szybko ciasto, dolewając  po łyżce wody. Może się okazać, że wody trzeba mniej lub więcej, stąd takie stopniowe dolewanie.

Ciasto uformowane w kulę i zawinięte w folię czekało w lodówce na swą kolej ( około 15 minut, choć może powinno dłużej 😉  )

Rozgrzałam piekarnik do około200 stopni.

Jabłka obrane, pozbawione gniazd nasiennych  i pokrojone  wymieszałam z innymi składnikami nadzienia i odstawiłam.

Wszystkie składniki kruszonki wrzuciłam do blendera i wymieszałam, powstała taka  wilgotna i sypka masa.

Dno naczynia do pieczenia wysmarowałam masłem i wysypałam bułką tartą.

Ciasto na spód pokroiłam na cienkie plastry i wykleiłam równo dno formy, wywijając brzegi dość wysoko.

Do środka przełożyłam jabłka i wyrównałam wierzch, odsunęłam jabłka od brzegu, żeby się nie przypalały (ale i tak trochę się przypaliło podczas długiego dość pieczenia, co widać na zdjęciu).

Wierzch posypałam równomiernie kruszonką. Wstawiłam formę do piekarnika. Piekłam  najpierw przez około pół godziny i sprawdziłam,  zaczęło się niebezpiecznie rumienić, więc przykryłam folią aluminiową i zmniejszyłam temperaturę w piecu do około 160 stopni. Piekłam ciasto nieco ponad godzinę, a jakieś 10 minut przed końcem  pieczenia zdjęłam z wierzchu folię.

Doskonale smakowało na tarasie w cudnym jesiennym słońcu:-)

Basia

Pierwsza jesienna zupa z dyni

Brak komentarzy

Nasze plony ogrodowe wzbogaciły się wreszcie o dynię.

Dojrzewała sobie spokojnie przez kilka tygodni.

W tym czasie zbieraliśmy cukinie i patisony, dając  czas dyni. Przecież dynia ma być duża!

W rezultacie okazało się, że wcale nie jest duża, ale skoro od dłuższego czasu już nie rośnie, to znaczy że nie będzie większa. Wobec tego została ścięta. Druga dalej dojrzewa sobie w spokoju, to znaczy w ogrodzie.

Ale skoro wreszcie jest dynia, to trzeba coś z niej ugotować , najlepiej zupę.  Pierwszą tej jesieni zupę z dyni!

Dzisiejsza zupa jest jasnożółta, bo taka była dynia. Wprawdzie najbardziej podobają mi się te pomarańczowe, ale nasze dynie są  jasne. Cóż, nigdy nie wiadomo co naprawdę wyrośnie z kupionych nasion …

Ale  nie ma co wybrzydzać, żółta nie jest zła przecież.

Nie sądziłam, że rozkrojenie takiej niewielkiej ( około półtorakilogramowej) dyni będzie aż takim wyzwaniem.

Przebicie się przez jej skórę wymagało czasu i siły.

Udało się ją jednak  rozkroić, potem (również z trudem) pozbawić skóry twardej jak skorupa, wreszcie pokroić.

Kremowa zupa z dyni z sherry i serem gruyere

na około  3 porcje

½ kg obranej i pokrojonej w kosteczkę dyni

1 spory ziemniak pokrojony w kosteczkę

1 nieduża cebula posiekana

2-3 łyżki oleju

mały ząbek czosnku

100ml sherry

kilka kropli octu winnego

50ml śmietanki słodkiej

szczypta mała chili

około 4 filiżanki wody

sól

szczypta cukru

30-50 g sera gruyere

3 pomidorki koktajlowe

świeży tymianek(opcja)

(pomidorek koktajlowy przepołowiony i nieco utartego sera gruyere do każdej porcji)

Na rozgrzanym oleju zeszkliłam cebulę, dodałam czosnek, dynię i ziemniaka i wszystko razem poddusiłam.

Dolałam filiżankę wody,  sherry i  dalej dusiłam aż ziemniaki i dynia były miękkie.

Dodałam resztę wody, zagotowałam,  a następnie przelałam całość do blendera i zmiksowałam.

Doprawiłam solą, szczyptą cukru, odrobiną octu winnego  i słodką śmietanką.

Przelałam do talerzy i do każdej porcji dodałam sera gruyere, połówki pomidorka koktajlowego i kilka listków świeżego tymianku.

Smacznego,

Basia

Gruszka w kuchni i w sosie waniliowym

Brak komentarzy

Będąc dzieckiem zawsze bardzo lubiłam gruszki, znacznie bardziej niż jabłka.

Twarde i słodkie, takie były najlepsze.

Bardzo też lubiłam kompoty z gruszek, jakie moja Mama robiła na zimę. Gruszki w nich były  słodkie i jędrne, takie chrupiące wręcz.

Kiedy planowaliśmy z Mężem  budowę  naszego domu na działce,  będącej kiedyś własnością moich Dziadków,  cieszyłam się, że będę miała w ogrodzie,  tuż obok domu, dwie dorodne grusze Klapsy.

Zleciliśmy więc architektom  zaprojektowanie  domu tak, żeby obie  te grusze znalazły się w pobliżu.

Gdy został dom wytyczony przez geodetów okazało się, że jedna z grusz rośnie dokładnie … w kuchni!

Możecie sobie wyobrazić moje niezadowolenie, delikatnie ujmując.

Cóż, nie było rady, musiałam to przełknąć.

Na szczęście druga grusza rosła tuż przy domu,  rodziła pyszne gruszki  a latem dodatkowo dawała cień.

Pamiętam taką Wielkanoc, kiedy  na czas śniadania wielkanocnego mieliśmy stół ustawiony w ogrodzie właśnie pod gruszą. Był upalny kwiecień,  piękna Wielkanoc!

Niestety grusza starzała się, przestała rodzić owoce, wichura ją złamała  i w  końcu musieliśmy ją ściąć, cóż posadzili ją przecież moi Dziadkowie bardzo dawno temu.

Jeszcze nie posadziliśmy nowej gruszy, ale z pewnością to zrobimy.

Tymczasem gruszki kupuję na straganie.

Nadal najbardziej lubię jeść te twarde i słodkie, ale ciągle lubię też te ugotowane w syropie.

Właśnie z takich lekko ugotowanych w syropie gruszek  zrobiłam ten  deser.

Gruszki w sosie waniliowym

porcja dla 5 osób

5 gruszek dość twardych, ale jednocześnie dających się tak ślisko i lekko obierać  (najlepiej Klapsa)

syrop:

100g cukru

pół cytryny  ze skórą ( pokrojonej na cząstki)

tyle wody, żeby przykryła tylko gruszki

Gruszki przecięłam na pół, obrałam i wyjęłam gniazda nasienne.

Zagotowałam wodę z cukrem, włożyłam do niej cząstki cytryny i gruszki.

Gotowałam przez kilka minut. Moje gruszki były jednak dość  miękkie, więc  nie gotowałam ich zbyt długo, żeby się nie rozpadły. Mają być na tyle miękkie, żeby je kroić łyżeczką,  ale  jednocześnie nie  mogą być rozgotowane.

Gotowe wyjęłam z syropu i zostawiłam na sitku, żeby wystygły i całkowicie odciekły.

Sos

330 ml mleka

100g cukru demerara

4 żółtka

naturalna esencja waniliowa i pasta z wanilii ( stąd widoczne na zdjęciu drobniutkie ciemne kropeczki w sosie)

100ml śmietanki kremówki

łyżka kopiata mąki ziemniaczanej

garść orzechów laskowych posiekanych grubo i uprażonych na suchej patelni

Mleko zagotowałam. W misce ubiłam żółtka z cukrem,  wlałam do nich gorące mleko i miksowałam. Dodałam wanilię. Miskę wstawiłam do naczynia z gotującą się wodą i dalej miksowałam, w śmietance kremówce rozpuściłam mąkę i wlałam do miksowanej masy mleczno-jajecznej, miksowałam dalej, aż całość osiągnęła tak wysoką temperaturę, że masa zgęstniała i nie było czuć mąki. Trwało to dość długo, bowiem ciągle  miskę trzymałam w garnku z wodą . Być może mogłam to zrobić po prostu stawiając masę jajeczną w garnku bezpośrednio na kuchni. Jednak nie chciałam, żeby budyń się przypalił, więc cierpliwie dotrwałam do momentu, kiedy masa zgęstniała i niemal wrzała.

Wstawiłam ją wtedy do zlewu z lodowatą wodą i ostudziłam, ciągle mieszając.

Na talerzykach ułożyłam wystudzone połówki gruszek, polałam sosem waniliowym i posypałam orzechami.

Smacznego,

Basia

Twarożek na śniadanie

Brak komentarzy

Śniadanie musi być proste. Wtedy jest  najlepsze.

Świeża bułka z masłem i jajko. Albo  kanapka z twarożkiem, najlepiej z własnoręcznie upieczonego chleba.

Moje śniadania mogą się wydać nudne i bez polotu, ale właśnie takie najprostsze smaki  dają mi rano najwięcej radości.

Często przygotowuję pasty z twarogu. Odkąd pamiętam, moja Córka zawsze bardzo jej lubiła.

Także moja Mama jest ich zdeklarowaną amatorką, więc kiedy mamy okazję ją gościć u siebie,  zawsze pamiętam o przygotowaniu twarożku na śniadanie, właśnie z myślą o Mamie.

Także mój Mąż wykazuje zainteresowanie pastami z twarogu, on jednak –ku naszemu zdumieniu- polewa je octem balsamicznym! Śmieszne, prawda?

Najczęściej  robię twarożek z cebulką dymką  albo szczypiorkiem, często pomidorem, czasem dodaję  świeżego ogórka albo siekaną bazylię.

Dzisiaj zrobiłam twarożek z dodatkiem suszonych pomidorów i okazało się, że to fantastyczne połączenie.

Z chlebem domowej roboty, pierwszym chlebem mojej Córki zrobionym na własnoręcznie przygotowanym zakwasie, to naprawdę najlepsze jedzenie pod słońcem!

Twarożek z suszonymi pomidorami

250-300 g twarogu ( mój był tym razem kupiony „od baby” na placu, ale często kupuję po prostu tłusty z Hajnówki)

6-8 sporych połówek suszonych pomidorów w oliwie z oliwek ( ja miałam teraz pomidory włoskiej firmy Menu, ale używam często też  pomidorów firmy  Iposea, są dostępne w supermarketach)

mała cebula posiekana

listki świeżego oregano

łyżka majonezu

sól- wg uznania

Przyprawa Włoska (Visana) spora szczypta, albo według uznania

Twaróg rozgniotłam w misce widelcem, dodałam pokrojone w paseczki suszone pomidory, posiekaną cebulę, majonez, sól, przyprawę włoską.

Dodałam listki świeżego oregano.

Mój twaróg był tym razem bardzo wilgotny, gdyby jednak  był bardziej suchy, dodałabym trochę zalewy z pomidorów.

Często przygotowuję  śniadaniowy twarożek wieczorem poprzedniego dnia, jednak  w takiej sytuacji nie dodaję ogórków ( rozmiękną nieprzyjemnie przez noc), a jeśli chcę  dać świeże pomidory, to usuwam z nich gniazda nasienne, żeby  nie był zbyt rzadki z powodu soku z pomidorów.

Cebula , szczypiorek i suszone pomidory mogą spokojnie w serku nocować :-)

Basia

Jadalne kurki z supermarketu

Brak komentarzy

Lubię grzyby, ale się ich boję. Oczywiście tych trujących.

Nie znam się  na grzybach na tyle, żeby śmiało iść i zbierać je. A właściwie nie tyle tylko zbierać, co potem je przyrządzić.

Częste ostatnio doniesienia medialne o zatruciach i ich tragicznych skutkach sprawiają, że z grzybów wybieram te najbardziej charakterystyczne. Maślaki, podgrzybki, prawdziwki czy kurki.

A najlepiej, jeśli pochodzą  z supermarketu, to pewnie mała szansa, żeby były jakieś trujące.

Kupiłam więc pudełko kurek, bo to przecież grzybowy sezon!

Trzeba korzystać z nich, nawet jeśli to mają być tylko supermarketowe kurki ( a nie pachnące lasem , własnoręcznie zebrane świeżutkie kozaki…).

Z owych kurek postanowiłam zrobić tartę, jako że jest to dość proste danie i w naszym domu bardzo lubiane.

Wobec tego rozgrzałam piekarnik do około 190 stopni.

Kurki  umyłam dokładnie a następnie wrzuciłam na gorącą oliwę, poddusiłam je, dolewając do nich nieco wody.  Dusiłam je około 10 minut a następnie posoliłam.

Na naoliwionej blasze ułożyłam arkusz ciasta francuskiego. Brzegi zrolowałam  troszkę i zawinęłam do środka tworząc nieco wyższy brzeg.

Do nieco przestudzonych kurek dodałam opakowanie ricotty, sporo świeżo zmielonego pieprzu, rozgnieciony ząbek czosnku, skropiłam odrobina octu winnego i wymieszałam.

Masę kurkowo-twarogową wyłożyłam na ciasto francuskie, posypałam utartym parmezanem i wstawiłam do nagrzanego piekarnika.

Piekłam około 20 minut, aż brzegi tarty i wierzch zrobiły się złociste.

Wyjęłam z piekarnika i posypałam listkami świeżego oregano.

Smacznego!

Tarta z ricottą i kurkami

250 g świeżych kurek

250 g ricotty

275 g opakowanie ciasta francuskiego

ząbek czosnku

ocet winny

sól

pieprz

około 30-50 g parmezanu

listki świeżego oregano- opcja

Basia

Zupa z cukinii i pieczarek

Brak komentarzy

Cukinia, to dość wielofunkcyjne warzywo. Można zrobić z niej naprawdę wiele.

Usmażyć, udusić, zrobić surówkę i upiec ciasto.

Można też zrobić zupę.

Ja właśnie dziś zrobiłam zupę z cukinią i pieczarkami.

Jeśli nie hodowaliście nigdy cukinii, z pewnością nie wiecie, że z jednej małej sadzonki wyrasta kilka bardzo dłuuuugich pędów, które rodzą wiele owoców. To jest niesamowite, jak cukinie się rozrastają.

Ciągle jest dużo nowych, małych  owoców i z niepokojem myślimy, czy pogoda da im wszystkim  urosnąć i dojrzeć. Szkoda będzie, jeśli zrobi się zima zbyt wcześnie, … a niestety takie są prognozy…

Ale bądźmy dobrej myśli ! Uda się jeszcze niejedna zupa, gratin i coś tam jeszcze z naszej ogrodowej cukinii.

A dziś udała się właśnie zupa.

Wprawdzie ma dość bury kolor ( to za sprawą pieczarek) , ale nie warto zrażać  się kolorem, bo to całkiem dobra zupa.

Na oleju roślinnym zeszkliłam cebulę, dodałam do niej pokrojone drobno pieczarki i cukinię. Dodałam wino. Dusiłam razem przez około 10 minut, dodałam sos sojowy.  Następnie dodałam płatki owsiane i wodę. Wymieszałam i gotowałam przez kolejnych paręnaście minut.

Dodałam chilli, sól i  cukier.

Przelałam całość  do blendera i zmiksowałam.

Potem znów przelałam zupę do garnka, przyprawiłam pieprzem i octem balsamicznym (akurat skończył  mi się ocet winny, ale pomyślałam że barwie zupy on i tak nie zaszkodzi, więc śmiało go użyłam:-) )

Zupę podałam z kleksem śmietany ( bo zawsze bardzo lubiłam zupę ze śmietaną i nic się nie zmieniło  u mnie w tej sprawie).

A dla chętnych również z siekaną natką pietruszki.

Zupa, choć wagowo głównie cukiniowa, w smaku  jest znacznie bardziej grzybowa.

A śmietana bardzo do niej pasuje!

Basia

Zupa z cukinii i pieczarek

około 600 g cukinii

250 g pieczarek

około 2 łyżek oleju roślinnego

½ filiżanki płatków owsianych ( około 75g)

5 filiżanek wody

około 150 ml białego wina

około 1-1 ½ łyżeczki cukru

szczypta cukru

szczypta chilli

2-3 łyżki sosu sojowego

ocet  balsamiczny

sporo świeżo zmielonego pieprzu

przed podaniem:

śmietana i natka pietruszki

Kuleczki z mięsa i sera pleśniowego ( nie kotlety mielone)

Komentarzy - 2

Nie lubię kotletów mielonych.

Lubię mięso mielone uformowane w kulki i usmażone albo  grillowane.

A różnica jest taka, że kotlety mielone to tylko trochę mięsa a poza tym zwykle mnóstwo bułki.

Moje kulki z mięsa, to mięso plus konkretny dodatek, który ma urozmaicić smak,  a nie spowodować, że porcja mięsa wydaje się większa, choć w rzeczywistości  jest mniejsza.

Jeśli ma być mięso,  to mięso!

Dlatego w mojej kuchni unikam tradycyjnej formy „mielonych” i  robię z mięsa kulki.

Nikt nie pomyśli przecież, że to mielone kotlety, skoro nie są.

Tym bardziej, że zawsze w nich znajdzie się coś zupełnie niecodziennego dla  takiego dania.

Dziś do kulek dodałam ser pleśniowy i tymianek.

Mmmmm, ale wyszły dobre…

Podałam je z patisonem, papryką i cebulą uduszonymi wraz z oliwkami zielonymi i czarnymi na oliwie.

Przyprawionymi czosnkiem,  octem winnym, odrobiną cukru i soli oraz przywiezionym z Węgier kremem z papryki w tubce.

Kuleczki z mielonego mięsa z serem pleśniowym i świeżym tymiankiem

na około 25 sztuk o średnicy  3,5 cm

około 400-500 g mięsa mielonego ( ja dałam ok. 450g mieszanego,  chudego wołowego i wieprzowego)

około 150 g sera Lazur utartego na grubej tarce

mała cebula drobniutko posiekana

odrobina soli ( uwaga, ser jest już słony!)

pieprz świeżo zmielony

listki świeżego tymnianku

2 łyżki oliwy ( dodać do mięsa)

rozgnieciony ząbek czosnku

sól

W misce wymieszałam ręką  mięso, posiekaną cebulę, ser, zioła, przyprawy.

Dodałam oliwę i jeszcze wyrobiłam.

Rozgrzałam suchą patelnię, bez tłuszczu.

Gdy patelnia była naprawdę gorąca, układałam na niej kulki i po krótkiej chwili obracałam je i kładłam następne. Najlepiej jeśli  kulki  smażąc się, rumieni ą się  z każdej strony.

W czasie , gdy smażyły się kulki,  patison z resztą warzyw już był niemal gotowy!

Bardzo to było dobre….

Basia

Moje węgierskie leczo

Brak komentarzy

Bardzo okrągła rocznica ślubu była pretekstem do  krótkiego weekendowego wypadu do Budapesztu.

Nasza podróż poślubna odbyła się właśnie na Węgry,  dlatego teraz też wybraliśmy się w tamte strony.

Wprawdzie nasza podróż wtedy trwała dłużej i poza Budapesztem spędziliśmy też piękny czas nad Balatonem, tym razem jednak czasu było mało i wycieczka musiała być dość ekspresowa. I choć dodatkowo nieprzyjemne okoliczności zdrowotne opóźniły  porę wyjazdu z domu i sprawiły, że mogliśmy w stolicy Węgier spędzić niewiele ponad dobę, wyjazd należał do bardzo udanych.

Jeśli ktoś lubi leczo, gulasz i wino, to na pewno wróci usatysfakcjonowany  wizytą na Węgrzech.

Tak było właśnie w naszym przypadku.

Ja jestem dość tradycyjna jeśli chodzi o menu śniadaniowe,  najchętniej  widzę w nim jajka, świeże bułeczki, masło i  pomidory  z mozzarellą, natomiast mój Mąż w podróży jada różne lokalne specjalności, jeśli tylko nadarzy się taka okazja.  I tu się tak stało! Wśród potraw dostępnych w hotelowym,  samoobsługowym  bufecie śniadaniowym znalazło się leczo! Sprawiło ono ogromną frajdę mojemu Mężowi, o czym poinformował nawet managera  hotelowej restauracji.

Trwający potem niemal przez cały dzień spacer po pięknym i i interesującym Peszcie  oraz położonej po przeciwnej stronie Dunaju Budzie, w  cudnie ciepły i słoneczny dzień oraz zasmakowanie jeszcze paru innych lokalnych dań w tym dniu i skosztowanie węgierskich win dopełniło nasze zadowolenie.

W związku z tym, że byliśmy tam w niedzielę, nie było szans właściwie na żadne  zakupy.

W pobliskim sklepie spożywczym kupiliśmy dosłownie parę rzeczy tylko: węgierską mieloną czerwoną paprykę, butelkę tokaju, krem z papryki i kilka świeżych,  czerwonych i zielonych(i z całą pewnością węgierskich) papryk.

Zainspirowana węgierską wycieczką postanowiłam po powrocie do domu ugotować leczo.

Wprawdzie zamierzałam zrobić to zgodnie ze swoją intuicją kulinarną, ale rzuciłam okiem na kilka przepisów na to danie, które znalazłam w internecie.  W kilku z nich (a właściwie w większości, które widziałam) w składzie była polska kiełbasa! Tak, „polska kiełbasa”!  Mimo, że sięgałam do przepisów wyłącznie z całkiem zagranicznych stron.

Bardzo mi się to spodobało, bo moja Rodzina uwielbia kiełbasę w gotowanych daniach.

Ugotowałam leczo po swojemu, pamiętając  jakie rady dawała mi Węgierka u której mieszkaliśmy będąc w podróży poślubnej. I choć minęło naprawdę wiele lat, dobrze pamiętam, że mówiła o ryżu, który wsypuje do leczo, tylko parę łyżek ( dosłownie  3-4) i gotuje całość  aż ryż zmięknie.

I wyszło tak, jak miało wyjść!

Moje leczo (lecsó)

dla 3-4 osób

250 g kiełbasy pokrojonej w plasterki lub drobniej ( moja kiełbasa była dość pikantna, jak się okazało, więc nie przesadzałam z dodawanie ostrych przypraw)

cebula posiekana

3 małe ziemniaki pokrojone w kosteczkę

czerwona podłużna węgierska papryka pokrojona w kosteczkę albo paski

zielona podłużna węgierska papryka pokrojona w kosteczkę albo paski

mała czerwona i żółta papryka z naszego sklepu (jw.)

(Ale naprawdę może być  papryka tylko taka z naszego sklepu lub straganu :-) )

olej roślinny

3-4 łyżki ryżu

sól do smaku

cukier do smaku ( u mnie około 1 łyżeczki)

ocet balsamiczny ew. po prostu winny

pasta paprykowa węgierska( spokojnie wystarczy mielona papryka i ewentualnie mocniejsze doprawienie solą )

2 rozgniecione ząbki  czosnku

puszka pomidorów bez skórki ( ja użyłam pokrojonych)

Na gorącej patelni, na oleju podsmażyłam kiełbasę i cebulę, aż się cebula zeszkliła.

Dodałam czosnek, pokrojoną paprykę i ziemniaki, podsmażyłam przez chwilę.

Dodałam pomidory z puszki i dusiłam całość. Dodałam ryż i dolałam nieco wody ( około ½ szklanki najpierw).

Gdy woda wyparowała znów dolałam, dodałam nieco octu balsamicznego i dalej gotowałam na niewielkim ogniu.

Kiedy sprawdziłam, że ziemniaki jeszcze są dość twarde,  choć woda wyparowała, znów dodałam wody i ciągle jeszcze dusiłam. W sumie pewnie około 1 godziny.

Doprawiłam solą oraz  odrobiną cukru i danie było gotowe.

Takie węgiersko-polskie leczo. Fajne!

Smacznego

Basia

Facebook

Likebox Slider for WordPress