Sięgnęłam dziś do Nigelli „ How to be a domestic goddess” i znalazłam przepis na norweskie bułeczki cynamonowe.

Spodobały mi się i postanowiła je upiec.

W związku z tym, że nie miałam w domu tyle drożdży, ile potrzeba na całą opisaną porcję, zmniejszyłam ilość. Bardzo dobrze, bo ilość upieczonych bułek i tak jest solidna.

Dodałam do nadzienia orzechy włoskie, bo uważam, że do cynamonu bardzo pasują.

Zmartwiło mnie tylko to, że moje bułki po upieczeniu nie są takie ładne, jak te na zdjęciu u Nigelli. Chyba znacznie bardziej wyrosły i zatarły się między nimi granice.

Ale w sumie nie ma co się martwić, najważniejsze, że są pyszne i bardzo mi smakują.

 

Bułki  drożdżowe z cynamonem i orzechami

 

ciasto:

400 g mąki

2 jajka roztrzepane ( z tego około 1/4 zostawić do posmarowania bułek z wierzchu przed pieczeniem)

1/2 łyżeczki soli

220 ml mleka

60 g cukru

80 g roztopionego masła (zostawić z tego około 5-8 g do posmarowania bułek ułożonych w formie)

28 g świeżych drożdży

łyżeczka naturalnej esencji waniliowej

 

nadzienie:

80 g bardzo miękkiego masła

70 g cukru

1 łyżeczka cynamonu

około 40 g posiekanych grubo orzechów włoskich

mała szczypta soli

 

Rozgrzałam piekarnik do około 200 stopni.

W ciepłym mleku z dodatkiem 2 łyżeczek cukru rozpuściłam drożdże i pozwoliłam im wyrosnąć. Roztopiłam masło.

Do miski robota wrzuciłam mąkę, cukier, sól, dodałam mleko z drożdżami, roztopione masło i jajka. Miksowałam, aż masa zrobiła się gładka. Uformowałam kulę i włożyłam do natłuszczonej miski, przykryłam ściereczką i zostawiłam na około 1/2 godziny.

Przygotowałam nadzienie, masło zmiksowałam z cukrem, cynamonem i solą.

Wyjęłam około 1/3 ciasta drożdżowego  i rozciągnęłam je rękami na dnie formy do pieczenia wyłożonej papierem, tworząc jakby spód bułek.

Resztę ciasta rozwałkowałam na lekko posypanej mąką desce, tworząc prostokąt o wymiarach około 20 x 40 cm.

Na cieście rozsmarowałam masę cynamonową i posypałam orzechami. Zwinęłam w rulon (o długości 40 cm). Następnie pocięłam rulon na plastry o grubości około 2 cm, w sumie miałam 18 plastrów. Ułożyłam je w formie ( 30 x 17 cm) na położonym wcześniej  cieście. Posmarowałam  roztopionym masłem przestrzenie między kolejnymi bułkami, żeby łatwiej je się odrywało po upieczeniu. Następnie wszystkie bułki z wierzchu posmarowałam roztrzepanym jajkiem. Zostawiłam na około 20 minut do wyrośnięcia i wstawiłam do nagrzanego piekarnika.

Wprawdzie Nigella sugeruje temperaturę pieczenia 230 stopni, to uważam, ze to jest absolutnie za wysoka temperatura. Ja piekłam przez 20 minut w temperaturze około 200 stopni i niestety bułki za szybko zaczęły się rumienić, i jednocześnie wciąż nie były upieczone w środku. Wtedy przykryłam je folią aluminiową i zmniejszyłam temperaturę  pieczenia do około 160 stopni.

Piekłam jeszcze przez kolejnych 15 minut i wyjęłam z piekarnika.

Z całym arkuszem papieru wyjęłam buły z formy, żeby trochę przestygły i żebym mogła ich spróbować. Takie świeże i cieplutkie są przecież najlepsze :-)

 

Bułki są  naprawdę bardzo pyszne, ale trzeba wiedzieć, że jednak nie oddzielają się  jedna od drugiej tak równo i gładko. Nie wiem, czy to jakiś mój błąd, ale na szczęście, nie  przeszkadza mi to wcale!

 

Smacznego,

 

Basia